Witajcie. Moje pytanie, a właściwie wielka prośba o jakąkolwiek pomoc, poradę dotyczy mojego taty.
Ma niecałe 65 lat, jeszcze miesiąc temu, chociaż schorowany, był sprawny, jeździł sobie powoli na rowerku do lasu i cieszył się wnukiem. Dzisiaj, po prawie 3 tygodniach leżenia w szpitalu gaśnie, znika. Jestem zrozpaczona, pewnie to moje zapytanie wyjdzie jak elaborat i będzie chaotyczne, ale jestem w takim stanie, że nie mogę przestać myśleć o nim i przestać się bać.
Nie lubię być melodramatyczna, w tym momencie to najgorsze chwile w moim życiu i wcale nie dotyczą mnie, bo jestem zdrowa, tylko kogoś, kto jest jedną z najcenniejszych osób w moim życiu.
Wszystko zaczęło się mniej więcej na początku sierpnia, tata zaczął się źle czuć, właściwie miał jedynie gorączkę, bolały go bardzo nogi (chociaż bóle nóg i kręgosłupa miał od lat, to teraz nasiliły się). Lekarz rodzinny dał ApoNapro i nic więcej, osłuchowo nic nie wykrył. Po 3 dniach kiedy ciągle było to samo tata znowu odwiedził lekarza i tym razem dostał na 7 dni Augmentin. Też nic nie wykrył. Po 6 dniach zażywania tata miał ponad 39 stopni i czuł się coraz gorzej, wezwaliśmy pogotowie (był bardzo słaby, nie był w stanie iść do samochodu, żeby go zawieźć), pogotowie nie przyjechało, kazało zbijać temperaturę i udać się do lekarza rodzinnego... Zbiliśmy mu o stopień gorączkę, wspólnie doprowadziliśmy go do auta i zawieźliśmy na nocny dyżur ambulatorium w Szpitalu w Knurowie. Tam lekarz skierował go do szpitala i tak został przyjęty na oddział interny.
Z dnia na dzień było widać pogarszający się stan, właściwie piszę to z naszych codziennych wizyt, z naszych obserwacji - najpierw były straszne dreszcze, telepało nim jak w febrze, potem zaczynała się gorączka, dochodziła do 40 stopni. Następowało pocenie. Nie takie zwykłe, to było pocenie tak obfite, że łóżko wyglądało jak zlane wiadrem wody, codziennie przywoziliśmy po 3 ręczniki, 3 zmiany ubrania, poduszkę wiele razy miał mokrą, kołdrę, leżał na ręcznikach, na kocu, tak bardzo się pocił. Czuł się przy tym paskudnie. Dostał silne antybiotyki, żadnej poprawy.
Zrobiono mu badania: TK klatki piersiowej, TK brzucha, rtg płuc z kilku stron, EKG, USG jamy brzusznej, USG węzłów chłonnych i konsultację onkologiczną, miał badania krwi i moczu, krew na posiew, codziennie, do tego w gorączce też miał pobraną raz krew na posiew, a drugi raz po godzinie, nadal będąc w gorączce.
Czy to od leków, czy od choroby tata miał też nudności, zbierało go na wymioty, brak apetytu i bardzo silny ból pod lewą łopatką, potem jakby na środku pod łopatkami, jakby dźgnięcie nożem. Zaczęły się problemy z poruszaniem, nawet oddychać głębiej nie potrafił przez ten ból. Dostawał Pyralginę lub Tramal - z miernym skutkiem.
Po wszystkich badaniach okazało się, że jedyne nieprawidłowości są w TK klatki piersiowej, i jest to jakiś cień pod prawym płucem. Tyle dowiedziałam się od lekarza. Uznano, że trzeba zrobić bronchoskopię i przewieziono go do szpitala chorób płuc w Pilchowicach.
Zrobiono kolejne badania: ekg, morfologię i inne z krwi, spirometrię. Z dokumentów, badań i zdjęć z Knurowa oraz tych w Pilchowicach specjalista chorób płuc uznał, że po pierwsze - do bronchoskopii się nie kwalifikuje w tym stanie, po drugie - cień na TK klatki to niedodma, mała, zupełnie nie może być powodem takiego stanu taty, nie jest to zmiana warta większych niepokojów, może być spowodowana np. małą hiperwentylacją, kiedy pacjent leży dłużej, po trzecie - z badań krwi w Knurowie wynika, że przyjmowany tam miał 12 hemoglobiny, natomiast przy wypisie 8 (dwa tygodnie leżał w Knurowie). Kreatynina była w górnej granicy normy. W Pilchowicach podskoczyła do 3. Nawadniano tatę kroplówkami, ponieważ było możliwe, że taki wynik jest efektem dużej dawki kontrastu wstrzykniętego podczas TK klatki i brzucha. Na drugi dzień niestety zamiast zmaleć, kreatynina podwyższyła się do 4. Od kilku dni jadł jogurt lub dwa dziennie - nic więcej nie dało się wmusić. Dodam, że tata już był tak słaby, że ledwie zdołał dojść do ubikacji (była blisko), nie potrafił już usiąść na łóżku samodzielnie, miał potworne bóle ramion, nóg, miał kłopoty nawet z wyraźnym mówieniem. Zdecydowano, że kreatynina wskazuje na niewydolność nerek, z płucami jest ok, i należy pacjenta przewieźć z powrotem na oddział internistyczny, żeby nie dopuścić do dializ, tym bardziej, że stan taty pogarszał się w zastraszającym tempie. Ordynator w płucnym szpitalu powiedział, że nie wie co sądzić o tak dziwnych wynikach i stanie taty, podejrzewa szpiczaka.
W nocy przed przeniesieniem na internę miał kryzys, zasłabł i miał bardzo silne bóle. Nie wiem co otrzymał, ale rano jak przyjechałam go spakować był na tyle kontaktowy, że rozmawiał wyraźnie, usiadł na wózek żeby przewieźć go do karetki. Pojechała z nim mama. Ja dojechałam jakieś dwie godziny później, zastałam ich na korytarzu oddziału, czekających na łóżko, z tatą prawie spadającym z krzesełka stojącego pod oknem. 3 godziny czekania na łóżko i choroba (jaka?!?!?!) sprawiły, że tata był w strasznym stanie. Zmęczony i zupełnie niezdolny do czegokolwiek dostał wreszcie łóżko, położyłyśmy go z mamą i po daremnych poszukiwaniach lekarza wróciłyśmy do domu, żeby zwolnić opiekunkę dziecka i wrócić z powrotem, popołudniu. W tych ostatnich kilku dniach zmiana była taka, że już się tak nie pocił, gorączka nie była taka wysoka, góra 38 stopni, zwykle w okolicy 37,3. Ból pod łopatką (jeśli dobrze rozumiemy tatę) nie jest tak silny, rozlał się, jest natomiast ogólny brak sił, bardzo poważne problemy z poruszaniem się, zupełny brak apetytu, on ginie w oczach. Kupiłam mu odżywki Nutricia Nutridrink, dwie wypił dzisiaj, mam zamiar wmuszać w niego dwie codziennie. To jedyne (oprócz wody i soku) co przyjmuje. Mocz oddaje normalnie, ma biegunkę. Dostawał w Pilchowicach żelazo, nie wiem czy jest to kontynuowane w Knurowie.
Po rozmowie z lekarzem w Knurowie dowiedziałam się, że nadal nie wie, co mu jest. NIE WIE CO MU JEST! Boże, mój tata powoli umiera i nie wiadomo na co! Oszaleję, nie wiem co robić, nie chcę go stracić, nie można postawić na nim kreski, to niedopuszczalne. Lekarka powiedziała, że powtórzą znowu badania, gdzieś krew ucieka, jeśli się jeszcze obniży dostanie przetoczoną krew, teraz jest nawadniany, dostaje glukozę, dzisiaj miał włączony aparat, który przez dziesięć godzin sukcesywnie miał podawać mu Dopaminę. Jednak po kilku godzinach przerwano, bo tata miał 80/60 ciśnienie. Przez weekend będzie nawadniany i będzie sprawdzana kreatynina. Tyle.
Lekarka przyznała, że to nie jest ten sam człowiek, który został przyjęty za pierwszym razem. Rozłożyła ręce i powiedziała, że naprawdę nie wiadomo, co powoduje taki stan, że konsultowali się z onkologiem, ale białko jest w normie i nie wskazuje to na szpiczaka, chłoniaka podejrzewali, ale te wyniki też przeczą temu... Na badanie PETA jest za słaby, wiąże się to z podaniem kontrastu. Powiedziała też, że powtórzą znowu badania krwi...
Pytałam, czy to nie może być efektem boreliozy, ale uznała, że raczej nie.
Opisałam chorobę, którą tata "leczy" dwa tygodnie w domu, dwa tygodnie w szpitalu w Knurowie, 3 dni w Pilchowicach i drugi dzień z powrotem w Knurowie. Wychodzi jakiś miesiąc, w ciągu którego ze sprawnego taty pozostał tak mały i tak słaby ciężko chory człowiek, wręcz niepodobny do siebie...
Wiem, że bez wyników to jest jedno wielkie przypuszczenie, (wypisy wędruję od szpitala do szpitala i nie dostałam ich do ręki na razie, ponieważ jest ciągle leczony) ale może Państwo naprowadzicie na cokolwiek? Proszę, błagam Was o pomoc! |