Witam wszystkich.
Chciałabym się zwrócić o pomoc w zrozumieniu pewnej sytuacji. Chodzi o moją mamę.
Miała przepuklinę. Lekarze zaczęli ją badać - alby wysłać ją na operację.
Jak zaczęli badać to głowa mała - wychodziły coraz to gorsze rzeczy.
Najpierw podejrzewali nowotwór jelita.
Potem jednak stwierdzili że to jajnik.
wielu lekarzy sądziło że to właśnie jajnik, jakiś jeden lekarz pobierając wycinek jajnika i macicy, stwierdził że jajnik na pewno nie.
stwierdził że jajnik jest "piękny" zeszli na moment z tego jajnika, wiadome było że przerzuty są już na jelicie, węzłach chłonnych i na wątrobie.
Mame w między czasie wypisali ze szpitala. (zaznaczam tylko że wypisywali ją chyba ze 3 razy - w końcu i tak wracała do szp).
we wt tata zawiózł Mame do instytutu onkologii na ursynowie. Tam potrzymali ją dobe, miała wodobrzusze.
odciągnęli jej 2900 ml płynu no i wypuścili do domu.
mame w domu znowu bolał brzuch. w nocy jeszcze gorzej.
w czw rano już nie wytrzymywała, jęczała dość no to tata wezwał karetkę.
przyjechali po 1,20 h (!) zabrali ją. ja pojechałam później. trafiła na SOR szp czerniakowskiego.
ok 17 zaczęło się dziać coś "ciekawego" zaczęła strasznie nie wyrażnie mówić, tętno i ciśnienie było nie do zmierzenia.
mama nie mogła wysiedzieć, nie utrzymywała równowagi. bałam się że to wylew ale lekarz powiedziała że raczej nie.
wyprosili mnie. tam ją ratowali, podali morfinę. uratowali ją.
po jakiejś godzinie została przewieziona na oddział wewnętrzny. byłam z nią do godz 20.
było z nią troszkę lepiej ale też jęczała. poszłam. w pt dowiedziałam się że mama zmarła o 23.50 :(
podobno "zatrzymała się oddechowo" jeszcze Pani doktor określiła : "trudno znaleść miejsce które nie było zajęte przez nowotwór"
Przepraszam bardzo ale nic nie rozumiem. skoro ciągle wypuszczali ją do domu to chyba stan był dobry tak?
a potem trafiła do szp i nawet doba nie minęła a ona nie żyje? jak to jest do cholery? czemu tak szybko?
bardzo proszę o jakieś wyjaśnienie. bardzo proszę....
nie potrafie sobie odp na to. co jest? dlaczego rak atakuje tak szybko? co on mózg zaatakował? serce?
no i co to znaczy ? "zatrzymała się oddechowo"? przecież oddech można przywrócić. no chyba że znaleśli ją pół godz później . ehhh za każdą odp bardzo dziękuję....
Przepraszam bardzo ale nic nie rozumiem. skoro ciągle wypuszczali ją do domu to chyba stan był dobry tak?
Nie koniecznie stan musiał być dobry. Po prostu rozpoznana choroba nie stwarzała zagrożenia dla życia. Szpital nie jest miejscem, gdzie przyjmuje się pacjentów, żeby nie byli w domu. Szpital jest miejscem, gdzie się leczy. Jeśli coś nie jest do wyleczenia (nowotwór) ale choremu nic więcej nie zagraża to nie ma podstaw do leczenia w szpitalu.
Cytat:
jak to jest do cholery? czemu tak szybko? bardzo proszę o jakieś wyjaśnienie.
Zwróć uwagę na bardzo masywny rozsiew nowotworu w całej jamie brzusznej. Zajęcie poszczególnych narządów wewnętrznych powoduje ich niewydolność. A niewydolny narządowo organizm umiera.
Cytat:
dlaczego rak atakuje tak szybko? co on mózg zaatakował? serce? no i co to znaczy ? "zatrzymała się oddechowo"? przecież oddech można przywrócić.
Nowotwór zwykle atakuje, gdy organizm przestaje sobie z nim radzić. W starszym wieku mechanizmy obronne "stępiają się", dlatego nowotwory zwykle dotykają ludzi starszych. Co zaatakował nowotwór? Już lekarze Ci to objaśnili... jajnik, węzły chłonne, jelito grube, wątrobę? Organizm, którego narządy nie działają niestety sam przestaje działać. A co to znaczy wiesz... Twoja mama przestała oddychać ponieważ tak na prawdę to nowotwór "zatruł" jej organizm, że oddychanie nie było już możliwe. Owszem, współczesne urządzenia medyczne umożliwiają sztuczną wentylację ale co z tego, skoro serce także za sprawą nowotworu przestało pracować? Niestety nadszedł koniec.
_________________ www.rjforum.pl - Nowotwór jądra to nie wyrok! Masz wątpliwości? Dowiedz się więcej!
Jolana dziękuję Ci bardzo za wsparcie
to bardzo miłe, hmmm ja tylko mam nadzieję że trochę ten ból przejdzie
ale domyślam się że nikt nie zastąpi matki :(
vioom Tobie również dziękuje.
Może głupia jestem no ale i tak nie rozumiem
bardziej pod względem psychologicznym.....
nie chciałam tracić matki, a tu taka historia.
czyli Twoim zdaniem ludzie z nowotworem powinni w domu umierać?
no skoro ją wypuszczali do domu to chyba tak było.
w d**ie mieli co się z nią stanie :(
_________________ Będę pamiętać, dopóki bić będzie moje serce
Przede wszystkim przyjmij szczere wyrazy współczucia
Nie jesteś głupia przemawia przez Ciebie ból i rozpacz.
Ja przeżyłam śmierć Mamy podobnie jak Ty. Też wiem,że moją Mame spisali na straty, po tym jak dostała wylewu.
Nie chcę pisać jak mnie traktowali na oddziale jak starałam się cokolwiek dowiedzieć.
Uważam, że szpital i lekarze są po to aby pomóc choremu.
Trzymaj się
czyli Twoim zdaniem ludzie z nowotworem powinni w domu umierać?
Jeśli jest to choroba w stadium terminalnym to oczywiście, że lepsze jest odejście w domu (przy zabezpieczeniu lekami przez hospicjum domowe) niż na 4 osobowej sali, gdzie jeden pacjent chrapie, przy łóżku mieszczą się dwie osoby a na sali panuje duchota. Szpital to bardzo często niestety konieczność, która ratuje życie ale nie powinna być miejscem, gdzie chorzy w terminalnej fazie choroby odchodzą.
_________________ www.rjforum.pl - Nowotwór jądra to nie wyrok! Masz wątpliwości? Dowiedz się więcej!
czyli Twoim zdaniem ludzie z nowotworem powinni w domu umierać?
Jeśli jest to choroba w stadium terminalnym to oczywiście, że lepsze jest odejście w domu (przy zabezpieczeniu lekami przez hospicjum domowe) niż na 4 osobowej sali, gdzie jeden pacjent chrapie, przy łóżku mieszczą się dwie osoby a na sali panuje duchota. Szpital to bardzo często niestety konieczność, która ratuje życie ale nie powinna być miejscem, gdzie chorzy w terminalnej fazie choroby odchodzą.
Witam Cię serdecznie formalina.
Bardzo mi przykro z powodu śmierci Twojej mamusi. Ale jak poczytałam choroba była dość rozsiana. I jeśli Mamusia miałaby odchodzić w szpitalu, to jednak zgadzam się z przedmówcą, lepiej jest odejść w domu. W kręgu rodzinnym, gdzie ktoś z najbliższych jest i trzyma za rękę. Piszę to bo jestem po tym przejściu, i nie wyobrażam sobie lepszego niż właśnie takie.
formalina,
Przede wszystkim przyjmij szczere wyrazy współczucia
Chciałam odpowiedzieć Ci na jedno Twoje pytanie:
formalina napisał/a:
czyli Twoim zdaniem ludzie z nowotworem powinni w domu umierać?
Zdecydowanie tak. W domu, w otoczeniu bliskich, kochających ludzi. Tak, jak było zawsze. Śmierć w szpitalu jest w pewien sposób śmiercią okrutną i bezosobową. Umierający jest skazany na opiekę tzw. fachowców, być może nawet dobrych w swojej dziedzinie, ale pomyśl - dla nich jest to kolejny umierający tej nocy, w tym tygodniu, setny w miesiącu. Trudno jest zachować wrażliwość w takiej sytuacji. Jak wolałabyś umierać - na swoich "śmieciach", w znanym otoczeniu, wśród bliskich, czy w sterylnej sali z jaskrawym światłem, w otoczeniu personelu medycznego nerwowo popatrującego na zegarek: "Dlaczego to się tak przedłuża?" Pardon, ale takie są realia.
Nie mam tu na myśli sytuacji Twojej Mamy. Ona potrzebowała interwencji medycznej - i otrzymała ją. Myślę o "planowym" umieraniu w domu - kiedy szpital nie ma już nic do zaoferowania.
Dlatego całym sercem podpisuję się pod postem vioom'a. Umieranie w domu, z właściwym zabezpieczeniem lekami, z właściwą edukacją rodziny - to najlepszy - i naturalny - sposób odchodzenia.
Jeszcze a propos Twoich wątpliwości - nie reanimuje się chorych z rozsianym nowotworem. Byłoby to przedłużanie umierania, narażenie na niepotrzebny ból, być może na inne powikłania - w przypadku Twojej Mamy mogło z czasem dojść np. do perforacji przewodu pokarmowego lub niedrożności. Wiązałoby się to dla niej z ogromnym cierpieniem . Rozumiem, że głównym problemem Waszej rodziny był bardzo szybki rozwój wydarzeń i prawdopodobnie zbyt mało informacji udzielanych Wam przez lekarzy. Być może wynikło to z faktu, że nie pytaliście zbyt wiele, przeświadczeni o tym, że skoro Mamę wypisują ze szpitala, to stan jest dobry.
Kiedyś sama dojdziesz (mam nadzieję) do wniosku, że dobrze się stało, że Mama odeszła szybko i właściwie bez cierpienia. Poczytaj wątki choćby tu, na Forum, zobacz, jak to mogło wyglądać, zobacz, co zostało Twojej Mamie oszczędzone.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
Nie wiem, może ja podchodzę do tego z emocjami.
nie wiem moim zdaniem lepiej jest jednak odchodzić w szp
tam jest właściwa opieka medyczna, w domu pewnie nie
wiedzilibyśmy jak ją ratować. nie wiem. tak mi się wydaje
hmmm pewnie z jej punktu widzenia-tak-lepiej by jej było
przy nas, w domu. tylko że wtedy skończyła by życie ok 17
a nie 23.30. może dla was to głupota ale dla mnie taki plusik
że chociaż chwilkę była z nami dłużej.....
nie wiem, możliwe że inaczej do tego podejdę za jakiś miesiąc,
dwa, pół roku..... i jeszcze jedno.....
jak sobie radzić z takim bólem?
ja chyba nie znosze tego jakoś wzorowo
często płacze, jakaś taka podminowana jestem, smutna....
niedługo muszę do pracy wrócić i dobrze byłoby żebym się ogarnęła
a jak narazie to w mojej głowie tylko MAMA
formalina,
Nie rób sobie wyrzutów - Mamy nie dało się uratować Rak rozwijał się podstępnie, dowiedzieliście się w ostatnich momentach jej życia. To nie była równa walka...
To, co piszesz o Twoich emocjach - to naturalny przebieg żałoby. Jeśli jest Ci bardzo ciężko - nie wahaj się iść do lekarza, poprosić o leki przeciwdepresyjne, o parę dni zwolnienia. Daj sobie czas. To jedyne, co może uspokoić Twoje emocje.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
wiesz, o umieraniu w oddziale szpitalnym można mówić jakby w trzech kategoriach. To znaczy z perspektywy osób uczestniczących w procesie umierania czyli: umierający człowiek, jego rodzina i personel medyczny...
Chory, że tak powiem bez szans na wyleczenie w chwili przyjęcia do szpitala, już na dzień dobry zaczyna być postrzegany właśnie z perspektywy szybko zbliżającej się śmierci, wobec której medycyna jest bezsilna. Dlatego też widać to na każdym kroku, jak wyglądają kontakty między lekarzem a pacjentem terminalnym. Po prostu są krótkie, mają charakter krótki, techniczny, rzeczowy, a postępowanie pielęgniarek jest schematyczne i szablonowe, bardzo często ograniczone do zmiany pozycji, oklepywania i redukcji bólu itp. Krótko mówiąc leczenie chorych w stanie terminalnym w szpitalu ma charakter tylko interwencyjny. Dlatego moim zdaniem szpitale póki co nie są odpowiednim miejscem do umierania. Piszę o tym w oparciu o własne doświadczenie zawodowe w pracy na oddziale ginekologicznym. Wielokrotnie byłam obecna przy śmierci... Ileż to razy obchód lekarski ograniczał się tylko to otwarcia i zamknięcia drzwi sali gdzie leżała umierająca kobieta..., bo my tu już nic itd.....
Brak warunków, ciasnota, najczęściej sale wieloosobowe, co też utrudnia odizolowanie umierającego, stworzenie mu atmosfery spokoju i prywatności, możliwości przebywania z najbliższymi. Ba, nie wspominając o problemach z utrzymaniem higieny osobistej u chorego...
Tak więc z umieraniem w szpitalu wiążą się z różnorodne czynniki wynikające z całokształtu stosunku do śmierci, konfiguracji cech psychicznych i społecznych umierających i opiekujących się nimi, jak i braku przygotowania zawodowego personelu do sprawowania opieki terminalnej. W tym okresie choroby pacjent wymaga znacznie więcej i bardziej wszechstronnej opieki w odróżnieniu od tego, który ma szansę powrotu do zdrowia.
Opiekowanie się chorym w domu, to nie tylko podawanie leków uśmierzających ból i pielęgnacja całego ciała, to także usiłowanie zrozumienia tego, co ten człowiek przeżywa, to bycie przy nim, spełnianie jego najzwyklejszych próśb...
Rodzina, przyjaciele i znajomi starają się aby każdy kolejny dzień życia, tzw. czas ostateczny chorego był przeżyty jak najlepiej i to jest możliwe tylko we własnym domu.
Ale jest też małe ale....
Bowiem, rozumiem również bliskich chorego, którzy bardzo cierpią patrząc na cierpienie swojego chorego, przylepiając mu kolejne plastry przeciwbólowe, wykonując różne czynności przy chorym nierzadko zadają sobie pytanie -czy nie żyłaby dłużej mając opiekę szpitalną, kroplówki i lekarzy pod ręką..?
Wspominam o tym, ponieważ rozumiem ludzi, którzy nie czują się na siłach by podjąć spory wysiłek opieki nad terminalnie chorym człowiekiem, wiem też, że nie każdy może to udźwignąć... Często przeżywają wyrzuty sumienia, że coś zaniedbali lub zlekceważyli...
Twierdzą, że nie umieją pokonać zażenowania nagością bliskiego chorego, jego fizjologią etc.. Temu wszystkiemu towarzyszy totalne wyczerpanie psychiczne i fizyczne, pustka, niemoc i strach przed śmiercią - i to jest druga strona medalu.
Może dlatego innym łatwiej jest odwiedzać chorego w szpitalu...
Jedynym najlepszym rozwiązaniem jest hospicjum domowe...
O mamo, dziękuje wam wszystkim za odp
pomaga mi to..... Wiecie co????
Dziś rozmawiałam z Panią doktor-ostatnim
lekarzem mamy :( stwierdziła że Mama miała perforacje
żołądka i jelit. w szoku jestem :(
ona nie miała szans na przeżycie..... :(
_________________ Będę pamiętać, dopóki bić będzie moje serce
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum