Droga Funiu! Doskonale Cie rozumiem, bo przechodzę dokładnie przez to samo... Zawsze uważałam się za katoliczkę i wierzyłam... A teraz, gdy ta straszna choroba odebrała mi kolejną bliską osobę, już sama nie wiem w co wierzyć... Zły los zesłał cierpienie na moją mamę, chociaż całe życie była taka pobożna, potrafiła każdego dnia chodzić do kościółka, tak bardzo kochała Pana Boga... Kiedy była jeszcze przed operacją, pocieszałam ją mówiąc, że się uda,musi się udać, że jeśli Pan Bóg nie pozwoli jej z tego wyjść to naprawdę nie ma sensu już w nic wierzyć... Że co jak co ale ona całym swoim życiem zasłużyła na zdrowie i życie. Niestety umarła... Chwilami czuję się jak pies kopnięty przez kochanego właściciela...Za co? Dlaczego? Chciałabym wierzyć, że to nasze ziemskie życie to nie wszystko, że będzie jakiś ciąg dalszy, że kiedyś wszyscy się znów spotkamy, zdrowi w krainie wiecznego szczęścia. Chciałabym wierzyć w to bezgranicznie tak jak kiedyś...ale po tym wszystkim tej mojej wiary jest coraz mniej i jest mi z tym coraz gorzej.
_________________ "(...) Chociaż większym ryzykiem rodzić się niż umrzeć, kochamy wciąż za mało i stale za późno."
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum