Tak, świetny poziom służby zdrowia na Kubie to rzeczywiście brzmi jak slogan z Telezakupów Mango...;)
Tymczasem zamieszczam artykuł o immunoterapii - myślę, że rzetelny.
Źródło: Polityka - nr 43 (2830) z dnia 2011-10-19;
http://archiwum.polityka....uza,432979.html
Szukanie guza
Do walki z rakiem zaangażowano naszą naturalną odporność. Jest nadzieja, że immunoterapia obok chirurgii, chemio‑ i radioterapii wejdzie do arsenału broni przeciwnowotworowych.
Tegoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie medycyny przyznano naukowcom, którzy zrewolucjonizowali wiedzę o układzie odporności. Trzy dni przed ogłoszeniem werdyktu na raka trzustki umiera jeden z trójki laureatów, 68-letni prof. Ralph Steinman. Trzy dni potem podobny nowotwór zabija 56-letniego Steva Jobsa, twórcę firmy Apple. Nic właściwie nie łączy tych zdarzeń poza pytaniem, które zadają sobie śledzący rozwój onkologii: czy lepsze poznanie tajemnic układu immunologicznego, naszego naturalnego oręża w walce z wieloma chorobami, mogłoby ich uratować?
Próby zmobilizowania odporności do walki z nowotworami mają już niemal stuletnią historię, ale dopiero ostatnie lata pokazały, że to obiecujący kierunek badań. To między innymi zasługa uhonorowanych tegorocznym Noblem immunologów. Jak przyznały władze Uniwersytetu Rockefellera w Nowym Jorku, gdzie pracował i leczył się Ralph Steinman, korzystał on z pionierskiej immunoterapii, do której wynalezienia sam się przyczynił.
Czy jego śmierć to porażka nowej metody? Zdecydowanie za wcześnie na takie stwierdzenie. Potrzeba lat, by – nieraz metodą prób i błędów – potwierdzić słuszność jakiejś hipotezy w codziennej praktyce klinicznej. Na to najwyraźniej zabrakło Steinmanowi czasu, ale jego dzieło kontynuuje wielu badaczy. Nie wiadomo też, czy rak trzustki to właściwie wybrany cel dla immunoterapii; odkryte przez Amerykanina w 1972 r. komórki dendrytyczne służą do produkcji szczepionek testowanych z większym powodzeniem w przypadkach czerniaka, raka prostaty i nerki. Próba na trzustce w jego przypadku nie powiodła się. Może inni będą mieli więcej szczęścia?
Chytry przeciwnik
Stevowi Jobsowi i Ralphowi Steinmanowi przydarzył się paskudny nowotwór. Co prawda zachorowali na różne jego odmiany, ale bez względu na spore odrębności między gruczolakorakiem a guzem neuroendokrynnym wyleczyć się z nich zawsze trudno. Trzustka znajduje się wprawdzie w brzuchu, który w porównaniu np. z mózgiem łatwiej zbadać, lecz w odróżnieniu od większości sąsiednich narządów leży poza otrzewną (cienką błoną, wyścielającą ściany jamy brzusznej i miednicy), która otacza żołądek, wątrobę, śledzionę, większą część jelit. Wszystko, co się dzieje w obrębie otrzewnej, daje o sobie szybciej znać – najlepszym przykładem jest zapalenie wyrostka robaczkowego, które manifestuje się wyraźnymi objawami: ostrym bólem i obroną mięśniową. Rak w trzustce długo nie wysyła niepokojących sygnałów. W chwili rozpoznania u 90 proc. chorych guz ma już spore rozmiary; w węzłach chłonnych, nieraz nawet w wątrobie i płucach obecne są przerzuty.
– Każdy nowotwór złośliwy w początkowej fazie jest uleczalny: guzek piersi, polip w jelicie grubym, czerniak na skórze – wymienia niektóre tylko przykłady prof. Piotr Rutkowski, kierownik Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków w warszawskim Centrum Onkologii. Zauważalne lub wyczuwalne zmiany łatwo można wyciąć. O raku trzustki chorzy dowiadują się zazwyczaj wtedy, gdy na interwencję chirurga jest już za późno. Dlaczego jednak mijają lata, w których komórki rakowe rozwijają się skrycie, a nie reaguje na to nasz wewnętrzny obrońca – układ odporności?
– Aby tak było, jednostki patrolujące zwane limfocytami muszą rozpoznawać na powierzchni komórek określone białka. To antygeny – charakterystyczne znaczniki pozwalające odróżnić komórki obce od własnych, zdeformowane od prawidłowych – wyjaśnia prof. Andrzej Mackiewicz, kierownik Katedry Biotechnologii Medycznej Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu. Wciąż nie wiadomo, dlaczego na niektórych komórkach nowotworowych – na przykład w trzustce – takich charakterystycznych znaczników nie ma. Może nie potrafimy ich tam odnaleźć?
Zdaniem prof. Mackiewicza, na tym polega niewyjaśniona wciąż tajemnica transformacji nowotworowej, podczas której dochodzi do przekształcenia prawidłowej komórki w raka (to pewne uproszczenie, gdyż zgodnie z poprawną terminologią nie każdy nowotwór powinniśmy nazywać rakiem – nazwa carcinoma zarezerwowana jest wyłącznie dla złośliwych guzów wywodzących się z tkanki nabłonka). O biologii jednych nowotworów możemy powiedzieć więcej, na temat innych – wciąż wiadomo niewiele.
Czy jednak komórka nowotworowa to dla organizmu obcy twór? Dr Tomasz Świtaj, onkolog z Kliniki Nowotworów Tkanek Miękkich, Kości i Czerniaków, który doktoryzował się właśnie z immunologii, zgłasza wątpliwości. – Różnice między antygenami ludzkimi a bakterii lub wirusów są na tyle duże, że łatwo je rozpoznać. Nowotwór celowo stara się być niewidoczny. To chytry przeciwnik. Wywodzi się z własnych komórek organizmu, a to sprawia, że nie może być łatwym celem ataku dla składających się z limfocytów plutonów egzekucyjnych naszej odporności. Kiedy w pierwszej fazie rozwoju raka dochodzi do zmian w DNA komórki, trudno liczyć na jakąkolwiek reakcję. Dopiero gdy białka będące produktem tych zaburzeń staną się widoczne na powierzchni, układ immunologiczny przystępuje do ataku.
Wyrafinowana umiejętność kamuflażu komórki nowotworowej polega jednak na tym, by swoiste dla guza antygeny jak najdłużej ukrywać w swoim wnętrzu albo pokryć je od zewnątrz substancjami przez siebie produkowanymi. – Spryt komórki nowotworowej wynika też stąd, że poprzez rozmaite mechanizmy potrafi tłumić reakcje immunologiczne w swoim otoczeniu – dodaje prof. Rutkowski. – Dlatego bez pomocy z zewnątrz, która zdoła pobudzić układ immunologiczny do walki z rakiem, organizm sam niewiele może zdziałać.
Hamowanie hamulca
Do nowotworów łatwiej zauważalnych przez komórki odpornościowe zalicza się czerniaka, raka prostaty, nerki i płuca (choć jeszcze niedawno nikt nie przypuszczał, że szybko rozwijające się guzy w płucach będą mogły być zaliczane do tej grupy). – Przy wolniej rosnących nowotworach limfocyty mają więcej czasu na rozpoznanie antygenów obecnych na powierzchni raka – wyjaśnia prof. Piotr Rutkowski. Czerniak stał się doskonałym polem doświadczalnym, odkąd zauważono, że w niektórych przypadkach jego ogniska pierwotne zanikają, co jest świadectwem wzmożonej aktywności układu immunologicznego, który z tym nowotworem walczy i we wczesnej fazie może go nawet pokonać.
– Już 30 lat temu zaczęto sięgać po substancje, które miały pobudzić naturalną odporność w tej chorobie: interferon, interleukiny. Niestety, okazały się mało przydatne – ocenia prof. Rutkowski. – W 2006 r. pojawiło się przeciwciało, którego podanie w zaawansowanym czerniaku po raz pierwszy istotnie wydłużyło czas przeżycia chorych. Odblokowuje ono uśpione limfocyty T, które z większym impetem atakują raka.
Sama nazwa przeciwciała – ipilimumab – brzmi zagadkowo, lecz jeszcze bardziej intrygujący jest mechanizm tej substancji działającej na zasadzie „hamowania hamulca”. Otóż blokuje ona w organizmie chorego antygen (podczas całej kuracji trwającej trzy miesiące chory otrzymuje cztery zastrzyki), który w normalnych warunkach trzyma w ryzach jego układ immunologiczny. W wyniku tej blokady dochodzi do uwolnienia limfocytów T skierowanych przeciwko nowotworowi. Nie jest to terapia dla wszystkich, bo u 30 proc. chorych pojawia się ryzyko poważnych efektów niepożądanych. Ale przy braku innej możliwości leczenia śmiertelnego czerniaka w stadium zaawansowanym, mimo skutków ubocznych, eksperci nie wahają się mówić o sukcesie.
Czy jest on do powtórzenia ze szczepionkami wymierzonymi bezpośrednio w komórki czerniaka? Zastosowanie ipilimumabu to przykład pionierskiej immunoterapii pobudzającej cały układ odporności. Jest to tzw. immunoterapia nieswoista, która może u niektórych wywołać przykre konsekwencje, gdyż zmotywowane do walki limfocyty zwracają się nieraz przeciwko zdrowym komórkom. Mniej dotkliwa dla chorych byłaby immunoterapia swoista, wycelowana za pomocą szczepionki w konkretne komórki nowotworu.
Z wiarą, że to się kiedyś uda, prof. Andrzej Mackiewicz od 1995 r. prowadzi w Wielkopolskim Centrum Onkologii zaawansowane badania nad takim lekiem i zamierza właśnie przystąpić do trzeciej, ostatniej fazy z udziałem 600 pacjentów. Już teraz 130 kontynuuje kurację i otrzymuje podskórny zastrzyk z zawartością 50 mln specjalnie zmodyfikowanych komórek pobranych wcześniej z linii czerniaka. Ich zadaniem jest przygotowanie limfocytów do uderzenia bezpośrednio w nowotwór.
Wiele eksperymentów wykorzystujących podobne szczepionki spaliło na panewce. Polscy onkolodzy również ścierają się w poglądach, czy poznański eksperyment oznacza przełom, ale prof. Mackiewicz odpowiada niedowiarkom krótko: – Nie u wszystkich szczepionka działa, ale mam pacjentów, którzy bez niej nie żyliby już od 14 lat.
Terapie celowane
Sporym kłopotem jest to, że lek trzeba przyjmować co miesiąc. Czy nie można nauczyć limfocytów raz na zawsze, by potrafiły bezbłędnie lokalizować antygeny raka? – Niestety, genom komórki rakowej jest niestabilny – odpowiada prof. Mackiewicz. – Każdy przerzut i nowy klon to niemal inny guz. Sytuacja jest podobna do tej, z którą mamy do czynienia w zakażeniach – przecież pojawiają się nowe szczepy dobrze znanych wirusów i bakterii, wobec czego musimy się na niektóre choroby doszczepiać.
Duży przełom w tej dziedzinie ogłoszono w połowie ubiegłego roku w związku z rejestracją pierwszej szczepionki antynowotworowej – preparatu Provenge na raka prostaty. Jest on wykonywany dla każdego chorego oddzielnie z jego własnych, zmodyfikowanych komórek dendrytycznych. Nazywane są tak z powodu długich wypustek przypominających neurony, ale występują w skórze i błonach śluzowych, skąd przechwytują antygeny zarazków, by w węzłach chłonnych zaprezentować je limfocytom; to właśnie ich potencjał przydatny w onkologii odkrył jeden z tegorocznych laureatów Nagrody Nobla.
W odróżnieniu od polskiej szczepionki na czerniaka, Provenge podawano do tej pory jednorazowo. Lecz choć na początku odsetek żyjących chorych zwiększył się dzięki szczepionce z 15 do 35 proc., po trzech latach wynik wyraźnie się pogorszył. Eksperci przewidują, że trzeba będzie podać następne dawki, co nie cieszy chorych ani amerykańskich towarzystw ubezpieczeniowych, gdyż jedna dawka tego spersonalizowanego specyfiku kosztuje 93 tys. dol.
– Ze względu na olbrzymie zróżnicowanie układu odporności będzie bardzo trudno poszerzyć wachlarz leczenia w onkologii o metody immunologiczne – studzi optymizm dr Tomasz Świtaj. Chirurgia, chemioterapia, leczenie naświetlaniami – choć dalekie od doskonałości, są udowodnionym standardem, bez którego nie można sobie wyobrazić żadnej kuracji w chorobie nowotworowej. Świtaj przyznaje, że coraz częstsze sięganie po przeciwciała monoklonalne, czyli tzw. terapie celowane, to pewna odmiana immunoterapii: – Przeciwciała te skierowane są przeciwko komórkom nowotworowym z obecnymi na powierzchni specyficznymi receptorami, ale przy okazji angażują mnóstwo mechanizmów immunologicznych, które wspomagają ich działanie.
Może więc nie warto wierzyć sceptykom i jednak bardziej angażować do walki z rakiem niewykorzystywane wciąż w pełni siły odporności? Dr Świtaj chciałby jednak poznać odpowiedzi na kilka pytań, bez których trudno sobie wyobrazić przyszłość eksperymentalnych szczepionek: czy wiadomo, u których chorych układ immunologiczny jest na takim poziomie, iż warto go stymulować; jak ustalić dawki mogące taką odpowiedź wywołać i wreszcie – po ilu tygodniach wypatrywać efektów (skoro wiadomo, że stymulacja limfocytów do ataku na guza musi zabrać trochę czasu)?
Prof. Andrzej Mackiewicz jest dużo większym optymistą: – Gdybym od początku prowadził swoje badania w USA i nie musiał walczyć z polską biurokracją, bylibyśmy już dużo dalej. Inna sprawa, że na całym świecie rozwój tej nowej kuracji spowalniają stare przyzwyczajenia i dogmaty.
Onkolodzy nauczeni są na przykład wiązać sukces każdej terapii ze zmniejszającym się rozmiarem nowotworu. Ale mechanizm działania leków immunologicznych jest inny niż tradycyjnych cytostatyków. Nie można stosować dla nich tych samych kryteriów i przerywać podawanie szczepionki lub leku stymulującego limfocyty, kiedy guz, zamiast maleć w pierwszym okresie, rośnie. – To korzystna reakcja będąca świadectwem, że wokół raka gromadzą się komórki odpornościowe, które za kilka tygodni zaczną go niszczyć – wyjaśnia prof. Piotr Rutkowski.
Obecnie na świecie prowadzonych jest aż 212 badań naukowych z zastosowaniem szczepionek terapeutycznych w różnych odmianach raka, co dowodzi, jak wielki potencjał odkryto w tej metodzie. Pewnie wiele z nich z powodu nadmiernej toksyczności nie doczeka się rejestracji. Ale nawet jeśli co dziesiąta okaże się skuteczna, tysiące chorych otrzymają nową szansę, która dziś zaledwie drzemie w ich własnym organizmie.