Witam wszystkich serdecznie. Piszę tutaj, bo to Forum przez ostatni rok było dla mnie wielkim oparciem. Pomimo że nie udzielałam się tutaj czynnie, to czytając Forum poznałam historie heroicznych walk z rakiem zarówno Wasze jak i Waszych Bliskich. Nie wiem czy wszyscy którzy trafią na ten wątek przeczytają tak długi post, bo wydaje mi się, że taki on będzie
Tym razem sama postanowiłam napisać tutaj, wyżalić się, choć trochę, ponieważ nie wszyscy z otoczenia mojego i mojej rodziny rozumieją jak trudny był to dla nas rok.
15 marca, trzymając za rękę mnie i moją Mamę, odeszła moja najukochańsza Babcia. Niecały rok od wykrycia tej podstępnej choroby, w Naszym domu, gdzie mieszkaliśmy razem całe życie oddała swój ostatni oddech
Miała 83 lata, ale dla nas jej wiek nie miał najmniejszego znaczenia
Zaczęło się od krwawienia z dróg rodnych. Lekarze, szpital, łyżeczkowanie jamy macicy, 2 tygodnie czekania i wynik- gruczolakorak endometrium... Rokowania wstępne dobre, po wycięciu macicy z przydatkami, ewentualnej radio/chemioterapii miało być lepiej.
W czerwcu znowu- lekarze, szpital, operacja. Bez efektu, nic przed zabiegiem nie wskazywało, że podczas planowanej histerektomii nie da się nic zrobić... Że rak opanował wątrobę, węzły chłonne. Foci adenocarcinomatosi metastatici-adenocarcinoma clarocellulare
Szok, grom z jasnego nieba.
Później chemioterapia, leki przeciwbólowe. Musieliśmy być twardzi, nie okazywać Babci tego, że tak się o nią boimy, że wiemy jak zaawansowana jest choroba. Ona walczyła. Całymi siłami, dzielnie nie dawała się chorobie. Nie straszne było osłabienie, nudności i wymioty po chemii. Wcześniej zawsze pracowita, silna, wesoła kobietka tak opadała z sił. Nieduża, wcześniej okrąglutka, tak kochana osóbka gasła na Naszych oczach. Nie mogła jeść, normalnie pić. Okropnie chudła. Bywały chwile lepsze, gorsze, ale zawsze pomimo widocznego na jej twarzy bólu pojawiał się chociaż cień uśmiechu. To dodawało nam wszystkim sił. Nie mówiła głośno kiedy było coś nie tak, kiedy lek przeciwbólowy nie działał już tak jak powinien. Nigdy nie chciała nikogo martwić swoim cierpieniem. W grudniu kolejne komplikacje, nerki przestały pracować, całe ciało opuchło. Założono obustronną urostomię, stan znacznie się poprawił. Byliśmy bardzo zadowoleni, cieszyliśmy się każdą wspólnie spędzoną chwilą. W międzyczasie pojawiały się gorączki, chwile lepsze, gorsze, ale choroba jakby na moment się cofnęła. Mówiliśmy, że to cud, dziękowaliśmy Najwyższemu, że dał Nam jeszcze trochę czasu do spędzenia razem. Przyszedł 4 lutego, dla mnie okropny dzień- zastałam Ją rano z drgawkami i 41 stopniową gorączką. Wpadłam w panikę, nie wiedziałam co robić. Później pamiętam tylko płacz, pogotowie. Tak bardzo chciałam Jej pomóc, a nie mogłam nic zrobić. Wdała się sepsa, ale silne serce i ten silny organizm pokonał to paskudztwo. Z zakrzepicą kończyn dolnych po prawie 3 tygodniach mieliśmy Ją z powrotem w domu. Rak zaatakował wtedy ze zdwojoną siłą. Jeszcze więcej bólu, jeszcze więcej przerzutów. Nie wstawała, nie jadła, nie piła. Jęczała z bólu, a ani ja, ani Mama nie mogłyśmy jej pomóc. Fentanyl nie działał, dawki nie mogliśmy zwiększyć, bo ciśnienie było bardzo niskie. W ostatnim tygodniu życia nie pomagało absolutnie nic, Babcia zaczęła tracić świadomość, mówić dziwne rzeczy, wołała zmarłych. Bardzo czekała na piątek 13 marca, ciągle pytała kiedy ten dzień nadejdzie. Wtedy przestała mówić i zaczęła wymiotować krwią, co trwało bez dłuższych przerw do samej śmierci.
Wiem, że się rozpisałam, może nie wszyscy to przeczytają, ale mi jest jakoś łatwiej napisać to tutaj, gdzie jest więcej osób, które mnie jakoś może zrozumieją. To forum to w pewnym sensie miejsce, gdzie mogę się "wykrzyczeć", powiedzieć co mnie boli. W Naszym domu od pewnego czasu żyło się rakiem, pomimo śmierci Babci żyje się nim nadal, ale z rodziną czy osobami które nie były stale przy Nas w tych ciężkich chwilach nie możemy o tym porozmawiać. Bo Naszym głównym tematem rozmów nadal jest rak, a nie wszyscy to akceptują. Nie wszystkim można się wyżalić, wyrzucić tej części bólu który się odczuwa.
A ból jest ogromny. Bardzo mi jej brakuje. Nie mam już z kim tak miło pożartować, pokłócić, porozmawiać o wszystkim, wypić herbaty. Nie ma już tej atmosfery jaką wprowadzała w Naszym domu. Powietrze nabrało jakby innego zapachu.
Jest mi jeszcze ciężej pogodzić się z tą stratą, bo cały czas widzę to cierpienie i moment śmierci. Mam wyrzuty sumienia, że może jeszcze coś mogłam zrobić, czymś ulżyć w tym bólu. Sama nie wiem
Bardzo żałuję mojej Mamy, która też bardzo przeżywa to odejście swojej Mamy. Na razie musi nawet brać leki uspokajające, by tak nie płakać.
Podobno czas leczy rany.
Może to racja, ale to będzie na pewno nie prędko.
Wybaczcie mi objętość tego postu raz jeszcze proszę
Pozdrawiam