Witajcie,właśnie dzisiaj znalazłam Wasze forum,a chciałabym zapytać o kilka spraw.Otóż mój Dziadziuś umiera na niedrobnokomórkowego raka płuc,jest pod opieką w domu,wiem,że zostało mu już niewiele czasu.Od dwóch tygodni nie je nic,z trudem wypija 4 łyżeczki płynów,całkowicie stracił głos.Mamy wspaniałego lekarza,który oprócz tego,żefantastycznie opiekuje się Dziadkiem,również nam-czyli rodzinie bardzo pomaga przejść przez ten trudny czas.Problemem jest pielęgniarka z opieki paliatywnej,która podważa kompetencje lekarza i robi rzeczy,które wytrącają z równowagi.Ostatnio przy przytomnym Dziadku powiedziała,że nie wie po co ma podłączać kroplówki,bo to już i tak koniec.Wczoraj natomiast powiedziała;"niech pani powie temu lekarzowi,żeby nie dawał glukozy tylko sól fizjologiczną,bo tylko rakowe komórki dożywia i nic więcej".Jestem na nią wściekła,bo nie pomaga w cierpieniu.Ale moje pytanie dotyczy tego,czy rzeczywiście powinniśmy odstąpić od nawadniania Dziadka,czy to jest przedłużanie jego cierpienia-jak sugeruje ta pani?Pozdrawiam wszystkich.
Sulwia22-10, Witaj na Forum.
Przykro mi, że i Was dopadła ta straszna choroba.
Na temat nawadniania, poczytaj np.http://www.forum-onkologi...nie+terminalnym
Skorzystaj z wyszukiwarki, napewno znajdziesz watki w których jest poruszany temat, nawadnia w stanie terminalnym.
Trzymaj się.
Moja córeczka była pod opieką Domowego Hospicjum Dla Dzieci. Nie miała nowotworu ale choroba była na pograniczu nowotworu, bo jej organizm sam siebie niszczył.
Córka do ostatniej godziny była odżywiana pozajelitowo, i nie tylko glukozą a pełnowartościowym składem żywieniowym, mieliśmy do tego specjalna pompę, i robiłam sama tzw Worki żywieniowe - był to program żywienia pozajelitowego domowego prowadzony przez CZD. Córka była więc do końca odżywiana, nawadniana, aby poprawić jej komfort życia, życia które już uciekało.
Sylwio, każdemu należy się komfort i bezpieczeństwo i nie ważne to, czy ma 8 lat czy 96 i czy ma raka czy też nie. Pielęgniarka ta jest w wielkim błędzie tak myśląc i mówiąc ...w ogóle nie powinna pracować w Hospicjum z takim podejściem do pacjentów.
Sylwio jestem z Tobą choć duchowo, ale wiem, że taka obecność jest też bardzo ważna. Miej nadzieję do końca Sylwio
_________________ Dopóki oddycham, nie tracę nadziei.
Gradatim, Sylwii Dziadziuś umiera na raka płuc, a to zmienia podejście do tego, czy w tym przypadku NAWADNIANIE jest wskazane.
Niewąpliwie karygodne, jest zachowanie pielęgniarki -cyt.: "przy przytomnym Dziadku powiedziała,że nie wie po co ma podłączać kroplówki,bo to już i tak koniec".
_________________ "Odnajdź w sobie zalążek radości, a wtedy radość pokona ból"- R. Campell
Bardzo Wam dziękuję,to takie ważne,że chcieliście odpowiedzieć.Myślę,że w takiej sytuacji zawsze człowiek bije się z myślami czy za wszelką cenę walczyć o to gasnące życie,czy pozwolić odejść-czasem chyba bardziej walczymy dla siebie,aby nasz bliski został z nami jeszcze dzień,jeszcze godzinę...Dziadek traci powoli kontakt z rzeczywistością,oddech ze spokojnego zmienił się dziś w płytki i szybki,niwątpliwie zaczął już ostatni etap swojego umierania.Smutno mi,ale wierzę,że odchodzi do lepszego świata-bez cierpienia,zawsze był taki spokojny,nigdy nie skarżył się,nikt nie wiedział kiedy coś Go bolało.Dziękuję Bogu,że pozwolił abym mogła kiedyś powiedzieć swoim mam nadzieję przyszłym dzieciom,że miałam wspaniałego Dziadka i że był z nami przez 83 lata życia.Dziękuję za rodzinkę,która w tych chwilach trzyma się razem i za to forum i Was wszystkich i ukojenie w bólu,którego doznałam czytając Wasze listy.Trzymajcie się cieplutko,dziękuję z całego serca.
Dziadziuś odszedł,oddech powoli robił się coraz głębszy aż na końcu było takie mocne westchnięcie jakby Dziadek z ulgą opuszczał to biedne zmaltretowane nowotworem ciało.Dobrze,że już nie cierpi...
Bardzo mi przykro. W całym ogromie bólu i żalu pocieszające jest tylko to, że twój Dziadziuś już nie cierpi. Byłam przy mojej babci, kiedy umierała na raka jelita grubego. Było to 20 lat temu. Babcia także umierała w domu. Niestety, bez kroplówki Hospicjum w naszym miasteczku jeszcze wtedy nie było. Od diagnozy do jej odejścia upłynęło pół roku. Sześć miesięcy potwornych cierpień rozdzierających serce. Jako rodzina byliśmy bezradni. Była to moja najukochańsza na świecie Babunia, która mnie wychowała. Kiedy odeszła, pomimo wielkiego żalu z powodu jej utraty, odczułam ogromną ulgę, że już nie cierpi, że ten koszmar wreszcie się skończyło, że Bóg uwolnił ją od piekła męczarni i zabrał ją do nieba.
Smutne jest to, że nikt Sylwii i jej rodzinie nie wytłumaczył czy nawadniać czy nie a jeśli nie to dlaczego.
To często jest największym problemem, że z chorym i/lub jego rodziną nikt w spokoju i cieprliwie nie rozmawia.
Pomijając fakt, że pielęgniarka mogła mieć rację, to jej zachowanie na dwóję z minusem.
Kiedy ktoś odchodzi, to nie pora na ambicjonalne gierki i przerzucanie się argumentami, kto ma rację.
Po własnych smutnych doświadczeniach ( w niespełna pół roku na raka zmarli mi oboje rodzice ) uważam, że dla pacjenta onkologicznego w domu i jego rodziny nieoceniona jest pomoc hospicjum domowego. Często bywa tak, że chory chce być w domu, a hospicjum domowe jest właśnie tego rodzaju formą opieki, która to umożliwia. Zarówno lekarz, jak i pielęgniarka to osoby, które zawsze można spytać nie tylko o leczenie i terapię paliatywną ( którą ów lekarz powinien należycie dobrać ), ale i o inne kwestie ( jak np. nawadnianie chorego ).
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum