Właściwie nie wiedziałam jak zatytuować ten watek... juz od jakiegoś czasu tu zaglądam (od czerwca) ale bałam sie założyć własny temat...
JakKołysanka zastanawiam się kazdego dnia czy spędzę z mamą jeszcze te świeta..
Źle dzieje się od roku... wtedy ostatni raz normalnie wychodziła jeszcze z domu... Na poczatku lutego zaczeła brać 3 chemię, wzieła 2 kursy, trzeciego już nie podano bo stawiła się na wlew z niedrożnością jelit i wylądowała na cito na chirurgii. Z oddziału chirurgicznego z wyłonioną ileostomią udało nam się mamę umieścić w oddziale paliatywnym (mama już od lutego była pod opieką poradni paliatywnej). Była połowa maja. Pierwszy kryzys przyszeł jakoś w czerwcu... po tygodniu mamcia "wróciła do żywych". Od tamtego czasu jej stan wybitnie sie poprawiał. Uczyla się żyć z woreczkiem, była chodzącą pacjentką hospicjum. Za jej bytności na oddziale zmarły bodajże 4 współlokatorki. W lipcu na 2 dni wróciła do domu na przepustkę ale powróciła potem do hospicjum. We wrześniu (12) Wróciła mamcia do domu... jest pod opieką poradni paliatywnej, pani doktór przyjeżdża w tej chwili co 2 tyg. W pździerniku zaczęły mamie okropnie puchnąć nogi (od palców do pół łydki). Są z reguły sino czerwone jakby tam był jeden wielki krwiak. Furosemid i spironol nie pomagają , Obrzeknie schodzi. Wyniki badań krwi wskazują uszkodzenie nerek i watroby. Dziś zawieźliśmy mamę na pilneUSG. Owszem problem z nerkami jakiś jest, sa jakby zmniejszone, ale reszta organów jest w porzadku.
Mama niknie w oczach... Miewa co jakiś czas zrywy... sprząta, układa ciuchy w szafkach,porzadkuje gazety... Potem przychodzi jakby kryzys... osłabienie i ogólna niemoc...
O rokowania to ja nawet już lekarzy nie pytam bo moja mama to jest moja mama...
Raka jajnika wykryto u niej we wrześniu 2010roku (operacja) Wtedy lekarze dawali jej 3 m-ce życia. Teraz jak trafiła do hospicjum w maju pani doktor mówiła o kilku tygodniach... Od października słysze że tojuż niedługo, coraz bliżej...
Mama od soboty znów zo zje , wypije to wymiotuje... Jak je to jak wróbelek. Ma smaczki czasem, ostatnio to są śledziki na raz Lisnera, ale zubnie 2 razy i ma dość. A i tak to wszystko prawie zwraca a reszta przelatuje przez stomię i mam wrazenie że z tego jedzienia to nic się nie wchłania. Mama z osobki warzacej przed chorobą ok.65 kg waży w tej chwili 45. Z czego kilka kilo stanowi woda nazbierana w organiźmie.
Mama , takmi sie wydaje, panicznie boi sie zalegnąć w łóżku... Nie ma siły, chodzi opierając się o ściany ale chodzi, bo ona twarda sztuka jest.
Pani doktór chce mamę wziąć na " przepłukanie nerek" na oddział. Ja myślę że ona chce mamę po prostu tam do siebie ściągnąć bo robi sie naprawdę źle i stąd moje czarne myśli dotyczace świąt. Mama czesto na nas wybucha.... Ja coś próbuję obracać w żart to mi mówi że się z niej śmieję... Ma żal do wszystkich że jest w domu sama... No ale wiedziała że ja pracuję a jej najwspanialsza sasiadka-przyjaciółka również jest jeszcze aktywna zawodowo. Potem jak przemyśli to dzwoni i przeprasza. Ja mam najgorzej bo ja w zaden sposób nie potrafię jej się "postawić" wiec chodzę i ryczę po kątach...
No nic na razie tyle tych moich przemyśleń...
[ Dodano: 2015-12-15, 00:58 ]
Tu link do skróconej historii mojej mamci
http://www.forum-onkologi...iczy-vt2494.htm