Dziękuję za wsparcie
Nie wiem jak wytłumaczyć sytuację dziadka, nie umiem jej zrozumieć. Byłam już nie przy jednej śmierci w rodzinie i potrafię odróżnić czy zbliża się koniec czy też jest to spadek formy. Wczorajszej sytuacji nie potrafię ogarnąć.
Dziadek od 2 dni słabiej się czuł, nie miał siły chodzić, podnieść się, narzekał, że chyba to już koniec, było widać, że jest niedobrze. Wczoraj wieczorem było tragicznie, dziadek był nieprzytomny, nielogiczny, nie poznawał nas, cały czas przysypiał. Wezwaliśmy lekarza z hospicjum, lekarka stwierdziła, że jest najprawdopodobniej zapalenie płuc, zmierzyła parametry, ciśnienie słabiutkie, kazała nam się pożegnać bo do rana najpóźniej dziadek odejdzie. Wszystkich zwołaliśmy i tak trwaliśmy przy dziadku całą noc. Dziadek dostawał morfinę, czasami się wybudzał i strasznie krzyczał, że boi się śmierci, nie chce umierać, żeby go ratować i za chwilę odpływał, widać było, że jest w innym świecie. Oddech był strasznie ciężki, jak ryba, która łapie powietrze, strasznie charczący. Nad ranem stan cały czas taki sam doszło sinienie nóg i rąk, paznokci więc wiedzieliśmy, że to niedługo. Ok. południa przyszedł ksiądz, namaszczenie i po wyjściu księdza jak za dotknięciem czarodziejskiej różczki dziadek otworzył oczy, wstał i przyszedł do nas do drugiego pokoju. Usiadł, zdziwiony, że nas tak dużo, poprosił o jedzenie bo strasznie jest głodny o kawę, zapalił papierosa i wdał się w normalną, logiczną rozmowę. Byłam zamurowana, nie potrafię tego wyjaśnić, wszystkie kolory wróciły, dziadek wpałaszował, kanapki, obiad, kawę sobie strzelił, papieroski popalił, pośmiał się i stwierdził, że czas na kąpiel. Dostało nam się za pampersa, normalnie skorzystał sam z toalety, wymył się, wypachnił, pogonił nas do pracy, że jakieś zloty robimy niepotrzebne. Dobrze się czuje, normalnie funkcjonuje, minęło parę godzin i jest dobrze.
Wiem, że czasami przed śmiercią pacjent odzyskuje świadomość ale jest to raczej na chwilę/parę godzin chyba i ponownie opada z sił i następuje koniec. Może i tak będzie u dziadka za chwilę ale od południa dziadek wręcz kwitnie, jakby nic się nie wydarzyło, jakby nie był chory, nic go nie boli, nawet morfiny nie daliśmy.
Opisałam naszą sytuację dokładnie żeby pokazać jak różnie w tej chorobie bywa. Dla mnie ta sytuacja jest na prawdę bardzo dziwna, jak zobaczyłam dziadka byłam pewna, że to godziny, nawet niedługie a tu taka dziwna sytuacja zaistniała.
Dziadek nas przegonił, żeby mu tłoku nie robić jak to powiedział z żartem i mamy się nie martwić jak on to mówi, złego licho nie bierze.
Przeżyliśmy przez noc i ranek ogromny stres, smutek, wręcz rozpacz. Jak dziadek się ocknął i później z rodziną rozmawialiśmy, wszyscy jesteśmy w szoku i mimo ogromnego zmęczenia i fizycznego i psychicznego ogarnął nas śmiech, że tego naszego dziadka to ani w niebie ani w piekle nie chcieli więc nie miał wyjścia, musiał z nami zostać i został. Tu oczywiście czarny żart z mojej strony ale poważnie mówiąc nie wiem co się takiego stało.
pozdrawiam