1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Bliscy chorują a my daleko, w pracy itp |
asia19
Odpowiedzi: 194
Wyświetleń: 41836
|
Dział: Psychoonkologia / emocje w chorobie nowotworowej Wysłany: 2011-06-28, 00:25 Temat: Bliscy chorują a my daleko, w pracy itp |
Nie jestem w stanie zgodzić się ze zdaniem, że Ci, którzy nie są fizycznie z chorymi (tj. nie pomagają w załatwianiu potrzeb fizjologicznych, nie sprzątają po wymiocinach, nie zbierają wylatujących włosów) są hipokrytami czy nie angażują się w walkę z chorobą. Jeszcze jakiś czas temu uważałam, że moje rodzeństwo mało angażuje się w pomoc Rodzicom, ale teraz zdaje sobie sprawę, jak wiele zrobili. U mnie w domu nie ma tak, że ktoś sobie olewa, nie ma czasu: kto jest wolny, ten pomaga. Ale muszę przyznać, że to siostra jest tą osobą od tych bardziej nieprzyjemnych FIZYCZNIE aspektów chorowania: to ona pociesza Mamę, że jak będą jej wychodziły włosy to pomoże je obciąć. To ona smaruje Mamie zmiany akurat po łuszczycy, w każdym razie nie jest to przyjemny widok. Ona głównie dopinguje Tatę, gdy ten po raz 8 zwraca kaszkę mleczną, bo nie może przełknąć. Póki co nie mamy innych obowiązków przy Rodzicach w tych kwestiach. Wiem, że to ona będzie głównie pomagała Mamie w takich kwestiach przy przechodzeniu przez chemię- ja chyba nie mam takiego podejścia do ludzi. Brat też. Ale wiecie co? Wiem, że gdybym nie miała siostry, to ja musiałabym pomagać moim Najdroższym. Jestem domową domatorką i dla mnie akurat rodzina jest najważniejsza. I co w związku z tym? Bo chciałabym dodać inny aspekt. Pomoc chorym na raka to również szereg konsultacji, dowiadywania się, walki o leczenie itp. Pomoc merytoryczna. I myślę, że ja w tym się sprawdzam- jestem chyba bardziej opanowana. To ja jeździłam na konsultację 300 km od domu tylko po to, aby dowiedzieć się, że raczej jesteśmy w dobrych rękach i zdaniem jednego lekarza operacji nie będzie. To ja byłam w Katowicach gdzie lekarz zaznaczył, że należy dokładnie przejrzeć dokumentację, bo jest niespójna i z tego może wynikać decyzja o nieoperacyjności. Ja zalogowałam się na tym Forum, by szukać wsparcia merytorycznego. Wiecie zapewne, jak ciężko stanąć twarzą w twarz z diagnozą: nieoperacyjny? (Nie będę pisała o tym, co muszą przeżywać Ci, którzy słyszą: zostało ileś tygodni, bo tego nie przeżyłam, ale mogę się tylko domyślać, jak koszmarna to musi być informacja). Moja siostra się rozpłakała mi przez telefon, ja zacisnęłam zęby i kazałam się jej wrócić do lekarza, zapytać o pobudki, jakimi się kierował w tej decyzji. Z perspektywy wiemy, że wnioski typu: Tata nie będzie operowany, proszę się cieszyć, że się dobrze czuje, bo tylko 5% przeżywa tę chorobę; były wyciągnięte na podstawie niedogłębnej analizy wyników. Co by było, gdybyśmy to zaniedbali? Nie wyobrażam sobie tego!! A mój brat? Był razem ze mną na wizytach, odwiedza Tatę w szpitalu, wozi Rodziców na konsultację. Gdybym mu zarzuciła, że nie pomaga Tacie, zbyt wiele bym uprościła. Bo nie każdy się do tego nadaje.
Myślę, że założenie, iż współczujący 'z daleka' to spore uproszczenie. I krzywdzenie. Ci, którzy przeżywają chorobę nowotworową w rodzinie, Ci, którzy sami chorują myślę, że zgodzą się z faktem, że w tych chwilach rodzina jest najważniejsza. Ale jak można narzekać na nią, skoro się o tym otwarcie nie mówi? Ja rozmawiam otwarcie z rodzicami o tym, czy czegoś im nie brak, czy nie przeszkadzam im, czy jakoś mogę im pomóc. Wiem, że gdyby czegoś potrzebowali (chociażby kiedyś nie mogąc normalnie się 'załatwić') powiedzieliby mi o tym!
sonia21, i może to błąd, że nigdy nie krzykniesz? Nie powiesz, jak jest ciężko, że chorowanie to nie poza, którą człowiek przybiera na 2 godziny spotkania towarzyskiego, tylko szereg współtowarzyszących dolegliwości, codziennej walki fizycznej i psychicznej? Wiem, jak ważna jest rodzina. U mnie najbliżsi trwają przy Rodzicach, ale np. baaardzo bliscy krewni nie zadzwonili do mojego Taty leżącego przez już 5 tyg. w szpitalu i wiem, że jest mu cholernie przykro z tego powodu. To jego najbliżsi krewni, co gorsza, mieszkający 1 km od nas (do domu też nie dzwonili zapytać o Tatę).
Podsumowując wypowiedź, owszem, nie każdy poświęca się przy fizycznych aspektach chorowania, ale nie każdy to potrafi. Z drugiej strony, nie każdy jest na tyle silny, by trwać przy chorym podczas wizyt, zadawać pytania, słowem: walczyć z naszą służbą zdrowia.
Może napiszecie, że mam tylko 20 lat... ale polecam porozmawiać z bliskimi. Nie musicie być sami w chorowaniu. |
|
|