Dobry wieczór,
W skrócie (na tyle, na ile się da) nakreślę sytuację, a później przejdę do moich pytań.
Tata kilka miesięcy temu zaczął się skarżyć na bóle brzucha i szukać przyczyny. Badania takie, jak usg, gastroskopia i kolonoskopia początkowo nic nie wykazały. Wykonano ponownie usg jamy brzusznej, w którym jednak stwierdzono ostre zapalenie woreczka z zaleceniem szybkiego usunięcia. W międzyczasie pojawiła się żółtaczka, na konsultacji z lekarzem okazało się, że przede wszystkim tacie trzeba udrożnić drogi żółciowe, a woreczek może poczekać. Tak też się stało, wykonano protezowanie dróg żółciowych, pobrano wycinki do badania histpat (wrzesień). W wyniku komórki o cechach dysplazji, ale wynik „niejasny”. TK nie wykazała guza, ale ponownie - „wynik niespecyficzny”. Tata w tym czasie bardzo schudł, miał epizody bardzo wysokiej gorączki i dreszczy, totalny brak apetytu i sił. Chirurg prowadzący tatę uznał, że prawdopodobnie jest to guz wnęki wątroby i podjął się próby resekcji (koniec grudnia). Śródoperacyjnie okazało się, że guz jest nieresekcyjny, a wszelki próby usunięcia choćby fragmentów wiązały się z bardzo wysokim ryzykiem zgonu. Ostatecznie usunięto woreczek żółciowy i pobrano wycinki. W wyniku gruczolakorak. Tatę zakwalifikowano do leczenia paliatywnego – planowo radio i chemia. Dostał lek wspomagający apetyt i wrócił do zdrowej wagi. Jest po 4 wlewie gemcytabiny (z racji innych obciążeń internistycznych jest to monoterapia), chodzi co 2 tygodnie i znosi ją raczej ok, żyje względnie normalnie. W międzyczasie przyszły nowe wyniki TK i MRI (początek marca) – progresja zmian w przebiegu raka dróg żółciowych (w opisie w zasadzie w każdym segmencie wątroby coś jest). Na ich podstawie stwierdzono, że nowotwór jest tak rozsiany, że tata nie kwalifikuje się już do radioterapii, została więc tylko chemia.
Mam świadomość powagi sytuacji, wiem, że rak dróg żółciowych jest nowotworem bardzo źle rokującym, a jednak w naturze człowieka leży targowanie się z losem i walka o życie, zwłaszcza jeśli chodzi o kogoś, kogo bardzo się kocha.
Chciałam zapytać czy naprawdę nie da się nic więcej zrobić? Czy nie ma innych opcji? A może są, tylko nierefundowane? Może jakieś inne leki, immunoterapia, udział w badaniach klinicznych? Coś o czym nie mam pojęcia, bo moja „wiedza” medyczna ogranicza się do tego, co obejrzałam w „Chirurgach” ?
Często widzę w internecie zbiórki pieniędzy dla osób, próbujących leczyć się za granicą, ponieważ w Polsce dane leczenie jest niedostępne. Czy w tym przypadku nie ma tego typu metody?
Myślałam, żeby skonsultować się jeszcze z jakimś innym onkologiem. Czy druga opinia ma tu jakikolwiek sens? Choroba podstępnie i szybko zabiera mi tatę i chociaż nie mogę się z tym pogodzić to męczyć go kolejnymi wizytami i badaniami też nie chcę, już i tak swoje przeszedł i ciągle przechodzi.
Z góry dziękuję za poświęcony czas i wszystkie odpowiedzi.