Madziu, jakoś nie pomyślałam o tym... Tata już bierze tyle leków, że nie wiem, czy antydepresanty jeszcze można włączyć...
Wiem, że cierpi, bo powiedział to Mamie - że boli go dusza

Lęków raczej chyba nie ma (choć bywa zdenerwowany np.po napadzie padaczkowym), raczej jest to takie wycofanie, załamanie, rzeczywiście jakby depresyjne (nie ma się zresztą co dziwić).
Ja nie mam w ogóle kontaktu z lekarką, która teraz Tatą się zajmuje, ale może podsunę to Mamie. Dziękuję za ten pomysł.
[ Dodano: 2012-10-05, 20:32 ]
Dobrze, że ja jestem też na lekach przeciwdepresyjnych (zresztą moja Mama też, leczymy się obie od lat), bo nie wiem, jak bym przez to wszystko przeszła... Coraz częściej strach i rozpacz dosłownie ściskają mi gardło.
Wracając z pracy zawsze przejeżdżam autobusem obok kliniki, gdzie się to wszystko zaczęło (tzn. leczenie raka u Taty - wówczas wycięcie guza z jelita grubego). Zawsze wtedy mi się robi bardzo smutno. Pamiętam, że to był początek lata (a może późna wiosna?) Mieszkałam wtedy z mężem niedaleko tej kliniki. Pamiętam jak chodziliśmy Tatę odwiedzać, wokół kliniki zieleniły się drzewa... Jak patrzyliśmy jaki jest słaby po operacji (nigdy wcześniej go nie widziałam takim chorym), a potem jak dochodzi do siebie. Jak walczy. Jak wierzy, że będzie wszystko dobrze. My też wierzyliśmy.
I było. Przez jakiś czas było dobrze.
A teraz przejeżdżam obok tej kliniki i zawsze się zastanawiam - czy oni podarowali nam tyle czasu z Tatą, czy raczej oni coś spieprzyli i przez to stało się tak, że teraz Tata umiera... Nigdy się nie dowiem, zresztą może żadne z tych przypuszczeń nie jest słuszne. Ale ciężko się opędzić od głupich myśli i... szukania winnego, choć w głębi duszy człowiek wie, że to i tak nic nie zmieni...