Zauważyłam coś dziwnego wśród mojej rodziny i znajomych- nie mam z kim
pogadać o Tomku
Jak tylko w rozmowie o nim napomknę,to stają sie jacys tacy niedoslyszący, jakbym strzelila gafę.
nie to, żeby w ogóle nie chcieli o nim pamiętać, to nie, bo naprawdę byl ceniony i kochany , cieszyl się dużą sympatią i rodziny i znajomych i jak juz wspominają, to każdy z żalem wzdycha, że szkoda, ze brakuje, że młody i mógł dalej żyć, ale jeśli próbuję wtrącić jego imię w zwyklej rozmowie, że tomek to, albo tamto, to tak jakoś omijają moja wypowiedź, jakbym popelnila niezręczność.Mam wrażenie, że pytanie, czemu tak jest, też byloby nietaktem.
Rzeczywiście mam ciągoty, zeby o nim napomykać w rozmowach, a to, ze np. lubil mercedesy, a czegoś tam nie, że on by to tak zrobil, to i ja też, albo, ze z czegoś tam by sie cieszyl - ale odnosze wrażenie, ze otoczeniu takie wtręty są niewygodne.
Nie wiem, czy to na zasadzie, że w domu powieszonego nie mówi sie o sznurze, czy uważaja, że takim gadaniem rozdrapuje rany, czy tez że skoro umarł, to nie ma dla niego miejsca w "życiowych" rozmowach. A może, żeby wymawianiem jego imienia nie przywolać jego ducha
NIe wiem, jaka bylabym na ich miejscu ( może tak samo bym postępowala) , ale teraz mi to doskwiera, ze nie slysze jego imienia wypowiadanego na glos, że wszyscy tak jakby chcieli sami szybko zapomnieć i żebym ja zapomniala i że wlaściwie juz tylko tu, na forum, ciągle jeszcze czuję, ze jestem "my", a nie tylko "ja"
a moze ja juz dziwaczeję, a oni mają rację?