Na początek – witajcie. Nigdy bym nie przypuszczała, że kiedyś i ja będę się martwiła o stan moich węzłów. Wydawało się, że jestem nie do zdarcia i żaden węzeł nie odważy się powiększyć. Tia, niestety one mają w nosie moje założenia i idą sobie swoim torem, ale zacznijmy od początku…
3 lata temu zrobiła mi się na kości ogonowej torbiel pilonidalna. Skończyło się to najpierw doraźnym nacinaniem, a potem operacyjnym usunięciem zatoki włosowatej. I w tym momencie zaczęły się moje problemy. Rana pooperacyjna nie chciała się goić, zaczęło ropieć. Wielokrotne pobyty w szpitalu, dużo operacji, a rana gniła dalej. Przyczyną był gronkowiec złocisty, który pomimo podawania antybiotyków nie chciał sobie pójść. We wrześniu 2010 roku podano mi autoszczepionkę, która miała zabić paskuda i zabiła, ale rana nadal ropiała. W czerwcu tego roku przejęły mnie Siemianowice Śląskie, wycięli całą chorą tkankę z marginesem, nałożyli przeszczep i rana się zagoiła.
Kiedy kładłam się na siemianowickiej oparzeniówce, doktor podczas rutynowej procedury przy przyjęciu na oddział zbadał moje pachwiny. Powiedział wtedy, że mam tam powiększonego węzła chłonnego i wypadałoby go zbadać. I tyle. Ja o tym zapomniałam, wtedy w mojej głowie było tylko jedno marzenie, żeby zagoiły mi się rany...
I teraz tak. Przez cały ten czas (6 miesięcy) chudłam, jako że odstawiono mi hormony od tarczycy (zapalenie tarczycy), myślałam, że to dlatego. Zmieniłam tryb życia, zaczęłam jeść 5 posiłków dziennie, i waga sobie leciała, do tego aktywność sportowa w miarę możliwości. Chudło mi się szybko…, nie wiem czy niezbyt szybko. Dzisiaj ważę o 25 kg mniej. Miesiąc temu przy toalecie zauważyłam węzły chłonne pachwinowe…, nie był to jeden, ale kilka wystających. Po raz pierwszy się przeraziłam tym, co zobaczyłam. Jeszcze się łudziłam, że to może żyły są, bo chudzina ze mnie, ale rodzicielka mnie wyprowadziła z błędu i posłała do lekarza. Trochę trwało, zanim dotarło do rodzinnego ( miałam nadzieję, że te węzły znikną) Sprawdziłam w sieci (wiadomo), co może być przyczyną powiększenia węzłów chłonnych, o ziarnicy też przeczytałam, ale objawów, które mogłyby o niej świadczyć nie mam…
Czuję się dobrze, nie gorączkuję, nic mnie nie swędzi, schudnięcie przypisuję zdrowemu odżywianiu, problem tylko w tym, że chudnę nadal, a już nie chcę ( zwalam to na rozszalały metabolizm). Gubię też kudły, ale to raczej nie ma związku. Martwię się tymi węzłami. Jest ich no kurczę jakoś tak – dużo. Nie bolą mnie, występują koło siebie. Powiększone są po obydwu stronach.
U lekarza pierwszego kontaktu byłam, zlecił morfologię + mocz, odebrałam dziś wyniki. USG węzłów będę miała dopiero za tydzień…
W nawiasach podaję normy:
HCT – 34,8 (36-45)
RBC – 4.05 (4.00-5.20)
HGB – 11.5 (12.0-16.0)
WBC – 2.7 (4.0-10)
MCV – 86 (80-100)
MCHC – 33.1 (31-35)
MCH – 28.4 (26-34)
RDW-CV – 17.8% (11.5-14.0)
PLT – 199 (150-450)
MPV – 9.1 (8-12)
Rozmaz ręczny:
Pałeczkowate: 2 (1-5)
Neutrofile: 46 (50-70)
Eozynofile: 1 (1-5)
Bazofile: 1 (0-1.5)
Limfocyty: 47 (24-45)
Monocyty: 3 (1-10)
Glukoza w surowicy: 85 mg/dl (60-100)
Alat: 30 U/l (<31)
AspAT: 32 U/l (<32)
Żelazo : 39,5 ug/dl (30.0-160.0)
CRP: 0.7 mg/l (<5)
Mocz prawidłowy. Żadnego zapalenia.
Pluję sobie teraz w brodę, że mogłam coś zaniedbać. Człowiek walczy o jedno, a drugie zaczyna strajkować. Bardzo proszę, aby tak orientacyjnie napisać mi, czy mam się martwić tymi wynikami? Wiem, że nie wszystkie są w normie, ale dla mnie, laika są to tylko cyferki, które nic mi nie mówią.
Dziękuję z góry za odpowiedzi