Nie wiem czy to wlasciwe miejsce na takie pytanie. Moja walka z rakiem zakonczyla sie totalna porazka juz prawie 2 miesiace temu. Tata odszedl a moj smutek, rozzalenie,pustka i zlosc pozostaly, a wrecz nasilaja sie. Tyle czasu walczylam, poswiecilam kawal wlasnego zycia... teraz tak trudno sie pozbierac. Nie umiem zapanowac nad zloscia a moze powinnam nazwac to zazdroscia. Nie mam ochoty na spotkania z ludzmi, niedobrze mi sie robi gdy slysze pocieszenia w stylu ,ze tata juz nie cierpi, ze jest w lepszym miejscu. Ja che zeby tu byl, z nami. Zreszta tata tez chcial zyc. Unikam wiec ludzi by nie powiedziec im czegos, czego potem bede zalowac. kloce sie z wlasnym mezem, ktory nie rozumie mojego odizolowania sie. On ma dwoje zdrowych rodzicow. Co on moze wiedziec. tak mu nawet powiedzialam. nie wiem jak mam wlasna mame pocieszac i wspierac jak sama sie rozkladam. Jak sobie poradzic z przegrana walka.
Powinnaś iść do psychologa!!! Oni po to są by pomagać właśnie w takich sytuacjach. Skoro tak reagujesz, skoro masz niesłuszne pretensje do całego świata też powiem ci ostro - złością na innych nic nie zmienisz a zrazisz ludzi do siebie. Mąż chce ci pomóc, może nie umie ale chce więc obydwoje idzcie do psychologa. Chcesz wpaść w depresję? Chcesz stracić rodzinę? Musisz sie wzmocnić by pomóc mamie bo ona jest starsza i pewnie słabsza od ciebie.
Czas leczy rany ale czasem bardzo długo i z wielkimi stratami po drodze.
Ja straciłam ojca jak miałam 14 lat więc nie wszyscy go mają.
Chcesz mi wygarnąc? - jeśli to ci ulży to bardzo proszę, nadstawiam policzek.
Miejsce ma wyżalenie się wybrałaś właściwie. Tu jest wielu w takiej sytuacji jak ty, wielu jeszcze będzie, wielu spowoduje taki ból u najbliższych. Nie jesteś sama - to myśl przewodnia tego forum więc krzycz, płacz a ja cie wysłucham.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
Zgadzam się z Jogi,z jej całą wypowiedzią.
Niestety takie jest nasze życie,że tracimy bliskie nam osoby,co wcale nie znaczy,że łatwo jest z tym nam się pogodzić.
Ja po śmierci mamy także nie mogłam znieść stwierdzeń ,że nie cierpi,że na pewno tam gdzie jest jest jej dobrze.Przeczytałam chyba wszystko co dotyczy śmierci,życia po śmierci,życia po życiu itp. Po kolejnej lekturze stwierdziłam,że to nie ma sensu,bo nikt nie wie co jest "po",czy coś w ogóle jest,nikt nie powrócił tu i nie opowiedział co i jak ...
Prawdą jest też to ,że kto nie przeżył śmierci bliskiej osoby ,może tylko się domyślać jaki to jest ogromny ból,ale pozwólmy sobie pomagać.
Każdy musi na swój sposób to przejść,mogą targać nami różne odczucia,ważne ,aby nie krzywdzić innych w naszej żałobie.
Na forum już napisałam,że czas leczy rany,ale czasem to trwa naprawdę baaardzo długo(wiem to po sobie).
"...Nie jesteś sama - to myśl przewodnia tego forum więc krzycz, płacz a ja cie wysłucham..."--również się przyłączam.
Pozdrawiam cieplutko!
Nie było moim zamiarem obrażenie zajany i mam nadzieję że się nie obraziła. chciałam nią tylko wstrząsnąć. Nie można dopuścić do nakręcania rozpaczy bo to prowadzi do fiksacji. Czasem trzeba dać w twarz by osoba w szale się opamietała i czasem komuś w rozpaczy trzeba pokazać że życie MUSI biec dalej. Naprawdę rozumiem rozpacz bo mam już swoje lata i wiele przeżyłam . Mi też trzeba czasem pokazać że istnieje życie obok i mimo ogromnego bólu, złości trzeba żyć i pracować by nie stracić tego co jeszcze zostało. Mamy obowiązek żyć i iść do przodu i "póki myślę żyję" żyję dla tych co mnie jeszcze potrzebują.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
Nie jesteś sama - to myśl przewodnia tego forum więc krzycz, płacz a ja cie wysłucham.
Nie wiem czy potrafię jeszcze płakać a i krzyk już nie bardzo mi wychodzi.
Podobnie jak Ania zadaję sobie od 23 dni te same pytania - co dalej, jak żyć, czym zapełnić pustkę? Zostałam sama w dużym mieszkaniu. I podobnie, oprócz potwornego żalu, jest we mnie ogromna, rozsadzająca od środka złość. Nie radzę sobie z nią. Walenie szklankami, talerzami o podłogę nie przynosi żadnej ulgi, tak samo jak głośny krzyk w lesie czy pod mostem (jedyny efekt to zdarte gardło i chrypka).
Na zewnątrz jestem spokojna, opanowana, potrafię nawet uśmiechać się ale wewnątrz wszystko we mnie wyje.
Staram się organizować sobie dzień - wieczorem układam listę spraw do załatwienia, czynności do wykonania ale rzadko udaje mi się następnego dnia odhaczyć wszystkie punkty.
Znajomi powoli milkną zajęci własnymi problemami. Wiedzą też, że wszelkie pocieszanie typu: nie cierpi... czas robi swoje...itd. działają na mnie jak płachta na byka. Na wsparcie dalszej rodziny liczyć nie mogę, dzieci brak i w ogóle... brak ...
Zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że zamykam się w sobie.
Staram się nie zadawać sobie pytań, choć jest ich wiele. Bo cóż mogę odpowiedzieć na to: czy zrobiłam wszystko? - jedynie to, że starałam się na tyle na ile tylko mogłam.
Byliśmy jako te papużki nierozłączki. Czyżby miało sprawdzić się powiedzenie o tych papużkach?
Pozdrawiam.
P.S. U męża, silnego, nigdy wcześniej nie chorującego zdiagnozowano DRP w sierpniu ubr.
myślę że to co teraz czujesz czuje moja mama
tydzień temu straciła męża a ja ojca
rozpoznanie w lutym rak żoładka nieoperacyjny
śmierć głodowa 24 maja.
Widzę jak jej ciężko została sama w wielkim mieszkaniu.Wszystko robili razem, samo to że był a teraz go nie ma. Nie wiem na pewno do końca co czujesz bo ja straciłam ojca nie męża i mam swojego męża i dzieci ale również mi cieżko bardzo chociażby z tego powodu że widzę jak mama cierpi.
Ale mama mi powiedziała, że musi żyć, żyć dla innych.
Słowa pocieszenia na nic się dają wiem, bo cokolwiek ktoś powie wręcz mnie denerwuje a nie pociesza,ale te osoby chcą dla Nas dobrze nie widzą jak się czujemy więc nie zdają sobie sprawy że ich pocieszanie na nic nam ...
Papużki nie rozłaczki-TY musisz żyć!! jeszcze tyle życia przed Tobą, na pewno Twój mąż nie chciałby byś do niego teraz dołączyła. Jest ciężko , bardzo boli śmierć bliskiej osoby ale musimy z tym żyć musimy się jakoś uporać zająć czymś...
co do znajomych przyjaciół masz racje , moi się wykruszyli w czasie choroby taty może nie wiedzieli jak ze mną rozmawiać nie wiem ale pocieszenia z ich strony nie miałam, po wszystkiemu też ich nie ma za dużo, ale jest forum są ludzie którzy Nam pomogą wysłuchają Nas a i my ich wysłuchamy.
nie wiem co mam Ci napisać by było Ci lepiej bo samej mi bardzo cieżko i mam ojca przed oczami jak umarł i ciągle mi łzy lecą chyba potrzebujemy czasu, dużo czasu
ściskam Cię mocno i życzę Ci dużo dużo siły
przytulam
marzena
Jogi,jeszcze raz powtarzam,że zgadzam się z Twoją wypowiedzią w 100%, więc moim zdaniem na pewno Zajana nie odbierze Twojej pomocy źle-nie widzę w niej nic niestosownego.
Zajana,Jaga,Maganana i inni po stracie bliskich, tak bardzo bym chciała Wam wszystkim pomóc przejść ten żałobny okres,ale jedno tylko co mogę zrobić to powiedzieć Wam,że jestem z Wami i że możecie na mnie liczyć...
Piszecie przegrana walka i co dalej, jak macie żyć po utracie najbliższych. A przecież nikt nie jest nieśmiertelny. Każdy z nas w końcu odejdzie. Na każdym cmentarzu jest masa dowodów, że nie zależy to od wieku, płci , narodowości. W naszej kulturze stosunek do śmierci jest dla mnie trochę niejednoznaczny. Zwłaszcza do śmierci na skutek długiej choroby. Czy to nie jest aby zderzenie pozytywnego myślenia, rozbudzonych nadziej z brutalnością życia? Nie potrafimy rozmawiać o śmierci. Jest to coś co nas nie dotyczy, ani nas ani naszych bliskich. Nawet jeśli ktoś gaśnie w naszych oczach do końca nie potrafimy tego zaakceptować jako normalnej kolei rzeczy. Dlaczego?...
_________________ Tylko dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat oraz ludzka głupota, choć nie jestem pewien co do tej pierwszej.
Albert Einstein
Mrakad ma rację - to kultura kształtuje nasz stosunek do śmierci a więc i nasze zachowanie po śmierci bliskiej osoby.Chciałabym podyskutować na ten temat ale w tym wątku nie wypada.
Załóżmy osobny wątek. Może się przydać np. mi w przyszłości.
To co ja przeżyłam z moim teściem 20 lat temu nie jest adekwatne do tego co czują Zajana, Jaga, Maganna. Teść chorował ok 6 miesięcy na raka płuc z przerzutami. Wtedy bół uśmierzano dolarganem i morfiną. Przez ostatnie dni zastrzyk co ok 20-30 minut. Robiłam to ja bo mieszkaliśmy razem.W domu dwoje małych dzieci 5 i 7 lat. Dzieci bawiły sie bardzo cichutko bo wszystko było przyporządkowane teściowi. Jego żona mimo że już nie jadł codziennie gotowała dla niego świerzą zupkę. Jego kapcie były poprawiane kilkanaście razy dziennie żeby prosto stały i były gotow gdyby chciał wstać. Ja też żyłam tym wszystkim mimo ,że rozumiałam że odchodzi nieodwracalnie. Ostatniego zastrzyku nie zdążyłam dać i byłam zaskoczona, zdziwiona że to już. Została mi rozpaczająca teściowa. Trzeba było zadbać by jej sie nic nie stało. Bardzo byłam związana z teściem bo to niezwykłej dobroci człowiek a swojego ojca straciłam jak miałam 14 lat.
Nie mogłam sobie pozwolić na chwilę wolego by przemyśleć co sie stało. Miałam małe dzieći, chorą na serce teściową i firmę na karku. Ciężko było ale przeżyłam dzięki temu że przygotowywałam sie do odejścia długi czas.
_________________ Antoine de Saint-Exupéry
Przyjaciele są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać
dlaczego?... moze dlatego ze osoba, ktora odeszla byla waznym elementem naszego zycia, ogniwem zespajajacym cala rodzine, radoscia , smiechem, malarzem, tynkarzem stolarzem, byla po prostu mama, tata,czy siostra. Moze dlatego ze bez tej osoby jest w naszym zyciu pustka ktorej nikt inny nie umie zapelnic. Moze dlatego wraz z jej odejsciem zrobilo sie cicho, a moze po prostu z czystego ludzkiego egoizmu chcemy miec ta osobe dla siebie.
Moje podejscie do smierci bylo inne ,dopoki nie zabrala mi ona ukochanej osoby, osoby o ktora walczylam, osoby pelnej zycia i optymizmu.Smierc zabrala mi tate i nadzieje. Kazdego dnia bieglam do pracy, potem zrywalam sie by zabrac tate na chemie, na radioterapie, na pogotowie, na kontrol, na badania etc. POtem czuwalam przy nim w nocy, by jak sam tata mowil odganiac kostuche. Mimo karuzeli uczuc , mimo pogarszajacego sie stanu taty bylismy wszyscy w komplecie. A gdy nadszedl moment pozwolilam tacie odejsc w godniosci, bez cierpienia.
Wiem ze kazdy odbiera smierc inaczej, kazdy ma prawo do wlasnej opini,ja jednak nie zgadzam sie z pogladem ze to kultura ksztaltuje nasz stosunek do smierci. Predzej juz nasza wiara/religia. Dla mnie utrata taty to utrata czesci samej siebie. Wierze ze z czasem bedzie lzej, w tej chwili jednak jest zle. Nie siedze w kacie i nie placze, funkcjonuje jak zawsze, ide do pracy, rozmawiam z ludzmi, bawie sie z coreczka, nawet pozartuje z sasiadami. Ale jest to sztuczne, mechaniczne wykonywanie czynnosci. Nic co przynosi ulge czy ukojenie
Kochana Jogi, oczywiscie ze mnie nie obrazilas. Nigdy nie nalezalam do osob latwo obrazajacych sie i uwierz mi lub nie, ale tez czesto udzielalam znajomym terapii szokowo-wstrzasowej. Latwiej jednak radzic ,niz sie do tych rad stosowac. Co do pojscia do psychologa to sobie odpuszcze, najlepszym psychologiem bedzie czas. Musi go troche uplynac, a ja po prostu musze odreagowac caly stres, ktory przezywalam podczas choroby taty. Jesli ktos byl moim prawdziwym przyjacielem cierpliwie przeczeka okres zlosci i zalu do calego swiata, po prostu bedzie przy mnie. Maz mam nadzieje, ze tez mnie nie zostawi, bo kto mu bedzie bigosik czy schaboszczaki gotowal. Polskich restauracji u nas nie ma a on uwielbia polskie potrawy.
O well,
koncze swoje wywody, zadzwonie do mamy, wiec musze byc pogodna. Dzieki Jogi, fajna jestes
Ania
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum