Zebra, nasze mamy zmarły chyba w tym samym czasie. Moja 23 kwietnia...Tak te wszystkie wspomnienia są straszne. Mama śni mi się prawie co noc. Czasem są to straszne sny...gdy leży w trumnie, lub jest bardzo zchorowana. Nie wiem dlaczego...chciałabym by przyszła do mnie uśmiechnięta...Trzeba być bardzo silnym by doskonale zdawać sobie sprawę ze swojego stanu i wiedzieć, że już nic nie pomoże...i umierać z taką pokorą... Miesiąc po śmierci mamy zaszłam w ciążę...Może to taki Dar od Boga...Zabrał mamę by dać mi dzieciątko...
Moja 25 kwietnia. Taka piękna była ta wiosna, tamtego dnia pięlęgniarka powiedziała, żebym otworzyła okno, żebyśmy z Mamą posłuchały śpiewu ptaków...
Teraz gdy je słyszę chce mi się płakać, już zawsze będą mi się kojarzyły z naszym ostatnim dniem, będą jego symbolem.
Mnie też się śni, najczęściej dobrze, np. dwie noce temu, że rozmawiamy przez tel. i pytam się czy jest tam gdzieś Jej dobrze, roześmiała się i powiedziała, że tak
Śmierć naszych Mam jest symboliczna na czas zmartwychwstania, nie należę do osób bardzo wierzących, ale w tej sytuacji szukam nadziei, nadziei, że gdzieś, kiedyś się jeszcze spotkamy...
_________________ "Bywają rozłąki, które łączą trwale."
Czasami ciężko przekazać takie "wieści "nawet lekarzowi.
Tak było w moim przypadku pani doktor wierciła się patrzyła w bok nie wiedząc jak mi oznajmić o mojej chorobie.
To ja podjęłam rękawicę i poprowadziłam rozmowę.
Wiedziałam od jakiegoś czasu ,że coś jest ze mną nie halo.
A jak dowiedziałam się o wodobrzuszu,to przecież wiadoma sprawa.
Przeszłam spokojnie przez to ,ponieważ nastawiłam się,że muszę być zdrowa.Mimo wszystko.
Teraz tylko żałuję jednego,że moja Asia wiedziała,że już koniec bliski a ja nie dopuszczałam do siebie tej myśli i nie chciałam z Nią na ten temat rozmawiać.
Ale która matka rozmawiałaby o odejściu swojego dziecka?
Przecież to nie ta kolej
Bardzo się na mnie złościła,że nie chcę rozmawiać o odejściu.
Dlatego napisała mi i-meila jak Ona to widzi.
Boże jak to dziecko miało wszystko zaplanowane.
Wybacz ,że nie chciałam słuchać.Zawsze mówiłam nie wiadomo komu pierwszemu ,wcale to tak nie musi być jak mówisz dziecino.
Upłynęło 3 miesiące odkąd odeszła a przychodzi coraz gorszy ból.
Witajcie!
Ja o rokowaniach dowiedziałam się tutaj na forum, nie od lekarzy tatki.
Oczywiście uznałam, że będzie lepiej aby nie wiedział o tym, ponieważ wiedziałam jaki jest mój tatuś. Wiedziałam, że wszystkie Swoje problemy zawsze dusił w sobie nikomu o Nich nie mówiąc. Wiedziałam, że jeżeli powiem (ale raczej nie zrobiłabym tego, nie mogłabym) załamie się, dusząc te myśli w sobie...
Wiem jak ja się poczułam kiedy się o tym dowiedziałam, jakie myśli krążyły po mojej głowie, jak tylko o tym myślałam , a co myślał by wtedy mój rozchorowany tatuś ?!
Tata do końca nie był świadomy Swojej choroby. Nigdy nie analizował wypisów ze szpitali, nie zagłębiał się w tym. Wszystkim ja się zajmowałam, wszystko ja w sobie dusiłam. Wierzył, że to przejściowe. Dzielnie poddawał się leczeniu. W Naszym domu nigdy nie usłyszał słowa nowotwór czy rak (z wyjątkiem mamy, która często mówiła coś nie przemyślanie). Sam też na zadawane mu pytania odpowiadał, że ma jakiegoś "guzka". Do końca miał plany, nawet na 2 dni przed odejściem, w chwili kiedy świadomość pojawiała się mówił, że będzie musiał zapytać szwagra czy aby nie znalazł by dla tatki jakieś pracy
Bardzo chciał aby była wykonana operacja usunięcia przerzutu do móżdżku, wręcz nie mógł się tego doczekać.
Myślę, że każdy z Nas zna na tyle dobrze Swoich bliskich aby stwierdzić czy te najgorsze wiadomości i rozmowy na ich temat są potrzebne.
Ja wiedziałam, że tatko męczył by się bardziej wiedząc o wszystkim, wiem , że to mogłoby wpłynąć na stan psychiczny tatusia i spowodować szybszy rozwój choroby.
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
Anelia, uważam że bardzo dobrze to ujęłaś. Każdy zna na tyle dobrze swoich bliskich, że jest w stanie ocenić czy można powiedzieć prawdę.Chociaż moja mamusia wiedziała doskonale co jej jest, że nie ma zdiagnozowanego guza pierwotnego i że całą wątrobę ma zajętą... Wiedziała wszystko pierwsza od nas i do końca chciała by lekarz informował ją o wszystkich wynikach. Jednak przekazanie jej, że umrze było dla mnie nie do pomyślenia.
moj tata wiedzial wszystko od poczatku do konca ....po wznowie choroby wiedzial rowniez ze nie ma szans juz na leczenie ,przyjal to z godnoscia i pokora poprostu pogodzil sie z tym, odebral to lepiej niz my ja ,mama ,brat ,my nie moglismy sie pogodzic z diagnoza ,tak okrutna ....czesto w czasie choroby mowil ze cieszy sie z kazdego dnia z nami mimo choroby ,bolu .... i choc wiedzial cala prawde o jego stanie przyjal i zniosl to lepiej niz my ,zaluje tylko ze gdy mowil o smierci , o tym ze bedzie musial odejsc niedlugo zawsze zmienialam temat ,bo bylo to dla mnie zbyt bolesne ,nie chcialam sie z tym pogodzic i bardzo zaluje ze za braklo mi odwagi zeby o tym z nim porozmawiac
Nie ma idealnego rozwiązania. Każdy człowiek jest inny i każda sytuacja jest inna. Jeden wręcz domaga się tej wiedzy a drugi mówi "gdybym miał umrzeć to wolę o tym nie wiedzieć". Jednocześnie każdy z nich za kilka dni może zmienić zdanie. Nawet takie deklaracje nie muszą być wiążące.
Najbardziej przykre jest to, że niezależnie od tego, czy otwarcie mówimy o rokowaniach, czy nie - to i tak w pewnym momencie przychodzi czas, w którym te gorzkie prognozy stają się realnością. Wtedy może pojawić się żal, że nie rozmawialiśmy wcześniej...
Jak pisałam, nie ma idealnego wyjścia.
Dziękuję, za to co napisałaś. Wydaje mi się, że ja na przykład mam tendencję do oceniania wszystkich przypadków ze swojej perspektywy - osoby, która chce sama decydować i dokładnie wiedzieć co i jak. Nie jestem w stanie pogodzić się z myślą, że "w dobrej wierze" ktoś by chciał mnie "ochronić" przed prawdą.
Chory ma prawo wiedzieć i ma prawo z tego "prawa do wiedzy" zrezygnować, więc pytanie w tytule wątku jest według mnie nieadekwatne, do tego co mogę wysnuć z własnego doświadczenia. Według mnie lekarze i rodzina powinni być ze mną szczerzy w takim zakresie, jaki wynika nie z tego co im się wydaje, a z tego co wspólnie wypracujemy.
Może po prostu w naszej kulturze i czasach ucieka się od tematu śmierci, a rozmowa o odchodzeniu wydaje się czymś niesmacznym i mogącym wręcz wywołać "wilka z lasu". W pewnych sytuacjach życiowych jednak trzeba taką postawę zweryfikować i przynajmniej ustalić z tymi, nam najbliższymi jaki jest ich stosunek do spraw ostatecznych i tak trudnych jak świadomość rychłego odejścia.
poli, obiema rękami podpisuję się pod tym co napisałaś.
[ Dodano: 2011-09-13, 13:37 ]
Właśnie po pierwsze w naszej kulturze (zachodniej, konsumpcyjnej) 'ucieka' się od tego tematu. Bo przecież teraz przecież wszystko możemy kontrolować, wszystko możemy kupić, propagowany jest ‘wizerunek „wiecznej młodości”’ (np. operacje plastycznie), to jak tu myśleć o tym, że nie jesteśmy wieczni.
Po drugie ludzie oceniają co ja myślę poprzez swoje wyobrażenie, wyobrażenie tego czego oni się boją, czego się lękają, co sobie wyobrażają. W przecież nikt nie siedzi w moim umyśle i jego wyobrażenie co sobie myślę, jest często dalekie od prawdy.
Rodzina mówi/myśli: "nie mówić, bo się załamie". A chory prosi, żeby nie martwić rodziny. I zbudowany jest taki mur, są uśmiechy, a każdy cierpi osobno.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Czasami ciężko przekazać takie "wieści "nawet lekarzowi.
Wczoraj w rozmowie w audycji radiowej padło z ust lekarki (zacytuję z pamięci, ergo niedokładnie), że lekarze często (nie zawsze) zrzucają odpowiedzialność za taka rozmowę na rodzinę i że w oczach wypowiadającej się o takich "niedoskonałych" rozwiązaniach koleżanki nie postępują wtedy właściwie.
Rodzina cierpi wraz z chorym i nie można obarczać jej odpowiedzialnością za tak ważną rozmowę. Korzystanie z okazji, która się sama pojawia, kiedy ktoś wchodzi do gabinetu i mówi "tylko proszę nic nie mówić tacie/wujkowi/mamusi" jest postępowaniem niewłaściwym, właśnie zrzuceniem z siebie ciężaru odopwiedzialności, pozbyciem sie problemu, a także w pewnym stopniu brakiem szacunku. A potem, jak napisała Justyna:
JustynaS1975 napisał/a:
Rodzina mówi/myśli: "nie mówić, bo się załamie". A chory prosi, żeby nie martwić rodziny. I zbudowany jest taki mur, są uśmiechy, a każdy cierpi osobno.
Ja też nie pytam ile. Mam świadomość na co jestem chora, mam świadomość jaka to choroba i co potrafi. Dziś jest dobrze, jutro może być nie. Jest dziś, i dziś się cieszę, dziś żyję, dziś się uśmiecham, bądź smucę, dziś mnie coś rozbawi, bądź zbulwersuje itd.
Akurat zrobiłam sobie przerwę w oglądaniu filmu Różyczka i taka mała refleksja mnie dopadła (zresztą nie w związku z tym filmem). Ludzi w życiu spotyka, to co spotyka. Czasami mamy wpływ, ale często nie (choć sama nie wiem). Ale do tego, ile inni nam napsują krwi, nasr... w kieszeń, napaskudzą w życiorysie ... bo ... no właśnie bo co ... to mnie się chce (za przeproszeniem) rzygać. Ot taka mała dygresja na marginesie.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
czerwiec 12 lat temu i onkolog na pytanie jak długo -
ja100 napisał/a:
odpowiedział ,, tak szczerze, to góra pół roku''
- i wciąż żyje.Sam lekarz przy każdej wizycie kontrolnej jest wyraznie zadowolony,że widzi nas znowu.Nie był to stan terminalny,ale rokowania gorzej niż złe.
Głowa do góry.
W innym wątku wspominałam o Marszu Nadziei i Życia, który odbył się w Krakowie.
W tym wątku wspominam tylko dlatego, aby zacytować Olę, lat 10:
"Niech moja mama tak się nie martwi. Ona często płacze, a myśli, że ja o tym nie wiem."
Myślę, że takie akcje również pozwolą na pokazanie nas 'rakowców'. Żeby 'rozwalić' (jakiś) mur (niezrozumienia) pomiędzy nami "rakowcami", a "nie-rakowcami'. Często wyobrażenie 'nie-rakowców' o nas 'rakowcach' jest odległe od tego jacy jesteśmy, co myślimy, jak żyjemy.
Poza parę razy czytałam o dzieciach chorych na raka. To są niezwykle mądre istoty, które są bardzo czułe na nieprawdę. Mali ludzie, których jeszcze 'kultura' nie zmieniła. Którzy bardzo poważnie potrafią rozmawiać na trudne tematy. Niestety nie mogę odnaleźć tych artykułów. A są warte przeczytania.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
moj tata wiedzial wszystko od poczatku do konca ....po wznowie choroby wiedzial rowniez ze nie ma szans juz na leczenie ,przyjal to z godnoscia i pokora poprostu pogodzil sie z tym, odebral to lepiej niz my ja ,mama ,brat ,my nie moglismy sie pogodzic z diagnoza ,tak okrutna ....czesto w czasie choroby mowil ze cieszy sie z kazdego dnia z nami mimo choroby ,bolu .... i choc wiedzial cala prawde o jego stanie przyjal i zniosl to lepiej niz my ,zaluje tylko ze gdy mowil o smierci , o tym ze bedzie musial odejsc niedlugo zawsze zmienialam temat ,bo bylo to dla mnie zbyt bolesne ,nie chcialam sie z tym pogodzic i bardzo zaluje ze za braklo mi odwagi zeby o tym z nim porozmawiac
Sylvia moja mamusia też wiedziała, że umrze. W dniu diagnozy powiedziała do nas, że musimy cieszyć się teraz każdym dniem, że ona będzie musiała odejść. Nie dawałam Jej mówić takich rzeczy, łzy mi się cisnęły do oczu, a serce pękało na pół. Mamcia zmarła po trzech tygodniach od diagnozy. A ja czasami sobie myślę:" a może chciała ze mną o tym porozmawiać, a ja nie pozwalałam. Może gdybym Jej pozwoliła o tym mówić, to powiedziałaby mi coś więcej...Boże ale jak ja mogłam jej na to pozwolić?? Pozwolić na umieranie?!
Moniusiu widzisz jak to nie wiadomo jak postapic w poprzednim poscie pisalas ,ze lapiej nie mowic,a teraz ,ze tak .Ja mam ten sam dylemat, moja MAMA prawdopodobnie umrze w ciagu kilku dni,taka jest diagnoza onkologow,a ona ma nadzieje ,ze jeszcze pojedzie do Gdanska z Koszalina na chemoembolizacje i idalsze leczenie i co teraz zabierac jej tą ostatnią nadzieję ,ale widze jak zycie z mojej mamusi ucieka z kazdym dniem o wtorku kiedy jest w szpitalu,ciesze sie z jednego ,ze moge byc z nia w tych chwilach i spedzic razem teostatnie dni bo jestem marynarzem i akurat jestem na wolnym,ale jesli mama nie odejdzie w cigu 3 tygodni ,a taki mam termin powrotu na statek, to po prostu nie pojade do pracy.Pozdrawiam
_________________ Mamusia odeszła 10.10.2011 o 02:50. Spoczywaj w pokoju.Byłem razem z Nią i tatą do końca. krzysiek-matros
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum