Witam,
Moja mama zmarła w piątek po 4 latach walki z chorobą. Jestem w żałobie, dręczą mnie wyrzuty sumienia, że to ja przyczyniłem się do szybszego odejścia mamy.
Ostatnie leczenie wdrożone u mamy, to Faslodex. Zostało ono przerwane w grudniu, ponieważ przestało działać. Lekarz zaproponował Xelodę. Przyjechaliśmy do szpitala za tydzień, ale mama była osłabiona i wymiotowała (prawdopodobnie wzrost napięcia czaszkowego je powodował).
Lekarz odmówił wtedy podawania leku z uwagi na zły stan mamy. Dostaliśmy jednocześnie informacje, że możemy przyjechać jeszcze raz po świętach gdyby mama nie wymiotowała i jej stan trochę się poprawił.
Przez święta mama nabrała apetytu, trochę podjadła, lekko się wzmocniła. Była oczywiście dalej bardzo osłabiona w porównniu z tym co było jeszcze miesiąc temu, ale stwierdziłem, że chciałbym jeszcze raz pojechać do szpitala, żeby mieć czyste sumienie, że zrobiłem dla niej wszystko i wykorzystałem wszystkie środki medyczne, aby jej pomóc.
Przyjął nas ten sam lekarz. Powiedziałem, że mama dostała apetytu, lekko się wzmocniła więc przyjechaliśmy znowu, ale to doktor musi podjąć decyzje, czy warto stosować leczenie. Absolutnie nie chciałem wymusić na lekarzu żadnej decyzji, czy też ubłagać stosowania leczenia. Byłem gotowy na wszystko, nawet na to, że odeślą na z kwitkiem i zostanie nam spędzenie ostatniego czasu tylko ze wsparciem hospicjum domowego.
Lekarz postanowił przepisać Xelodę w dawce o ponad połowę mniejszej niż zwykle się podaje.
Ucieszyłem się bardzo, że jest jeszcze jakaś nadzieje żeby choć trochę powstrzymać chorobą i żeby mama była dłużej z nami. Podczas wydawania leków, mama była już bardzo słaba, nie mogła podisać zgody na chemię.
Mama wzięła przez 3 dni xelodę i czuła się dobrze, miała dobry apetyt. Po 5 dniu spadł jej apetyt i jeszcze bardziej opadła z sił, więc już więcej nie dawaliśmy jej leku. Niestety po 7 dnia od podania chemii mamie mocno wzrosła temperatura (do 39.5*), wezwaliśmy pogotowie, lekarz stwierdził, że to agonia.
Mama zacząła ciężo oddychac o 5 i o godzinie 8:30 zmarła. Dręczą mnie wyrzuty sumienia, że to ja zabiłem własną mamę. Widziałem, że mama jest słaba, ale zdecydowalem się pojechać jeszcze do szpitala. Chciałem po prostu być pewnym, że zrobiłem wszystko, cieszyłem się, że jeszcze można podać chemie pomimo, że mama jest słaba, a bardzo możliwe, że przynajmniej nieświadomie przyczyniłem się do śmierci. Obwiniam się za to i nie mogę tego znieść.
Czy powinienem czuć się winny?
Czy ktoś z was miał podobną sytuację?