Cześć,
potrzebuję się wygadać. A może są wśród Was osoby w podobnej sytuacji?
Od 2 miesięcy wiemy, że tata ma raka. Za 2 tygodnie będzie mieć rozległą operację (Whipple). Po jego wyjściu ze szpitala biorę 3 tygodnie urlopu, aby się nim opiekować, bo u mojej mamy w tym okresie ciężko z urlopem. Mam rodzeństwo, ale siostra studiuje w innym mieście, jeden brat mieszka w innym kraju, a drugi chyba nie chce się tego podjąć.
Choroba taty martwi mnie podwójnie. Po pierwsze, cały czas zadaję sobie pytania, co z nim będzie, jak się będzie czuł, jakie ma rokowania. Ale po drugie - zadaję sobie pytanie, czy to przetrwam.
Przed informacją o raku taty i tak nie było ze mną najlepiej. Od roku leczę się psychiatrycznie. Nie jest to mój pierwszy raz, ale jest najtrudniejszy. Nie zrobiło mi się to "tak po prostu", ale jest efektem konkretnego zdarzenia - jestem bardzo wrażliwa i tak reaguję na trudne przeżycia, z którymi pewnie większość dałaby sobie radę. W sierpniu postanowiłam przeprowadzić się do rodziców (w tym samym mieście) - kupiliśmy z partnerem mieszkanie, trzeba ogarniać remont, a ja nie dość, że nie ogarniałam, to jeszcze partner musiał ogarniać mnie. Stwierdziłam więc, że ostatnie 2 miesiące przed przeprowadzką będę mieszkać z rodzicami - będę się czuła bezpiecznie, będę miała ich wsparcie i opiekę, no i będą mogli "mieć mnie pod kontrolą" bardziej niż zabiegany partner (tata jest już na emeryturze).
Tydzień po przeprowadzce do domu rodzinnego spadła na mnie ta wiadomość: rak.
Od tego czasu mój stan psychiczny się pogarsza. Zwiększono mi dawki leków (choć pod koniec sierpnia myślałam, że do końca roku z nich wyjdę), prawie nie wychodzę z domu i bardzo mało jem. Umiem się skupić tylko na pracy i chorobie taty. Poświęciłam resztki swoich sił na wsparcie rodzeństwa i mamy, ale teraz już nie umiem, rozpadłam się. Do tego dochodzi samookaleczanie, a miesiąc temu pierwsza próba samobójcza. Przed przeprowadzką rodzice dostawali szczątkowe informacje o moim stanie psychicznym. Wiedzieli, że mam jakieś problemy, ale nie wtajemniczałam ich, aby się nie martwili. Więcej im powiedziałam przy przeprowadzce, ujawniłam, co jest jej motywacją. Ale teraz zobaczyli "na żywo", jak to wygląda i podejrzewam, że to był dla nich pewien szok.
Mam dodatkowo osłabiony organizm, bo moje zdrowie fizyczne to ostatnia rzecz, która mnie teraz obchodzi. Jestem odwodniona, prawdopodobnie znów mam tężyczkę, na pewno mam też ogromne niedobory witaminy D (o suplementacji zapominam). Moje powody do dumy to czasem wyjście z łóżka, ubranie się, zjedzenie jakiegoś posiłku. Nie zawsze się udaje.
Jestem pod stałą opieką psychiatryczną i terapeutyczną.
Tata ciężko to znosi i absolutnie go rozumiem. Ma swoje lęki i problemy, a ja dokładam jeszcze to. On myśli o tym, żeby przeżyć. Ja myślę bardziej o tym, żeby umrzeć - pewnie jest to dla niego absurdalne.
I tak sobie myślę - jak ja dam radę się nim opiekować po operacji? Czy będę umiała go wspierać? Co robić, by nie być obciążeniem dla i tak obciążonej rodziny? Zwłaszcza ta ostatnia myśl jest moim "wyzwalaczem" myśli samobójczych. O ile wcześniej moje problemy miały przede wszystkim wpływ na partnera (jest kochany i wspierający), to teraz mają wpływ na wszystkich najbliższych i mam ogromne wyrzuty sumienia z tego powodu.
Straszliwie chciałabym dać z siebie wszystko, ale nie wiem, czy dam radę. A wręcz wiem, że nie dam, tylko jeszcze nie wiem, kiedy padnę. Jak słyszę, że muszę być silna dla taty, to mnie paraliżuje ze strachu. Muszę, powinnam - a jeśli nie będę? |