Dziękuję za wszystkie ciepłe słowa i wirtualne kwiaty.
marysia5 Dziękuję za miłe słowa - dość łatwo było być wspaniałą córką jeśli miało się tak oddaną Mamę. Tak, wiem że jest ze mnie dumna i wiem, że bardzo mnie kochała...kocha. Byłyśmy sobie wyjątkowo bliskie. Razem w szczęśliwych i trudnych chwilach, codziennie rozmawiałyśmy przez telefon, a jak czasem zdarzyło nam się nie rozmawiać to następnego dnia któraś dzwoniła z pytaniem "a kto to się do mnie nie odzywa?"
myślę, że będzie mi brakowało Jej rad - często były potwierdzeniem moich decyzji, czasem miała inne spojrzenie, z którym się liczyłam. Na pewno będzie mi Jej brakować też w ważnych chwilach np. w życiu moich synków - pierwsza komunia, jakieś egzaminy do gimnazjum, szkoły średniej, wybór drogi życiowej. Mimo, że mam własną rodzinę, męża, dzieci, przyjaciół to czuję się jakoś tak dziwnie sama. Jak umiera Mama człowiek czuję się tak, jakby miał potrzebę z powrotem wrócić do pozycji prenatalnej - poczuć się znowu bezpiecznie, zaopiekowany. Wydaję się sobie jakaś taka bardziej bezbronna, bezradna, z drugiej strony silniejsza, bo wiem że teraz w pewien sposób jestem sama na świecie i muszę sama stawiać mu czoła, podejmować samodzielne decyzje. Od kilku lat sama jestem mamą, więc robię to od dawna ale jakoś tak...nie wiem. Zawsze był ktoś kto wspierał.
Jakieś to takie wszystko abstrakcyjne - mam nadal numer Mamy w telefonie, a nie mogę do Niej zadzwonić. Zawsze z rodzinnego spaceru wysyłaliśmy Jej zdjęcia, dziś już nie mogliśmy. Ktoś jest, a za chwilę go nie ma. Przynajmniej nie fizycznie, nie na tej samej ziemi.
Tempo rozwoju choroby Mamy było zatrważające - jeszcze niecałe 4 miesiące temu pracowała, jeździła samochodem, odwiedzała nas, rozmawiałyśmy o zmianie przedszkola dla młodszego synka. Potem razem wybierałyśmy jej przez internet chusty, a ja jechałam Jej kupić. Potem ten epizod hipomaniakalny, pobudzenie, agresja słowna. Przetaczanie krwi, zakrzepica żył. Potem była coraz słabsza, chudła, z trudem chodziła, ale jeszcze była w miarę samodzielna, mieszkała nadal sama. Potem planowałam kupić Jej balkonik i skarpetki z gumowymi stoperami, żeby się nie poślizgnęła w mieszkaniu. Tydzień przed przeprowadzką do hospicjum, kupiłam Jej telewizor, na przeciwko łóżka, żeby mogła sobie oglądać. Nadal stoi w kartonie, bo były problemy z instalacją...A potem było już coraz gorzej i gorzej, praktycznie każdy dzień przynosił jakąś zmianę. Mama słabła, musiałam ją prowadzić do toalety, potem pieluchy, tracenie apetytu, podsypianie przez cały dzień. A potem hospicjum. Wszystko to w ciągu dosłownie kilkunastu dni. Mama nawet nie mogła zobaczyć jak hospicjum było pięknie położone, wśród kwiatów, skąpane w słońcu...Coraz gorzej kontaktowała. W ostatnich dniach coraz więcej mówiła od rzeczy, przekręcała słowa i spała, spała, spała. Prawie nic nie jadła, prawie nic nie piła. Na 4 doby przed śmiercią organizm się zmobilizował - wiem, że tak bywa - kontaktowała na tyle, że mogła pożegnać się ze wszystkimi, którzy ją odwiedzili. Mówiła niewyraźnie: kocham was, dziękuję że przyszliście. Całowałam Ją w czoło, mówiłam że kocham, odpowiadała, prawie nie wydając głosu: ja ciebie też. Mówiłam, że dziękuję za wszystko. A potem pewnego wczesnego ranka, kiedy spałam mąż obudził mnie słowami: mama zmarła. I przekazał mi słuchawkę...
Nie byłam przy Niej, ale nie mam poczucia winy. Tak widocznie miało być. Pognałam i zastałam Ją w hospicyjnym pokoju, leżącą na łóżku, tak samo jak przez ostatnie dwa tygodnie, taką o połowę mniejszą, bez włosów, kruchą, z żółtawą cerą.
Umarła z uśmiechem i spokojem na twarzy. Odeszła.
Trudnym momentem było zabieranie z hospicjum Jej rzeczy, nada wożę je w bagażniku, nie czuję się na siłach ich przebrać. Pusty materac na którym zawsze leżała, pokój przygotowywany dla kolejnego pacjenta...
A potem modlitwa różańcowa przy trumnie w kaplicy i spuszczanie trumny do grobu - wtedy załkałam, jak małe dziecko.
Mam taki wiersz, który dostałam od koleżanki wczoraj. Nie spodziewałam się, że jakiekolwiek słowa mogą przynieść autentyczną pociechę, a jednak. Mi przyniósł. Zmotywował, żeby żyć dalej i żeby nie wpadać w rozgoryczenie. Żeby wierzyć.
Wydrukuję i będę zaglądać w trudniejszych chwilach. Posłuchajcie:
"Śmierć jest niczym.
To tak, jakbym wymknęła się do sąsiedniego pokoju.
Jestem wciąż sobą i Ty jesteś sobą.
Czymkolwiek dla siebie byłyśmy, tym jesteśmy nadal.
Nazywaj mnie moim dawnym imieniem, mów do mnie tak, jak zawsze mówiłaś.
Nie zmieniaj tonu, nie przybieraj na siłę poważnej i smutnej miny.
Śmiej się; tak jak zawsze śmiałyśmy się z żartów, które bawiły nas obie.
Baw się, uśmiechaj, myśl o mnie.
Módl się za mnie.
Niech moje imię zawsze będzie wymawiane zwyczajnie, bez śladu cienia.
Niech wypowiadane będzie bez nacisku, bez cienia żałoby.
Życie znaczy to samo, co zawsze znaczyło.
Dlaczego miałabym zniknąć z twojego serca, skoro zniknęłam tylko z oczu?
Czekam na ciebie, tylko przez krótką chwilę, aż przyjdzie twój czas.
Jestem gdzieś blisko, pamiętaj.
W sąsiednim pokoju, lub tuż za rogiem.
Wszystko jest w porządku."