Nie wiem, czy ktoś tu jeszcze do mnie zagląda... W razie gdyby tak, to chciałam zameldować, że u nas w zasadzie bez zmian.
Tata chodzi na chemię, miał już 2 serie w tym cyklu (który to już cykl w całej chorobie - nie umiem powiedzieć... czwarty? piąty?...) Objawów neurologicznych nie ma, pomimo tego, że neurochirurg zalecił odstawienie Depakiny, sugerując, że napady padaczkowe miały związek z nowym guzem, a nie z lożą po tamtym... Chyba miał rację, bo po jego usunięciu napadów brak z tego co mi wiadomo.
Tata - jak to Tata - stara się żyć w miarę normalnie, choć oczywiście nie jest już tak sprawny i silny jak kiedyś. Ale gotuje (to jego pasja), chodzi z Mamą na spacery, a nawet od czasu do czasu robi sobie krótką przejażdżkę rowerową. Patrząc na niego, gdy ma na głowie czapkę i nie widać łysej czaszki pociętej bliznami po dwóch operacjach neurochirurgicznych, nikt by nie powiedział, że w ciągu ostatniego pół roku wykryto u niego dwa przerzuty raka do mózgu. Jest NIESAMOWITY, jest moim bohaterem i wie o tym
Guzy w płucach sobie są, ta chemia ma je w miarę możliwości zahamować, do momentu, gdy wreszcie będzie można je wyciąć...
To wszystko, przez co przechodzi Tata, jest niepojęte, nie umiem sobie wyobrazić ogromu tego cierpienia... A jednocześnie - nic nie jest w stanie go złamać.
I tak sobie żyjemy, w miarę spokojnie póki co, choć ciężko nam czasem - zwłaszcza Mamie, która zawsze mogła liczyć na Tatę, a teraz tak naprawdę prawie wszystko jest na jej głowie... Smutno mi, że nie mogę pomóc - sama zajmuję się domem i malutkim dzieckiem... Wspieram dobrym słowem, chociaż tyle mogę zrobić...
Trzymajcie, proszę kciuki, żeby dalej wszystko tak spokojnie już się toczyło