Witajcie,
jesteśmy już po pogrzebie Babuleńki.
Ostatanie pożegnanie miała piękne.
Wzruszające kazanie i obecność mnóstwa osób, które darzyły Ją sympatią.
A mój 26 miesięczny Synuś śpiewał Jej w niebogłosy
Do tej pory, pomimo pogrzebu nie mogę uwierzyć, że Jej już nie ma.
Tak często w ostatnim czasie bywała w szpitalu, że kiedy patrzę na Jej łóżko- na którym zawsze zwinięta leżała na boku- to mam wrażenie, że dalej jest w szpitalu i pasuje się już zbierać, żeby Ją odwiedzić
Tak bardzo Ją kochałam.
Zawsze będzie miała w moim serduchu najbardziej wygrzane i wygodne miejsce...
Dziadziuś.
Stan Dziadziusia bardzo się pogorszył.
W nocy z poniedziałku na wtorek wogóle nie spał. Męczył Go potworny kaszel.
Wprawdzie nie szła Mu już krew, ale kaszel bardzo Go osłabił.
Rozwinęło się zapalenie oskrzeli.
Jest bardzo słaby, cichutko mówi, mało je.
Jeszcze w zeszłym tygodniu tryskał energią.
Robił sobie dodatkowe badania.
W końcu przy którymś z badań jeden z lekarzy powiedział Mu jak się sprawy mają i że właściwie nic już nie można zrobić.
To podcięło Dziadziusiowi skrzydła.
Stracił wolę walki i chęć życia.
Teraz praktycznie czeka na to co nieuniknione.
Jego bierność jest przerażająca.
Nie wiem czy dobrze to opiszę, ale wydaje mi się, że te wszystkie objawy powróciły ze zdwojoną siłą.
Powróciło zażółcenie, wróciła opuchlizna.
Bóle stały się jakby silniejsze, starcił apetyt...
Bardzo zmienił się na twarzy.
Wyciągnęło Go i zniszczyło.
Wygląda jak ktoś kto bardzo długo dźwigał na swoich barkach ogromny ciężar.
A kiedy widzi już cel swojej drogi- nie ma już sił żeby do niego dotrzeć i każdy, kolejny krok jest coraz dłuższy, a ciężar staje się nie do zniesienia.
I te oczy, kiedyś takie promienne i figlarne, teraz wypełnione są po brzegi poczuciem beznadzieji...
Do tego śmierć Babusi...
Stara się tego nie okazywać, ale bardzo to przeżywa.
Za dużo tego wszystkiego, jak na jednego starego i spracowanego człowieka...
Tak bardzo chciałabym odjąć Mu lat i trosk,
przywrócić Mu radość życia...
a nie potrafię
[ Dodano: 2011-01-19, 11:48 ]
W sobotę Dziadziuś jeszcze cieszył się, gdy przyjechaliśmy.
Mój Synek wyprawiał z Nim cuda.
Próbował wozić Go na łóżku, czesał, liczył włoski i gilgotał.
Tulił i głaskał Dziadziusia.
Zawsze potrafił Go rozbroić.
Wydawało się nam wtedy, że choć na chwilę potrafimy oderwać Dziadkowiaka od tej smutnej rzeczywistości...
Ale wczoraj nic już nie mogło wyrwać Go z marazmu.
Ani obecność prawnuczka, ani opowieści o Jego głośnym śpiewie dla Babusi, ani o kwiatuszkach z Jego mikroskopijnej wiązanki, które urwał jeszcze w kościele i podtykał każdemu pod noś do wąchania...
Nawet historia, z aniołkiem przy szopce, który przy wrzucaniu pieniążków nie nadążył kiwać główką i śpiewać...
Wszystko to dochodziło do Niego z opóźnieniem, a jakiekolwiek reakcje były bardzo stłumione.
Mam nadzieję, że może kiedy pokona zapalenie oskrzeli i nieco się wzmocni, na nowo zainteresuje się życiem...