a o radioterapii moja ukochana kardiolog której wierzę bez zastrzeżeń powiedziała: "nie ma się czego bać" no i jak zwykle miała rację, jak już mnie przyjęto to się okazało że mam taką budowę że serce będzie całkowicie osłonięte i tylko mały kawałek płuca będzie napromieniowany.
Efekt jw. uzyskano dzięki wykorzystaniu systemu przestrzennego planowania radioterapii, planowanie takie to dzisiaj warunek konieczny w teleradioterapii.
Serce pomimo, że poza polem to jednak na skutek promieniowania rozproszonego może otrzymać ok. 1-2 Gy, nie ma jednak dowodów bezpośrednich, że dawka taka może doprowadzić do chorób serca.
Uranio masz rację, dziś jest inne planowanie i inne napromieniowanie, radiolodzy o tym wiedzą ale jeszcze nie dotarło to do innych specjalistów, a mnie na początku odmawiano konsultacji z radiologiem.
Madziorek, Twój tata to niezły zawodnik, teraz chyba nie dostanie radioterapii bo rozrusznik, ale bądź na bieżąco bo (odpukać) może potrzebować naświetlań, są różne rozruszniki i wydaje mi się że przy jakiejś wymianie warto tą kwestię poruszyć. Zaufanie do mojej kardio jest oparte na bardzo silnym dowodzie - dostałam z jednego z najlepszych szpitali na świecie opinię że bardzo dobrze mnie zdiagnozowano i określony przez nich kierunek terapii był zgodny z sugestiami tej lekarki, niestety musiałam zrealizować to prywatnie, bo wielcy kardiologii u nas mieli inne zdanie. Dziś byłam w CO ( nie pogadałam sobie bo byłam na konsultacji u jednego z bogów) i temat tamoxifenu na razie zamknięty, nic nie prowokowałam, siedziałam cichutko i usłyszałam, że w moim przypadku tamoxifen to za duże ryzyko a mój guzek niesie ryzyko niewielkie. Cóż bogowie patrzą z wysoka, więc szerzej. Cieszę się, że decyzja podjęta, zawsze się upierałam, że to ja mam podejmować decyzję, ale tym razem nie umiałam się zdecydować.
gaba, mam wrażenie, że ciągle myślami sięgasz do zaświatów
Wśród nas bogów nie ma, z całą pewnością
Sądzę również, że mając do dyspozycji możliwość uzyskania opinii "z jednego z najlepszych szpitali na świecie" oraz odbycia konsultacji u "boga" niepotrzebnie czułaś się aż tak zaniedbana przez polskie służby medyczne
urania, w źródle, do którego link podajesz czytamy między innymi:
Cytat:
Wpływ radioterapii na zaburzenia pracy serca Ewa Ziółkowska, Anita Woźniak-Wiśniewska, Tomasz Wiśniewski, Roman Makarewicz, Władysław Sinkiewicz
Współczesna Onkologia (2009) vol. 13; 1 (16–21)
(...)
Z powodu lokalizacji ryzyko popromiennego uszkodzenia serca jest największe podczas radioterapii chłoniaków, raka piersi, raka przełyku, grasiczaków czy raka płuca.
(...)
Choroba naczyń wieńcowych jest najczęstszym późnym powikłaniem kardiologicznym stosowania radioterapii, choć wydaje się, że podłożem patofizjologicznym nagłej śmierci bezpośrednio po radioterapii może być również skurcz naczyń wieńcowych. Radioterapia może uszkadzać naczynia każdego rozmiaru.
(...)
w badaniu przeprowadzonym u kobiet poniżej 60. roku życia z lewostronnym rakiem piersi i zajętymi węzłami chłonnymi pachy, które zostały poddane uzupełniającej radioterapii, oceniono, że ryzyko względne zawału serca zakończonego zgonem wynosi 2,2 w stosunku do kobiet z rakiem piersi po prawej stronie. Nie zaobserwowano wzrostu ryzyka u kobiet powyżej 60. roku życia.
Wydaje się, że radioterapia klatki piersiowej jest drugorzędnym czynnikiem ryzyka rozwoju chorób sercowo-naczyniowych.
Wpływ napromieniania jest istotny w przypadku nieobecności klasycznych czynników ryzyka, tj. palenia papierosów, cukrzycy, dyslipidemii i otyłości, czyli w przypadku pacjentów młodych. U osób w starszym wieku radioterapia nie pełni znaczącej funkcji sprawczej, prawdopodobnie z uwagi na duże zaawansowanie zmian miażdżycowych w chwili rozpoczęcia leczenia.
(...)
Większość badań opiera wyniki na leczeniu przeprowadzonym 30–40 lat temu. Nowe techniki (3DCRT, IMRT) zmniejszają całkowitą dawkę na serce i przez to mogą obniżać ryzyko powikłań kardiologicznych.
(...) Postęp w budowie aparatów terapeutycznych oraz technik planowania leczenia doprowadził do dalszej redukcji dawki zdeponowanej w sercu, co powinno skutkować zmniejszeniem ryzyka powikłań kardiologicznych, ale przegląd badań Early Breast Cancer Trialists’ Collaborative Group nie potwierdził, aby większa śmiertelność zależała od techniki radioterapii lub czasu rozpoczęcia badania.
W 2006 r. przeprowadzono badanie z udziałem 50 chorych z rozpoznanym lewostronnym rakiem piersi, w którym oceniono, że średnia dawka, jaką otrzymało całe serce, wynosiła 2,3 Gy, natomiast poszczególne naczynia wieńcowe otrzymały odpowiednio: tętnica przednia zstępująca 7,6 Gy oraz prawa tętnica wieńcowa i tętnica okalająca po ok. 2 Gy.
Pomimo znaczącego zmniejszenia dawki zdeponowanej w sercu na przestrzeni 40 lat, okazało się, że nadal około połowa pacjentów (22 z 50) otrzymuje dawkę ponad 20 Gy na część serca.
Niewątpliwie znaczna redukcja dawki całkowitej otrzymanej przez serce, jaka dokonała się w ciągu ostatnich 30 lat, prowadzi do zmniejszenia częstości powikłań sercowych, w szczególności zapalenia osierdzia czy dysfunkcji mięśnia sercowego. Nadal jednak istnieją dowody, że nawet niewielkie dawki zdeponowane w obszarze tętnic wieńcowych mogą skutkować istotnym przyspieszeniem procesów miażdżycowych i w konsekwencji zawałem serca. Istnieje pilna potrzeba dalszych badań określających zależność między dawką podaną na krytyczne obszary serca a rozwojem powikłań kardiologicznych. (...)
Pomimo poprawy technik planowania i leczenia nadal u 6% pacjentów leczonych w latach 90. ponad 15% objętości serca było objętych w polu napromienianym. Nawet gdy serce znajduje się poza polem, to może otrzymać ok. 1–2 Gy na skutek promieniowania rozproszonego. Obecnie nie ma bezpośrednich dowodów na niebezpieczeństwo takiej dawki, jednakże na podstawie badań osób, które przeżyły wybuch bomby w Nagasaki i Hiroszimie, oszacowano, że dawki te mogą zwiększać współczynnik śmiertelności na skutek chorób serca nawet o 20–30%.
Wydaje się więc, że powyższe źródło bardziej potwierdza kardiotoksyczność napromieniania klatki piersiowej, niż mu zaprzecza (i to właśnie na podstawie konkretnych dowodów).
Przypuszczam też, że wśród chorych w badanych grupach nie uwzględniano tych, którzy cierpią na schorzenia serca, a przynajmniej nie ma o tym mowy. Mowa tu raczej o powikłaniach sercowo-naczyniowych po radioterapii wśród osób nie cierpiących dotąd na tego rodzaju schorzenia, bądź mających ewentualnie słabszą wydolność układu sercowo-naczyniowego z uwagi na wiek lub inne czynniki ryzyka (nadwaga, palenie tytoniu etc.).
Trudno więc odnieść treść tej pracy do pacjentki, która podaje, iż jest zagrożona sporym ryzykiem zgonu z tytułu choroby serca. Przypuszczalnie po prostu ryzyko w takim przypadku jest znacznie większe niż te, o których czytamy w tej lekturze.
Wszystko przez te skróty, nie dodałam że moja kardio uzupełniła swoją opinię dodając: pacjenci kardiologiczni żyją teraz coraz dłużej i dożywają raka, coraz więcej naszych pacjentów ma radioterapię, na nabłonek naczyń to nie szkodzi, może się zdarzyć zapalenie osierdzia. Ona jest bardzo rzetelna i na pewno miała wystarczającą ilość obserwacji żeby tak stwierdzić.
Dopiero w listopadzie będę miała testy i pewnie się okaże, że nic się nie zmieniło chociaż zapału do życia mi brakuje.
Tak czy inaczej moim zdaniem nie powinno się zniechęcać do radioterapii, to się niesamowicie rozwija, aparatura droga, ale jak już działa to jest to tańsze leczenie i mniej szkodliwe od chemii. Gdzieś czytałam że co trzeci człowiek w jakimś momencie swojego życia będzie miał zdiagnozowanego raka.
A co do reszty, to moje kardiologiczne leczenie i konsultacje były ciężko opłacone, NFZ się wypiął(albo ja nie umiałam załatwić).
Chorowanie na raka o tyle łatwiejsze, że są fora (jak to gdzie przebywamy) gdzie można naprawdę dużo się dowiedzieć. Czytając pytania i odpowiedzi zaoszczędziłam wiele pytań do lekarzy i wiele nerwów własnych. To uniwersalna rada dla nowych - przeczytaj najpierw wszystko w "swoim temacie" dużo pytań zniknie i możesz znaleźć ważniejsze kwestie do rozważenia. Pozdrowienia
Celem pracy do której podałam link (w poście wyżej) jest przegląd dostępnego piśmiennictwa opisującego możliwe powikłania kardiologiczne po stosowaniu promieniowania jonizującego u pacjentów z chorobą nowotworową. Tak to określili autorzy. Na jej podstawie nie jesteśmy wstanie formułować wniosków ogólnych, co również potwierdza treść Twego DumSpiro-Spero postu. Trzymam się zatem tego , co autorzy napisali w podsumowaniu ale jednocześnie odrzucam w sposób zdecydowany ew. przetransponowanie wyników badań osób, które przeżyły wybuch bomby w Nagasaki i Hiroszimie na pacjenta onkologicznego leczonego radioterapią przy zastosowaniu obecnych technik.
Liczne dane pochodzące z badań przeprowadzanych w latach 70. wskazywały na występowanie zwiększonego ryzyka sercowo-naczyniowego u pacjentek poddawanych radioterapii z powodu raka piersi (tabela 2). Napromienianie lewej połowy klatki piersiowej wiązało się ze zwiększonym ryzykiem wystąpienia zawału serca u pacjentek poddawanych radioterapii w latach 1970–1986. Zwiększonego ryzyka wystąpienia zawału i niewydolności serca nie zauważono u pacjentek poddawanych radioterapii skierowanej tylko na obszar gruczołu piersiowego.
No niezły artykulik, przeczytałam z uwagą i chyba będę do tego wracać, to czego ja bardzo chcę uniknąć to przesunięcia do rubryczki "zgony z innych przyczyn". Za słabo się znam na tych wszystkich niuansach internetowych, ale zaobserwowałam że jeżeli mam coś w postaci linku to mogę przeczytać stronę normalnie dla mnie niedostępną, więc wielkie dzięki Uranio. Pozdrowienia
ps. Moje indywidualne skutki radioterapii będą znane w końcu roku, kiedy mam nadzieję, że moja kardio mnie dokładnie przebada (wszystkie wyjściowe parametry są znane)
Gaba,
Informacja jaką przekazują nam lekarze jest tak skąpa , że musimy sobie jakoś radzić i zdobywamy ją różnymi metodami.
Obie należymy do tej grupy pacjentów, którzy chcą wiedzieć wszystko, chcą rozumieć chorobę i leczenie i chcą podejmować decyzje.
Pozdrawienia
Byłam dzisiaj w CO - luz, nie czeka się (co oni zrobili z pacjentami, przecież tych tłumów nie można było rozładować tylko działaniami organizacyjnymi). Ale w środku, w gabinecie jak było tak jest. Lekarz jak sobie mnie przypomniał wykazał "umiarkowany entuzjazm". Poszłam bo 3 miesiące po operacji i 1,5 miesiąca po radioterapii, pierś zaczęła boleć i boli coraz gorzej do dziś już 4 miesiące, jest trochę cieplejsza od drugiej. Przy nawet delikatnym ucisku ból jest ostry. Zreferowałam to lekarzowi i zapytałam co mam zrobić bo nie wyobrażam sobie mammografii w tym stanie. Zbadał mnie i stwierdził że powinnam postarać się zrobić mammografię, jak nie chcę to mogę zrezygnować i zgłosić się w kwietniu to wypisze mi skierowanie na USG (ale nie wiadomo czy mi zrobią bo decydują radiolodzy, a oni nie chcą robić usg bez wcześniejszej mammografii - czytaj sami nie mają zaufania do tej metody kontroli). Opcja że mam być pozbawiona jakiejkolwiek kontroli przez 1,5 roku , a mammografia byłaby dopiero po 2 latach od leczenia nie bardzo mi odpowiadała, poprosiłam o sprecyzowanie tych zaleceń na piśmie. Na tego chirurga to nie podziałało, powiedział że niczego na piśmie nie da i już. Jak sekretarka, która mogłaby być moją wnuczką i która prawdopodobnie nigdy w życiu nie miała ostrego bólu, zaczęła mnie rugać że powinnam wytrzymać trochę bólu dla zdrowia, opuściłam gabinet powstrzymując się od trzaśnięcia drzwiami. Cała wizyta była tak bezkonkluzyjna, że postanowiłam sprawdzić co on napisał w dokumentacji.
Okazało się że Pan dr nie napisał ani słowa o tym że zgłosiłam się ze skargą na ból. Ja przez 10 minut powtarzałam to w każdym zdaniu, a w dokumentacji ani słowa.
Wróciłam i wymogłam dopisanie, ale lekarza straciłam. No ale już wiem że muszę wszystkiego pilnować. Tylko jedno mnie zastanawia dostał takie wytyczne (nie przyjmować do wiadomości niczego nieoczywistego i nie sprawdzać) czy tak sam z siebie?
Pierś boli sama z siebie czasami, przy dotyku zawsze, wygląda okropnie, jest zaciągnięta, okolica blizny jest wyraźnie gorąca, w usg wyszło że jest trochę płynu i 3 trochę powiększone węzły (radiolog od usg napisała "do kontroli przy okazji rutynowej kontroli sutków" he, he, he), badanie palpacyjne tylko mnie denerwuje bo same "góry i doły". Przy mammografii bolało okropnie, a co gorsza Pani nie bardzo starała się "wyciągnąć" te piersi. Limfocytów ciągle za mało i miałam już od czerwca 2 dwutygodniowe infekcje. Z tym wszystkim idę na wyznaczoną przed pół rokiem wizytę kontrolną.
Zastępstwo (nie znam tego lekarza)
Zaczynam referować, a dr:
-nie będę słuchać co Pani mówi, ważne co w dokumentach,
-ja nie stwierdzam powiększonych węzłów, Pani nie udowodniła że są powiększone (fakt nie miałam usg przy sobie)
- limfocyty to nie wiadomo czy wrócą, ale to w niczym nie przeszkadza bo tylko obniża odporność na wirusy (miła wiadomość dla chorej z kłopotami kardiologicznymi)
- ja się na mammografii nie znam, opieram się na wyniku, nieważne na czym się robi ale kto to robi (onkolog radioterapeuta - muszę kiedyś poszperać i sprawdzić jakie dokładnie umiejętności składają się na tę specjalizację)
- następna wizyta w maju, mammografia tylko piersi operowanej.
Pan doktor nie powiedział że wszystko jest ok.
Wypożyczyłam mammografię i zaczęłam szczegółowo porównywać z poprzednią i wyszło mi, że od strony tułowia margines jest obcięty jakieś 18-20mm.
Ale wizyta się odbyła, mammografia zrobiona, punkty można podliczyć, NFZ zapłaci.
No, powiem Ci, że masz prawo być mocno zawiedziona... Przykro, że czasem można odnieść wrażenie, że niektórzy traktują bycie lekarzem jako zwykłą profesję. Moim zdaniem, powinni się za to brać wyłącznie ludzie z powołaniem.
Dokładnie rok temu, 4.01.10 po południu zadzwoniła do mnie pani z ENEL-MED i powiedziała żebym się jak najszybciej zgłosiła po odbiór mammografii bo jest zmiana do dalszej diagnostyki. Wtedy nic nie wiedziałam o nowotworach i nawet spokojnie przespałam tą i następne noce.
Nie miałam nigdy dolegliwości, więc ginekologa omijałam szerokim łukiem, 3 cytologie w życiu zrobiłam i uważałam, że to starczy. Ale w zaleceniach PUO przeczytałam, że należy sprawdzić układ rozrodczy w ramach wstępnej diagnostyki w raku piersi, w COI nawet o tym nie burknęli. Późno bo późno zdecydowałam się dla spokoju sumienia (nie wyrzucać sobie później że coś zaniedbałam) zrobić usg ginekologiczne.
Wynik:
- w jamie macicy prawdopodobnie polip 8x4mm - foto (niefotogeniczny, miałam dosyć i nie zgodziłam się hydrosonografię, co podobno miałoby go wyeksponować lepiej)
- prawego jajnika nie znaleziono - przesłonięty przez kątnicę
- w okolicy kątnicy niewielka ilość wolnego płynu, który w trakcie badania przemieścił się do zatoki Douglasa - foto (no niewątpliwie wolny i wędrujący)
- jajnik lewy położony typowo 28x14x18mm, w jego obrębie drobne pęcherzyki o śr do 6 mm (lekarz powiedział, że produkuje hormony, 12 lat po menopauzie!)
No i tak to się uspokoiłam.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum