Moja przyjaciółka 2 lata już walczy z chorobą. Od początku były złe rokowania, bo nowotwór był tak duży, że nieoperowalny. Przeszła chemioterapię i naświetlania. Dodaję jej otuchy, jestem z nią, niekiedy razem płaczemy i pewno mnóstwo błędów popełniam, bo sama często NIE WIEM jak postępować, jak się zachować.
Zastanawiałam się, z kim mogłabym o tym wszystkim pogadać, bo jest coraz trudniej.
W piątek ma odebrać wyniki rezonansu, bo jakieś cienie wyszły na płucach. A ma już przerzuty do kości.
Rozmawiałam wczoraj z nią telefonicznie i to, czego się obawiałam, usłyszałam: że jest już zmęczona i w zasadzie nie ma już siły i chęci, by walczyć. Czeka jeszcze tylko na piątkową wizytę u onkologa. I co mam zrobić? Jak się zachować, jeżeli lekarze nie dadzą jej nadziei? Pogodzić się z jej decyzją czy przekonywać, żeby jeszcze walczyła? Z jednej strony, czytając na temat tej choroby, nie chciałabym, żeby się przede mną zamknęła, chcę, żeby miała koło siebie osobę, której może powiedzieć o swoich obawach, lękach a z drugiej strony boję się, że jeżeli nie będę jej podtrzymywać na duchu, to ona uzna, że sama już postawiłam na niej krzyżyk.
JAK POMÓC BY NIE ZASZKODZIĆ? Tak bardzo jest mi bliska, tak bardzo chciałabym, żeby żyła.
dobrze że jesteś i bądz do końca , ważne żeby ktos Ją wspierał i mogła się przed tobą otworzyć ,popłakać , pouzalać się , czy zwyczajnie się wygadać
, ona sama podejmie decyzję a ty musisz ją zaakceptować,
mama nadzieję że to nie koniec ze jeszcze uda sie wyrwać trochę z tego zycia
chociaz często jest tak że sama nie wiesz co robić to wiedz ze już sama obecność jest dla Niej bardzo ważna
odpowiedzią na twoje pytania i waszą trudną przyjażń niech będzie historia Uli opisywana przez jedną z dziewczyn z forum przeczytaj tutaj http://www.forum-onkologi...-uli-vt3133.htm
trzymam kciuki żeby ta przyjażń trwała jak najdłużej,
_________________ Nawet jeśli niebo zmęczyło się błękitem, nie trać nigdy światła nadziei.
Takie rzeczy jak "mam dosyć", "rzucam to" ,"nie chcę już tego leczenia" mówi każdy chory bo co tu dużo kryć leczenie jest trudne do zniesienia i niekiedy nie wiadomo co gorsze rak czy leczenie. Jednak każdy chce żyć i bez końca będzie powtarzał "jeszcze tylko ta wizyta" "jeszcze tylko to badanie". Póki życia póty nadziei i z wyjątkiem tych naprawdę ostatnich chwil tak naprawdę mimo że o tym mówimy, to nie przyjmujemy śmierci do wiadomości. I dobrze bo inaczej to tylko się zapić. Co ma robić przyjaciel? Zapewniać że zawsze będzie przy mnie (to najważniejsze w wspieraniu), wysłuchać ze zrozumieniem i nie kontrować moich stwierdzeń (bo ja opowiadam żeby się wygadać i wyrzucić te wszystkie emocje, a nie po to żeby usłyszeć "coś ty, będzie dobrze") od czasu do czasu zrobić mi jakąś drobną przysługę np umówić wizytę, przywieść jakieś zaopatrzenie jak leżę po chemii itp. Wartością przyjaciela jest to że jest. Powodzenia
Niki - dziękuję za odpowiedź. Bardzo ważne jest dla mnie to, co napisałaś.
Przeczytałam polecany wątek i rady, jakie tam dziewczyny udzielały. Muszę przestać się bać, że coś sknocnę.
Gaba - mam nadzieję, że i moja przyjaciółka, mimo wszystko, zachowa tę odrobinę nadziei.
Kurcze, trudno mi się o tym wszystkim pisze. Piszę i kasuję to co napisałam. Zaczynam znowu i znowu widzę, że nie umiem wyrazić tego, co chciałabym.
Będę pamiętać o tym, co napisałaś. No i muszę się trzymać, żeby nie reagować za bardzo emocjonalnie, bo przecież ona potrzebuje wsparcia, siły a nie chlipiącego przyjaciela. Zobaczymy, co lekarze jej powiedzą. Ten tydzień będzie jednym z dłuższych w moim życiu.
O matko...Przepraszam,że się wtrącam ale czytając tą chistorię płakałam jak dziecko. Odwiedziłam to forum ze względu na mojego tate ( ma guza na płucu, na nadnerczu i kilka meta do mózgowia) szukałam informacji a znalazłam tak cudownych ludzi. Może nie powinnam nic pisać ale ta choroba może nie bezpośrednio dotyczy mnie aczkolwiek też dała mi popalić w życiu. Mam 31 lat iw 27 dni po urodzeniu się pierwszej wnuczki zmarła moja Mamuńka. A teraz walczę o każdy dziń taty. Jeśli się wtrąciłam -przepraszam. Proszę pozdrowic ode mnie P. Ulę i życzyć jej chwil pozbawionych bólu.
Powtórzę, za przedmówczyniami...bądź przy przyjaciółce, słuchaj Jej, pozwól się Jej wypłakać, wyżalić. Po prosu bądź Jej oparciem... Czasami nie potrzeba słów, wystarczy obecność...
I nie bój się, że coś sknocisz...
Siły i wytrwałości życzę!
_________________ --
Bernadeta
...nadzieja ma skrzydła, przysiada w duszy i śpiewa pieśń bez słów, która nigdy nie ustaje, a jej najsłodsze dźwięki słychać nawet podczas wichury...
Mama 08.01.2012r [*]
Tato 13.08.2013r [*]
nie wtrąciłaś się i nie przepraszaj bo nie ma za co przepraszać , po to jest ten dział żeby otrzymać wsparcie , ciepłe słowo i móc się wygadać
pozdrawiam cieplutko
_________________ Bije zegar godziny , my wtedy mówimy: '' Jak ten czas szybko mija '' - a to my mijamy .
Stanisław Jachowicz
Dziękuję Wam bardzo dziewczynki za wsparcie i ciepłe słowa!
Bardzo to jest potrzebne w trudnych chwilach.
izamc - nie masz co przepraszać.
Ciężko Ci musi być. Trzymaj się!
Moja Przyjaciółka, Tereska, wysłała mi tylko smsa z wiadomością, że odezwie się w przyszłym tygodniu, bo w poniedziałek musi jeszcze iść do lekarza.
W sumie niepokoi mnie, że nie zadzwoniła. Ale widać chce mieć jasny obraz sytuacji, zanim mi coś powie. Z drugiej strony chyba w tym układzie dają jej jeszcze jakąś nadzieję? Najchętniej bym zadzwoniła, ale nie chcę być nachalna. I tak się łamię ...
Mikuś, witaj na forum
wejdź w Życie Forum tam jest twój post , zapoznaj się z regulaminem forum i jak zadać pytanie na forum , będzie nam łatwiej odpowiadać na Twoje pytania
pozdrawiam cieplutko .
_________________ Bije zegar godziny , my wtedy mówimy: '' Jak ten czas szybko mija '' - a to my mijamy .
Stanisław Jachowicz
To zawsze jest dylemat - co zrobić, gdy osoba chora "poddaje się", "traci nadzieję", "przestaje walczyć"...?
Z premedytacją napisałam w cudzysłowie, gdyż w zasadzie stojąc obok, obserwując zmagania z tą nierówną i ciężką chorobą, kochając bliską osobę i chcąc zachować ją przy życiu, jak najdłużej, niekiedy osoby wspierające wpadają w pułapkę myślenia o tym, że "należy walczyć do końca", "nie wolno się poddawać", "poddać się to jak umrzeć". Myślę, że każdy to przeżywa prędzej, czy później.
Jakże trudne jest po prostu być. Nie wymagać i nie oczekiwać od bliskiej osoby niczego w tej kwestii. Nie złościć się na nią nieświadomie, że "odpuszcza". Po prostu być gotowym do zaakceptowania każdej decyzji, jaką podejmie w swojej sprawie. Towarzyszyć jej na każdej drodze, jaką wybierze. O ile wybiera świadomie i bierze odpowiedzialność za swoje życie - tzn. nie wtedy, gdy decyzja o zaprzestaniu leczenia i wycofaniu jest podyktowana np. depresją.
Wiem, jak trudne jest to w praktyce. Często sami myślimy, że jeśli okażemy, że godzimy się na każdą ewentualność, to jakbyśmy sami się poddali. Warto sobie wtedy przypomnieć, że w kwestii tak ostatecznego wydarzenia w naszym życiu, jak śmierć - nie ma w ogóle sensu mówić o walce, poddawaniu się i rezygnacji. Jednym z cenniejszych doświadczeń jest przeżycie odejścia bliskiej osoby, świadomie, w zgodzie na to, co się dzieje, co nie znaczy, że bez bólu i żalu.
Droga Chanel, jesteś przy przyjaciółce od początku choroby. Znasz ją i wiesz, że jest zdolna do dużych poświęceń i wytrwałości w zmaganiu się z chorobą. Te same jej zdolności okażą się niezwykle przydatne dla Was obu, gdy przyjdzie czas rozstania. A taki moment przychodzi w życiu każdego prędzej, czy później.
Nie bój się, po prostu bądź.
I zaglądaj na forum, pisz o tym, co przeżywasz, zobaczysz, że osób zmagających się z podobnymi trudnościami jest więcej.
Masz rację - trudno po prostu tylko BYĆ. Ciągle chce się coś doradzać, prosić, żeby chora zrobiła to i to, spróbowała jeszcze tego i tamtego.
Uczę się. Cały czas się uczę. I widzę, że mimo wszystko tak do końca nie dochodzi do mnie, w jak ciężkim jest stanie.
Zmieniono jej schemat leczenia. Już nie dostaje herceptyny (i czegoś tam jeszcze), bo rak przestał na nią reagować. Bierze teraz xelodę i tyverb.
I bardzo źle się po tym czuje. Nic nie może jeść, nie ma łaknienia. Jest osłabiona i w dodatku chyba złapała przeziębienie, bo ma podwyższoną temperaturę. I nie wie, do kogo w takim wypadku się udać. Do lekarza pierwszego kontaktu? Do przychodni onkologicznej, w której ją leczą?
W przyszłym tygodniu ma kolejną wizytę, to mam nadzieję, tam jej wszystko wyjaśnią i pomogą.
I mam pytanie - w którym momencie można zacząć korzystać z pomocy hospicjum domowego? Choć z jednej strony jest to ostateczność, bo jednak hospicjum kojarzy się z końcem nadziei na wyleczenie, z zapowiedzią końca życia, to z drugiej strony, w momencie gorszego samopoczucia, gorączki taka pomoc, fachowa pomoc, byłaby bardzo potrzebna.
lekarz prowadzący - onkolog - ma specjalne druki skierowania do objecia opieką przez hospicjum. W druku stwierdza jedynie, że "leczenie przyczynowe zostało zakończone", co oznacza że skierowanie takie może otrzymać każdy pacjent leczony paliatywnie.
Czasem jednak onkolog uznaje wskazane za korzystanie ze wsparcia hospicjum nawet wcześniej i może być skłonny do wystawienia takiego zaświadczenia/skierowania, co nie wyklucza dalszego prowadzenia pacjenta onkologicznie.
Najlepiej zapytać lekarza prowadzącego. Zapewne istotny jest status obecnie stosowanego leczenia - jeśli nie jest to leczenie przyczynowe (czyli samego nowotworu a jedynie spowalniające jego progresję lub chroniące przed objawami) - od razu dostaniecie zaświadczenie.
Potem trzeba je zarejestrować w hospicjum, np. domowym, co nie oznacza że od razu będziecie chcieć korzystać z ich wsparcia, ale możliwe będzie potem poproszenie o wizytę już w dowolnym momencie.
Warto mieć zawsze takie "koło ratunkowe". Hospicjum to przede wszystkim opieka przeciwbólowa, wizyty lekarskie lekarza spec. się w medycynie paliatywnej, pomoc w łagodzeniu wszelkich objawów związanych z chorobą.
Dziękuję Marto za odpowiedź. Widzę, że jest taka funkcja "pomogła". Ale nie wiem,
jak mogę to zaznaczyć, bo bardzo mi pomogłaś.
Tereska jest teraz w szpitalu, ale po wyjściu od razu będzie załatwiane hospicjum.
Czuła się w miarę dobrze, lekarstwa zaczęły działać, zmiany troszeczkę się cofnęły a tu nagle przedwczoraj w nocy straciła przytomność. Jest teraz w szpitalu na neurologii, dzisiaj ma mieć robione badanie (tomograf albo rezonans), ale bardzo źle się czuje, przy wstawaniu i kładzeniu ma tak silne zawroty głowy, że jest tym przerażona.
Mam nadzieję, że to nie są przerzuty do mózgu ....
[ Dodano: 2012-05-18, 20:56 ]
Niestety, to jest przerzut do mózgu. Czy można mieć jeszcze nadzieję?
Muszę poszukać na forum, w internecie informacji na ten temat.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum