1. Link do strony z możliwością wsparcia forum:
https://pomagam.pl/forumdss_2020_22
2. Konta nowych użytkowników są aktywowane przez Administrację
(linki aktywacyjne nie działają) - zwykle w ciągu ok. 24 ÷ 48 h.
|
|
Autor |
Wiadomość |
Temat: Chemia...czy zawsze konieczna? |
asia19
Odpowiedzi: 8
Wyświetleń: 6085
|
Dział: Choroba nowotworowa / pacjent onkologiczny Wysłany: 2011-08-17, 21:18 Temat: Chemia...czy zawsze konieczna? |
Witajcie! Co prawda my nadal walczymy, moi Rodzice są leczeni radykalnie, ale jednak postanowiłam i ja się wypowiedzieć. Ogólnie nie jestem entuzjastką całego systemu leczenia onkologicznego (zbyt jest dla mnie niejasne, ale co ja mogę mówić, ledwo po maturze, biologia nie była moją mocną stroną). Mimo to jednak uważam, że wdrażanie chemii paliatywnej w większości przypadków z rozsianym procesem nowotworowym jest zasadne. A wiecie czemu? Bo rak to podstępny gad. Owszem, chemia jest bardzo obciążająca organizm, ale bardzo często atakuje gada i powoduje remisję. Remisja to nie tylko zmniejszenie czy spowolnienie rozrostów istniejących guzów, ale też walka z mikroprzerzutami i tym, co mogłoby się rozwinąć bez niej.
Kiedyś na pewno pisałam o mojej cioci, siostrze taty, której ok. 4,5 roku temu zdiagnozowano nowotwór przełyku (w wieku 61 lat). Zawsze była potężną kobietą z apetytem, z dnia na dzień zaczęła jednak mniej jeść, nie mieć smaku, bolały ją plecy (choć tłumaczyła sobie to tuszą). I tak około grudnia było wiadomo, że to rak i że się rozprzestrzenił wzdłuż całego przełyku do żołądka, były najprawdopodobniej przerzuty na kręgosłup. Nie wnikałam szczegółowo, miałam niespełna 16 lat. Pewnym łutem szczęścia udało się mojemu tacie i jej synowi załatwić konsultację na Wawelskiej w formie natychmiastowej, później chemia. To było jakoś w lutym, pamiętam jak jechaliśmy z tatą i jej mężem na Wawelską. Była wtedy już szczupła (schudła jakieś 40 kg, ciało było w okropnym stanie). Wydawało nam się, że jest lepiej, ba, ja nawet myślałam, że będzie dobrze. Powiedziała wtedy patrząc na nas na sali i na drugą chorą (ta pani miała raka piersi): my jesteśmy śmiertelnie chore (a w domyśle: niedługo umrę). Nie dotarło to do mnie. Miałam wtedy na głowie egzamin gimnazjalny, pamiętam, że sprzątałyśmy u nich z mamą i siostrą ok. kwietnia-maja, nie pamiętam dokładnie. Nie miała już siły dojść 10 m do pralki, żeby nastawić, była potwornie chuda. Kolejne wlewy były w czerwcu. Leżała w szpitalu z powodu anemii i złego stanu. Tata woził jej budyń do jedzenia- przełyk był jak sito, ale nie założyli stentu, bo by nie przeżyła. Nie wiem dokładnie, ile dni przed śmiercią był ostatni wlew- 5,6, może dłużej? Tata mówił, że ciocia czuje się lepiej (jeździł z mamą, nas nie brał- pewnie chciał nam oszczędzić 'widoku'). 24 czerwca pojechał zawieźć budyń, to była niedziela około południa. Ciocia podobno czuła się dużo lepiej, miała apetyt. Mama nie chciała jechać, ale jakoś ją namówił. My mieszkamy pół godziny od szpitala. Za 20 minut dzwoni telefon, rodzice pojechali, synowa cioci pyta się, czy są rodzice. Mówię, że pojechali do szpitala, do cioci. Powiedziała mi, że ciocia zmarła.
Tata kilka razy sam zastanawiał się, czy ta chemia jej nie dobiła. Sama nie wiem. Myślę jednak, że na pewno w jakikolwiek sposób zatamowała rozwój choroby, skoro zdecydowano się na kolejne wlewy. Mój tata strasznie przeżył śmierć siostry, ja sama pamiętam, jak płakałam- to coś okropnego. Wtedy nie wiedziałam o raku nic poza wiadomościami z wikipedi.
Nie wiem, czy cioci pomogło leczenie, wiem tylko tyle, że choroba była bardzo zaawansowana. Nic nie mogliśmy zrobić. W tej całej historii nie to dla mnie jest najbardziej przerażające- najbardziej dziwiło mnie to, że jej wnuczki- 10, 11 latki- nie jeździły odwiedzać babci, żeby się nie zarazić . Ostatnie dwa miesiące to wizyty samych 'dorosłych'.
Rak to podstępna choroba, a zaawansowany- jest nieuleczalny. Tak samo nieuleczalna jest strata bliskiego, nawet nie jestem w stanie w najgorszych myślach wyrazić, co Wy musicie czuć.
Bardzo Wam współczuję i zapewniam Was- zrobiłyście wszystko, co mogłyście. Leczeniem zajęli się lekarze najlepiej jak potrafili, bliscy zajmują się tym, aby chory mógł odejść w spokoju, szczęśliwy, z poczuciem, że zostawił tu kogoś dobrego. |
|
|