Mojemu tacie zdiagnozowano raka przełyku (z badań hist-pat: najprawdopodobniej niskozróżnicowany gruczolakorak). Dzisiaj był w Szczecinie, pani dr orzekła, że operacja nie wchodzi w grę i zaleciła naświetlania (czyli radioterapia, tak?). Z tym, że na łóżko w szpitalu i rozpoczęcie naświetlań trzeba będzie poczekać ok. 2 tygodni. Poleciła też udać się do poradni po plastry przeciwbólowe (tatę bardzo bolą plecy i biodra, nie może wstać z łóżka z bólu).
Czy to oznacza, że leczenie ma być już tylko paliatywne? Nie wiem, czy operacji nie będzie ze względu na zaawansowanie choroby, czy ze względu na wiek taty (ma 76 lat) - w każdym razie pani dr orzekła, że tato operacji by nie przeżył. Poza gastroskopią i badaniem hist-pat pobranych wycinków żadnych innych badań nie było, mają być chyba dopiero po przyjęciu taty na oddział, czyli za te dwa tygodnie.
Szczerze - bardzo źle to brzmi? Czy są w ogóle jakiekolwiek szanse, że sama radioterapia pomoże?
witaj!!! niestety u mojego taty też zdiagnozowali to dziadostwo w grudniu ale troszeczkę inny rodzaj( rak płaskobłonkowy przełyku g2 ) nie operacyjny na forum dobrzy ludzie podpowiedzieli mi co robić wiec ja też radze ... jak najszybciej zróbcie tomografie komputerową a jeżeli to możliwe badanie "PET"( poszukaj w necie ) prywatnie żeby to zrobić jest strasznie drogie ale... koszt to około 4500-5000 zł badanie jest refundowane jeżeli masz skierowanie od lekarza onkologa 2giej specjalizacji przynajmniej tak było u nas!! a warto bo każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie!! niestety przygotuj sie na bardzo cięzkie tygodnie... chemia jest straszna i dołączam sie do pytania !! " czy leczenie naświetlaniami i chemią to tylko typowe leczenie paliatywne czy jest szansa powrotu do zdrowia!!" prosze odpiszcie!!" życze ci wytrwałości i dużo sił...
mr, u nas tomografia już nie ma sensu. tato chyba nie doczeka tej radioterapii, jego stan z dnia na dzien się pogarsza. już nie wstaje z łóżka, jest na morfinie, wczoraj jeszcze można było go karmić i poić łyżeczką, dużo spał, ale jak się budził na chwilę, to jeszcze mówił z sensem, dzisiaj już się praktycznie nie budził, jest półprzytomny.
przerzuty ma już od dawna, na pewno, nie wiemy, gdzie, ale w sumie - co nam da ta wiedza? pani dr z hospicjum też sugerowała, żeby pozwolić tacie odejść w domu, nie ciągać go już po szpitalach, nie przysparzać mu dodatkowych cierpień. a dla nas to jest najważniejsze - żeby nie cierpiał...
nie mogę uwierzyć, że ta choroba rozwija się tak błyskawicznie :(
Kai, przeczytałam to co napisałaś w temacie - kiedy medycyna nie może nic zrobić.
Kai_30 napisał/a:
jak widzę, że nawet morfina nie znosi u taty bólu całkowicie.To jest najgorsze - nie to, że nei da się go wyleczyć, ale to, że nie da się uchronić go przed cierpieniem.
Kai z bólem trzeba walczyć.
Jeśli widzicie, że te dawki morfiny które Tata otrzymuje nie pomagają, zgłoście to jak najszybciej.
Nie można pozwolić aby Twój Tatuś cierpiał!
Ja, jak widziałam, że się pogarsza, nie czekałam na wizytę, tylko telefonicznie zgłaszałam to hospicjum i szybciutko dostawałam odpowiedź jaką dawkę mam podać.
Pisz koniecznie co u Was.
Pozdrawiam!
jusiu, wiem. jesteśmy w stałym kontakcie z hospicjum, wczoraj zmienili mu morfinę na podawaną podskórnie (ma taki jakby wenflon zalozony), bo tamta byla za słaba, no i tato już nie był w stanie łykać nawet pokruszonych tabletek...
mamy numer komórki pielęgniarki z hospicjum, maksymalnie w ciągu godziny od zgłoszenia przyjeżdża, wczoraj już powiedziała, że przy tak szybkim postępie choroby nie ma sensu się umawiać na stałe wizyty co drugi dzień (tak było ustalone na poczatku), bo trzeba reagować od razu.
stan się zmienia błyskawicznie - rano zalecone (i wystarczające) dawki, wieczorem są już za słabe. naprawdę, nie mieści mi się to w głowie, że jeszcze 10 dni temu pytałam o szanse :(
[ Dodano: 2010-09-17, 21:50 ]
Potrzebuję rady...
Tato ma w tej chwili opiekę - jest z nim 24h na dobę moja siostra, jej dorosłe już dzieci, no i mama, ale mama właściwie liczy się wyłącznie w sensie wsparcia psychicznego, bo sił fizycznych jej brakuje. Ja mieszkam 45 km od rodziców, mam troje dzieci (dwoje w podstawówce, jedno szesnastomiesięczne), nie jestem w stanie być tam non stop. Mój mąż dużo pracuje, ja wracam do pracy od października, na razie jeszcze "siedzę w domu" z małym. Teraz jeszcze od dwóch dni jestem uziemiona - średni i najmłodszy są chorzy, dziś dołączył do nich mój mąż, jakieś grypopodobne paskudztwo.
Mam wyrzuty sumienia, to raz. Że jestem tu, a nie tam. Wysłuchuję też wyrzutów siostry, że powinnam przyjeżdżać chociaż na noce, żeby je odciążyć. Mogę, owszem - ale musiałabym zabierać ze sobą małego, a to nie wchodzi w grę - raz, że chory, dwa - rodzice mają malutkie mieszkanko, tato leży w pokoju połączonym z kuchnią, małemu nie da się wytłumaczyć, że ma być cicho, ponadto w drugim, małym pokoju nocuje w tej chwili już 5 dorosłych osób. Dzisiaj siostra zażądała wprost, że mam zostawić wszystko i przyjechać. Nie mogę Mąż ma gorączkę, mały też, nie mogę ich zostawić Padły ostre słowa, nie mam pretensji i się nie dziwię, ale nie widzę też żadnej możliwości rozwiązania problemu - no, chyba że się sklonuję.
Sytuacja skomplikuje się jeszcze bardziej w przyszłym tygodniu - mój siostrzeniec z żoną wyjeżdża już w sobotę w nocy, moja siostra najdalej za kilka dni, siostrzenica dziś miała załamanie nerwowe i zemdlała z wyczerpania, długo też nie wytrzyma. W końcu mama zostanie z ojcem sama, a że nie da sobie rady, to jest jasne dla wszystkich. Nie wiem, co mam zrobić
To znaczy wiem, że wyjście jest - u nas w mieście jest hospicjum stacjonarne. Mogłabym zabrać mamę do siebie i spędzalibyśmy tyle czasu z tatą, ile by się dało. Ale nie mogę się pogodzić z tym, że on umrze nie w swoim domu, być może nie w otoczeniu rodziny, tylko sam. No i wiem, że rodzina by mi tego nie wybaczyła.
Ja jednak zdecydowałabym się na hospicjum stacjonarne. Z tego, co opisujesz, sytuacja jest naprawdę trudna, a Twój tata zasługuje na 24-godzinną opiekę po to, by mógł godnie odejść. A godnie, to niekoniecznie znaczy tylko i wyłącznie w domu. Moim zdaniem godnie to bez niepotrzebnego cierpienia.
Cholera. Napisałam to, i uświadomiłam sobie, co naprawdę pomyślałam - zobaczymy, czy tato w ogóle dożyje momentu, kiedy trzeba będzie na poważnie pomyśleć o hospicjum stacjonarnym.........
Na razie - oby do poniedziałku. W poniedziałek zadzwonię do hospicjum, zapytam wstępnie, bo może tam się czeka w kolejce? W takim razie w ogóle nie ma o czym myśleć. No i pojadę do taty, mężowi powinna już gorączka minąć, zostanie z dziećmi.
Kai_30, i nastała pustka...........
Kochanie współczuje Ci serdecznie, przeżywam z Tobą ból "nie do opisania" bo.... jest to ból, który dotyka nas, bez wzg. na stan nas samych.Kai wiem co znaczy......... nie wiem, nie rozumiem i nie dopuszczam do siebie........... ale........... bez wzg. na wiek, na rokowania, na światłość medycyny.Drzemie w nas żal........ i setki pytań.........
bez odpowiedzi
Kai jestem tuż obok...... jeśli potrzebujesz odpowiedzi to pytaj
cała z Tobą M.
Jakaś część mnie wciąż nie może w to uwierzyć. Chyba załamanie dopiero przyjdzie. Na razie jestem silna, pocieszam dzieci, skupiam się na załatwianiu formalności, nie pękam. Ale pęknę, wiem. Na razie chyba jestem zszokowana tym, jak błyskawicznie to się wszystko stało.
Tato miał pierwsze objawy jakoś w lipcu, pod koniec lipca/na początku sierpnia gastroskopia z pobraniem wycinków, w sierpniu zaczęły się nasilające się bóle pleców i biodra, na początku września wyniki badań hist-pat, tydzień jeszcze względnego spokoju, tylko z narastającym bólem pleców, a w ostatnim tygodniu jak lawina poszło. No, szok.
Dzisiaj wyrwałam sie jednak z domu po południu, zostawiłam moją zagrypioną rodzinę i pojechałam do Taty chociaż na chwilę, po otrzymaniu wiadomości, że pielęgniarka z hospicjum była w południe i kazała się żegnać, bo to już ostatnie godziny. Zdążyłam. Posiedziałam przy nim, potrzymałam za rękę, powiedziałam, że go kocham, że moje dzieci go kochają, że zawsze będziemy go pamiętać... Chcę wierzyć, że mnie słyszał.
Tato spał sobie, taki spokojny, jakby - no, jakby normalnie spał. Nawet chrapał, jak zwykle. Nie dostawał już morfiny, bo widać było, że go już nic nie boli - żadnego grymasu na twarzy, żadnych jęków, spokój. Gdyby nie straszliwe wychudzenie, w ogóle nie wyglądałby na chorego.
Jakkolwiek to zabrzmi - to dobrze, że tak szybko. Nie nacierpiał się.
Kai
Wczoraj czytałam Twój wątek i nie mogłam uwierzyć jak potwornie szybka jest - w przypadku twojego Taty - ta bezwględna choroba.
A dziś czytam, że Twój Tatko odszedł... Jeszcze raz - moje najszczersze kondolencje Kai.
Wiesz, czasami ból jest tak silny, że nawet płakać nie można:( a chciałoby się wyrzucić ten żal, tą rozpacz z siebie... Człowiek jest taki ... zastygły. I niedowierza - tak jak piszesz. Zdaniem wielu takie wypłakanie emocji jest zdecydowanie lepsze niz chowanie ich głęboko w sobie... ale i na to przyjdzie czas...
Tak naprawdę to najważniejsze, że twój Tatko długo nie cierpiał. Bezsilne patrzenie na cierpienie ukochanej Osoby jest potwornym i traumatycznym przeżyciem.
Jeśli niestety musiał odejść - to masz rację - w tym stanie dobrze się stało, ze Jego odchodzenie nie trwało długo. Trzeba wierzyć, że Tatko twój jest już szczęsliwy. I nic Go nie boli.
ściskam Cię ogromnie mocno...
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum