U mojego taty 2 lata temu zdiagnozowano raka pęcherza moczowego.
Zanim jednak lekarze dowiedzieli się co mu dolega minęło sporo czasu.
Na początku miał wszystkie podstawowe objawy, lekarze wysyłali go od jednego do drugiego przez 2-3 miesiace.
Po tym czasie pojawily sie guzy róznej wielkości, male i wielkosci jaja kurzego,
wtedy powiedzieli lekarze ze to nowotwor zlosliwy,
wycieli mu wezly chlonne po prawej stronie pachwiny i miał radioterapie przez 5 tygodni,
pozniej mial wrocic za 3 miesiace na kontrole.
Minął miesiac guzy po lewej stronie, tata pojechal do swojego chirurga a on mu je na pierwszej wizycie wszystkie wyciął, bo powiedział ze są to kaszaki.
Guzy dalej sie pojawiały tata pojechal do innego lekarza i sie okazalo, ze to nie byly kaszaki tylko dalszy rozsiew guzów.
Wycięto mu kolejne węzły chlonne i rozpoczęto chemioteriapie, poniewaz operacyjnie nie mozna bylo rozsiewu usunac.
chemioteriapia trwala od sierpnia tego roku do teraz.
Lekarze przerwali mu chemioteriapie, bo stwierdzili ze jest za duzo przerzutów, do żołądka, do jelit, do dwunastnicy...
Odesłali go ze skierowaniem do hospicjum. Nie dali mu żadnych szans.
Jest mi strasznie przykro i przez to placze, bo juz wiele w zyciu przeszlismy a teraz mam stracic tate..
Nie wiem nawet jak mu pomóc, wszystko go boli, a leki przeciwbólowe nie działają. |