Witam. Na wstępie napiszę, że chcę uzyskać jedynie opinię, ewentualnie porady.
Mam wujka, u którego w 2001 roku zdiagnozowano raka żuchwy.
Zaczęło się niewinnie od wizyty u dentystki, która wykryła u niego jakąś narośl na dolnym dziąśle.
Oczywiście skierowała go na badania, po czym została przeprowadzona operacja w Centrum Onkologii w Warszawie.
Został wycięty kawałek dziąsła wraz z zębami, węzły chłonne, śliniawki, kawałek podniebienia,
trochę policzka od wewnątrz, gdzie na to miejsce przeszczepili mu mięsień z klatki piersiowej.
Po operacji miał kilka sesji radioterapii.
Przez dłuższy czas był spokój aż do września 2010 roku, kiedy to rak powrócił po tej samej stronie.
Niestety już nie było tak kolorowo.
Przeprowadzono operację w tym samym miejscu, z tym że nie zostało usunięte na 100% ognisko nowotworowe, część pozostała.
Wycięli mu część podniebienia, w którym została dziura prowadząca aż do nosa.
Gdyby tego było mało, okazało się, że prawdopodobnie w szpitalu wujek zaraził się gronkowcem złocistym,
który umiejscowił się na zewnętrznej części policzka, po drugiej stronie (nie po tej co rak).
Lekarze chcieli go usunąć, jednak nie było o tym mowy, ponieważ kość żuchwy po tej stronie zaczęła gnić. Groziło to zapadnięciem się szczęki.
Po tej operacji zastosowano chemioterapię. Niestety nie od razu, tylko dopiero po ponad pół roku.
Wujek co miesiąc jeździł na kontrolę, rana po ostatniej operacji mu się nie goiła.
Może to brzydko zabrzmi, ale gnijącą kość dosłownie wyciągał sobie palcami...
Lekarz wydawał się nie zauważać tego, a dopiero po którejś z kolei kontroli stwierdził, że wujek mu nic nie wspominał, co było oczywiście kłamstwem.
Chemioterapia nie przyniosła żadnych skutków. Ani nie zahamowała rozprzestrzeniania się raka, ani też go po części nie zniszczyła.
W tym wypadku terapię przerwano po 2 miesiącach w lipcu tego roku.
Rak zaatakował już podniebienie, a dziury którą wspomniałam wyżej już nie ma ("zarosła" rakiem).
Poza tym rak zaatakował również węzły chłonne, oczodół (tak mi się wydaje) i część opon mózgowych.
Szczerze mówiąc jest coraz gorzej.
Następną kontrolę ma dopiero za ponad miesiąc.
Nie wiem czy lekarz to specjalnie tak przedłuża czy co, ale na kontroli w kwietniu stwierdził, że nie wie co ma zrobić.
Dzisiaj wujek nie mógł się podnieść z łóżka, głowa go bolała prawie cały dzień i nie mógł otworzyć oka, które i tak prawie mu "wypada".
Tutaj nasuwa się moje pytanie:
czy da się jeszcze cokolwiek zrobić, wydłużyć jeszcze jego życie?
I czy lekarz popełnił błąd, że po drugiej operacji nie zastosował chemioterapii?
Znajomy onkolog stwierdził, że to był kategoryczny błąd i w sumie rodzina twierdzi tak samo.
Ponadto w historii choroby jest też jasno napisane, że nie usunięto całego ogniska zmian nowotworowych, co również było błędem.
Proszę o szczere odpowiedzi.
To może ja, dwa słowa. Najpierw w skrócie na temat samego nowotworu.
Nie piszesz nigdzie, jaki to był nowotwór. Nie każdy nowotwór to rak, a w okolicach żuchwy może ich być około 10 rodzajów. Dlatego nikt nie może się wypowiedzieć na temat prawidłowości stosowanego leczenia - dla każdego nowotworu schemat leczenia jest inny.
Jeśli się tym interesujesz - poproś tego znajomego lekarza onkologa, żeby Ci wyjaśnił, na jakiej podstawie twierdzi, że zrobiono błąd. Leczenie chorych na nowotwór przebiega (powinno przebiegać) według dość precyzyjnych algorytmów - niech ten lekarz pokaże Ci, gdzie zrobiono błąd.
A teraz na drugi temat, który poruszasz:
grecjaa napisał/a:
czy da się jeszcze cokolwiek zrobić, wydłużyć jeszcze jego życie?
Zapytam Ciebie: Czy ty chciałabyś żyć długo w takim stanie, w jakim jest Twój wujek? Z badań prowadzonych wśród chorych terminalnie wynika, że wolą oni żyć krócej, a "normalnie" niż dłużej - niesamodzielni, ciężko chorzy. Twój wujek jest ciężko chory (choć stanu klinicznego nie możemy dokładnie ocenić, bo nie podajesz ani jednego wyniku aktualnych badań) i najprawdopodobniej nie uda nam się uratować mu życia. Z przyczyn moralnych jednak NIE WOLNO nam przedłużać mu agonii. MUSIMY natomiast współdziałać w niesieniu ulgi w cierpieniu.
_________________ "Zobaczyć świat w ziarenku piasku, Niebiosa w jednym kwiecie z lasu. W ściśniętej dłoni zamknąć bezmiar, W godzinie - nieskończoność czasu." - William Blake -
grecjaa,
zadajesz pytania jednocześnie już na nie odpowiadając i wyrokując co było błędem a co nie.
Trudno zatem z taką wypowiedzią dyskutować, jednak podejmę próbę przedstawienia Ci sytuacji z innego punktu widzenia, opartego na wiedzy płynącej z aktualnych standardów leczenia onkologicznego w tym typie raka.
grecjaa napisał/a:
czy da się jeszcze cokolwiek zrobić, wydłużyć jeszcze jego życie?
Niestety nie. Możliwości leczenia onkologicznego - tak miejscowego jak i systemowego wyczerpały się. Konieczna natomiast jest właściwa opieka i leczenie objawowe - w szczególności łagodzenie bólu.
grecjaa napisał/a:
I czy lekarz popełnił błąd, że po drugiej operacji nie zastosował chemioterapii?
Nie. Chemioterapia w nowotworach głowy i szyi (z wyłączeniem raków nisko lub niezróżnicowanych - w szczególności raka nosogardła) ma ograniczone znaczenie. Guzy te zazwyczaj nie są chemiowrażliwe. Chemioterapię stosuje się w leczeniu radykalnym jako terapię skojarzoną (z radioterapią) głównie dlatego, że działa radiouczulająco. Stosowana samodzielnie (np. jako leczenie paliatywne) nie przynosi zazwyczaj oczekiwanego efektu.
Samodzielna chemioterapia nie jest standardem jako leczenie uzupełniające (pooperacyjne), ponieważ w żaden sposób nie poprawia wyników leczenia chirurgicznego.
U Twego wujka zastosowano chemioterapię paliatywną w celu złagodzenia skutków progresji choroby - niestety zmiany okazały się chemiooporne, co stanowi kolejny dowód na niewielką (a wręcz żadną) przydatność tej metody leczenia.
grecjaa napisał/a:
Ponadto w historii choroby jest też jasno napisane, że nie usunięto całego ogniska zmian nowotworowych, co również było błędem.
Dlaczego błędem? Wniosek nasuwa się jeden: guz najprawdopodobniej był zbyt zaawansowany by ciąć w obrębie marginesu tkanek zdrowych. Nie wszystko można wyciąć: w obrębie głowy i szyi mamy bardzo blisko siebie położone struktury krytyczne, np. ważne naczynia krwionośne, nerwy, mięśnie, których naruszyć nie wolno. Zabieg chirurgiczny musi się odbyć w taki sposób, by chory nie wykrwawił się i nie zmarł w jego efekcie, jak również by nie doświadczył nieakceptowalnego kalectwa.
Jeśli we wcześniejszych latach preparowano agresywnie w tej okolicy - rezerwa tkanek zdrowych już została zmniejszona. Pojawił się nowy guz / naciek - najwyraźniej był zbyt zaawansowany i naciekał zbyt wiele ważnych struktur, by móc usunąć go radykalnie.
W sytuacji nieradykalnego cięcia wskazana była radioterapia. Z Twojego opisu wynika jednak, że pojawiły się czynniki uniemożliwiające przeprowadzenie napromieniania (martwica kości żuchwy, infekcja).
Ponadto jeśli zabieg był nieradykalny makroskopowo - radioterapia i tak nie poprawiłaby znacząco wyniku leczenia chirurgicznego i leczenie i tak nie mogłoby stać się radykalnym (a więc dającym nadzieję na wyleczenie).
W leczeniu nowotworów złośliwych największą rolę odgrywa stopień zaawansowania klinicznego choroby w momencie podjęcia leczenia oraz rodzaj histologiczny raka.
Duże znaczenie mają również czynniki, których występowanie może ograniczać zastosowanie danej formy terapii.
Trudno dopatrzyć się tu błędu, przynajmniej "na pierwszy rzut oka". Więcej można by powiedzieć jedynie po przestudiowaniu dokumentacji medycznej chorego.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum