Witaj
etm35, przebrnęłam mniej więcej przez wątek, a przynajmniej starałam się odnaleźć Twoje wątpliwości i wyniki badań.
Pierwotnie nowotwór wyglądał na zmianę granicznie operacyjną. Oznaczało to sytuację dość trudną - mielimy nieciekawie bo przywnękowo położonego ogromnego guza. Tak wielka zmiana i o tak nieciekawym umiejscowieniu oznacza najczęściej obecność przerzutów (mogą być to mikroogniska raka) w węzłach, a nawet przerzutów odległych. Miejscowo również może naciekać struktury krytyczne co w praktyce oznacza brak możliwości usunięcia zmiany w sposób radykalny, tj. w granicach tkanek zdrowych (a tylko taki zabieg ma sens).
I nie widać tego niestety w badaniu obrazowym.
Tak jest najczęściej.
Jednak zawsze trzeba wziąć pod uwagę, że być może w danym wypadku jest inaczej.
Gdy walczy się o życie ludzkie - nie ma miejsca na domniemania.
W związku z powyższym, jak i z koniecznością wykonania zabiegu bardzo inwazyjnego i okaleczającego (usunięcie całego płuca a nie jedynie jednego jego płata - jest to konieczne przy masywnym zajęciu wnęki) pojawiły się różne opinie. Onkolog słusznie drążył sprawę w kierunku ewentualnej operacji. A torakochirurg słusznie odmawiał
, bo to on musiałby dokonać tej rzeźni i polegając na swym doświadczeniu mniemał, że i tak nie ma to sensu i będzie to bezcelowe.
Każdy z nich miał swoje racje, sytuacja była trudna i była klasycznym przykładem powiedzenia, że medycyna to nie matematyka i nie wszystko musi być oczywiste.
Z punktu widzenia onkologa, klasyfikacji TNM choroby oraz zaleceń diagnostyczno-terapeutycznych skierowanie na PET było prawidłowe.
Jednak uważam, że to torakochirurg ostatecznie miał rację i jest to moja subiektywna ocena. Zmiana przylegała, a wręcz obejmowała aortę, tj. jedno z krytycznych naczyń krwionośnych.
Teoretycznie leczenie operacyjne jest niemożliwe dopiero gdy zmiana nacieka daną strukturę krytyczną (tj. wnika w jej tkankę i ją niszczy). Jednak samo przyleganie do takiego narządu powoduje sytuację, w której usunięcie zmiany w granicach tkanki zdrowej jest dramatycznie trudne jeśli nie niemożliwe. Dosłownie wygląda to tak, że trzeba wyciąć a następnie "skrobać" resztki guza ze ściany naczynia krwionośnego. Ryzyko tego, że komórki nowotworowe i tak tam zostaną i/lub uszkodzenie ściany naczynia krwionośnego będzie niebezpieczne sprawia, że praktycznie się tego nie robi.
Ryzykuje się czasem, owszem, ale w przypadku nowotworów chemiowrażliwych (np. rak jądra, gdzie sama chemioterapia może doprowadzić do wyleczenia.). Niedrobnokomórkowy rak płuca do nich niestety nie należy.
W w/w sytuacji leczenie chemioradioterapią wygląda na decyzję optymalną.
Byłoby lepiej gdyby była to chemioradioterapia jednoczesna a nie sekwencyjna (naprzemienna - tu: najpierw kilka cykli chemioterapii a dopiero później radioterapia), ale takie leczenie jest niezmiernie agresywne i zarezerwowane dla chorych w b. dobrą wydolnością nerek, wątroby, układu sercowo-naczyniowego, etc. Tu chyba był problem z nerkami i spore osłabienie zatem jednoczesna chemioradioterapia pewnie nie byłaby możliwa.
Podsumowując:
mam wrażenie, że tak diagnostyka jak i leczenie były właściwe i nie ma czego żałować, że stało się tak a nie inaczej.
Co do efektów radioterapii (tu radykalnej) - 3 miesiące to trochę długo. 6-7 tygodni po zakończeniu radioterapii to termin optymalny. Potem może już nastąpić progresja i badanie obrazowe po 3 miesiącach już ją uwzględni.
Pytanie jednak - jakie mamy jeszcze możliwości leczenia? Jeśli będzie progresja to pozostanie chemioterapia paliatywna. A z nią nie zawsze warto się bardzo spieszyć.
pozdrawiam ciepło.