Cześc Patrycjo
tak, pisałam kilka postów wyżej - bylismy u pulmonologa...
Osłuchiwał Tatę bardzo długo i powiedział, że jest ok, że jest czyściutko i nie ma się do czego doczepić... ale zanim weszliśmy to Tata "odkaszlnął" i może dlatego nie było słychać, że mu flegma zalega? Bo ja ją słyszę!!
Generalnie zapisał ACC i coś jeszcze na rozrzedzenie śluzu, wypytał się jaki kolor jest tej wydzieliny. Tata stwierdził, że taki jak ślina...
Powiedział, że powodów do niepokoju nie ma, ale jakby ten kaszel utrzymywał się jeszcze przez 2 miesiące to trzeba zrobić bronchoskopię...
Dodatkowo zmierzył aparatem Taty saturację i wynik 96% - powiedział, że bardzo dobry, co oznacza, że organizm jest dotleniony, więc wydolność oddechowa jest dobra...
Boże, jakoś mnie to uspokoiło na krótko, bo jak dojechalismy do domku, i Tata zaczął odkasływać znowu to niepokój znowu się pojawił. Najchetniej to bym tata namówiła natychmiast na tą bronchoskopię i ją załatwiła, ale tata bardzo sie boi tego badania.
Mówi, że się tak dusi, że nie chce tego po raz kolejny przezywać... Twierdzenie, że to dla jego dobra jakoś Go nie przekonuje:(
No a teraz mamy jeszcze dylemat zw. z operacja biodra:(
Patrycjo, może my za mocno przewrażliwione jesteśmy? Pulmonolog mówi, że dobrze, że Tatę obserwujemy i trzymamy reką na pulsie, ale jakoś trzeba starać się normalnie żyć, bo ciągły stres to nic dobrego... cholerka, wiem to, ale jak to zrobić by się nie denerwować każdym taty kaszlnięciem...???
W tej chorobie lepiej nic nie bagatelizować... lepiej dmuchać na zimne:(
Ja powoli opadam z sił... to jest życie jak na bombie. Mam ciężki okres w pracy, muszę podjąż szereg decyzji, które zaważą na dalszym moim losie i kilku pracowników i nie mogę!!! Myślę tylko o Tacie...
Przepraszam nie doczytałam.Wiesz ja ostatnio łapie dołki bo tata taki smutny.wiem,że wszystkiego nie mówi.Ja dziś postaram sie wejśc pierwsza i opwiedzieć troche o tym co zauważyłam bo przy nim wszystkiego nie powiem.Choć sama nie wiem czy tata nie pomyśli,że coś ukrywam.Zobaczę. Ja jak ty mam cięzki okres.Mała non stop chora.Martwię się o tatę a tu trzeba przygotowac się do rozmowy z okresu stażu, napisać sprawozdanie z 3 lat( pracuje w szkole) .I to wszystko na teraz:(
Powtarzam sobie,że głową muru nie przebiję i robie wszystko co mogę ale za chwile znowu czarne myśli.Może jak wiosna na dobre zagości to i nam humory sie poprawią.Pozdrawiam.
_________________ Miec nadzieję na nadzieję i wierzyc, że wiara istnieje..
Prawie o tym zapomniałam i juz nie analizowałam, ale ostatnio tata był z siostra o torakochirurga, ktory Go operował i On był szczerze zaskoczony, że była radioterapia.
(...)
Jako lekarz wykonujący operację podsumował, że operacja była radykalna jego zdaniem i radioterapia była niepotrzebna...
Nie torakochirurg stanowi o rodzaju terapii uzupełniającej.
Przy okazji : między innymi za problemy, które dostrzegamy i które nagłaśniamy wyróżniło nas i poleca pacjentowi Polskie Towarzystwo Onkologiczne (organizacja zrzeszająca ponad 1000 onkologów w naszym kraju, największa tego typu zresztą).
A tak na chłopski rozum: torakochirurg nie ma w oczach mikroskopu, by twierdzić "że wyciął wszystko". Może dokonać oceny wyłącznie makroskopowej, a więc ocenić to co widzi, wzrokowo.
W onkologii nieradykalność mikroskopowa zabiegu jest bardzo ważna (niemal kluczowa w większości nowotworów litych), w związku z powyższym zdziwienie torakochirurga i twierdzenie, że "wyciął wszystko" jest zwyczajnie dowodem nieuzasadnionej zarozumiałości.
Aż się prosi by za prezesem PTO, prof Jassemem, powtórzyć znany cytat: "Zadanie nauki polega na tym, by zastąpić wizje faktami, a wrażenia dowodami." (J.Rushkin).
Rola torakochirurga zaczyna się na współuczestniczeniu w kwalifikacji do zabiegu, a kończy na jego wykonaniu (i kontroli pooperacyjnej).
Lekarz w/w specjalizacji nie ma odpowiedniej wiedzy i uprawnień by stanowić o terapii uzupełniającej.
Z tego co pamiętam sytuacja wyglądała tak:
Fragment pełnego wyniku histopatologicznego:
Cytat:
Kikut z ogniskami nacieku raka
Komentarz do wyniku pani patomorfolog:
Cytat:
pani dr patomorfolog na moje pytanie czy skoto na 2 cm kikucie jest napisane, ze są nacieki nowotworowe to oznacza, ze jednak linia cięcia nei była czysta - stwierdziła, że nie była czysta
I decyzja onkologa co z tym zrobić:
Cytat:
Udałam się z owrotem do onkologa w Centrum Pulmonologii przekazałam info, że patolog powiedziała, że linia cięcia niestety nie była czysta, dr się zdenerwował, pomstował na panią patolog, ze opisuje jak opisuje wyniki i stwierdził, że musi być zatem radioterapia, skoro cos na linii cięcia zostało jednak. Najpierw jednak musielismy przynieść jeszcze raz opis od pani patolog - wersję uszczegółowioną a potem do Wielkoposlkiego Centrum Onkologii - na konsultacje do Poradni Radioterapii. Tam pani dr stwierdziła, że naświetlania musza być
W tej sytuacji roztrząsanie kwestii wskazań do radioterapii wydaje się być bezprzedmiotowe.
Tak, wiem o tym wszystkim. Też sie dziwiłam co nagle torakochirurg zaczął ten temat...
Mam wrażenie, że chciał się w jakiś sposób usprawiedliwić (?) przed nami, że makroskopowo było ok, więc wydawało mu się, że zrobił taki margines, że mikroskopowo też powinno być ok.
Generalnie muszę powiedzieć, że dziwnie jest - jesteśmy u onkologa - wypowiada sie negatywnie o histopatologu. BYlismy u histopatologa, naśmiewała sie pani dr, że onkolog niedouczony jest, onkolog znowu, że podstawowe błędy pani histop. robi. Torakochirurg dziwi się z decyzji onkologa i opisu histopat., że chyba kiepsko opisane:(
Współpraca między nimi fatalna,a jak ma się później pacjent w tym wszytskim odnaleźć? N
Przepraszam za te dywagacje, ale jakoś tak ostatnio łapie dołki i niepotrzebnie analizuję:( co by było gdyby...
Ciężko jest po prostu. Ciągły stres. Nerwy siadają.
Chciałoby sie zmienić bieg rzeczy. Cofnąć czas. Mieć jakiś wpływ na to co sie dzieje.
Niestety, strach coraz bardziej w oczy zagląda, a ja już gonię resztkami sił psychicznych i fizycznych.
Aż boję się co nam los przygotował na przyszłość....
Katarzynka36, Wierzę,że jest Ci ciężko (sama całkowicie się pogubiłam w tym co napisałaś o histopatologu,onkologu i torakochirurgu,straszne niezorganizowanie ,współpraca między Nimi jest taka jak piszesz "FATALNA" I właśnie co w takim momencie ma począć biedny pacjent ...dodatkowy stres jest nie unikniony ) ale kochana GŁOWA DO GÓRY.... musicie sobie to wszystko jakoś poukładać... Dasz rade ! Odpocznij choć jeden dzień,przemyśl wszystko, notuj wątpliwości ...
_________________ Anelia
Jeśli wiara czyni cuda,trzeba wierzyć,że się uda !
Ale jeśli dasz radę, to postaraj się nie zamartwiać całą sytuacją - niestety tak jest, ze na pewne rzeczy zupełnie nie mamy wpływu. Myślę, że im prędzej to zrozumiemy, że są takie sytuacje w życiu, które biegną swoim torem i my na to nic nie poradzimy, tym prędzej przestanie nas to wszsytko tak męczyć i zaczniemy się cieszyć każdym dniem.
Tylko danym dniem nic więcej - sama się uczę tego, bo zawsze byłam taka, że chciałam mieć wszystko pod kontrolą, wszystko miałam zaplanowane, ułożone. Z dużym wyprzedzeniem planowałam pewne sprawy.
A teraz nie mogę :( Zostało tylko nauczyć się cieszyć dniem teraźniejszym.
postaraj się nie zamartwiać całą sytuacją - niestety tak jest, ze na pewne rzeczy zupełnie nie mamy wpływu.
kubanetka ma rację i kliknęłam jej właśnie wieeelkie 'pomógł'
Kasiu - szkoda czasu na dręczenie się i zamartwianie. Tego dnia, który jest dziś, który będzie jutro - nikt Wam w przyszłości nie zwróci. Nie patrz w przeszłość - bierz całą sobą to co jest teraz ciesząc się, że JEST.
Choroba nowotworowa to niszczyciel wielokrotny - prócz zdrowia i życia ludzkiego niszczy nam również umiejętność czerpania radości z tego co mamy. Bo: albo zamartwiamy się o przeszłość - czy była taka jaka być powinna, albo o przyszłość - żyjąc wciąż pytaniami: co to będzie jutro/za miesiąc/za rok?
Tym sposobem na "dzisiaj" nie ma powoli już miejsca, bo wypełniają je żal, gdybanie i obawy. Żyjemy tym co było lub będzie (albo i nie będzie, lub może będzie).
Szkoda czasu... I szkoda by rak zdominował nasze życie.
pozdrawiam cieplutko
Jest ciężko. I to bardzo. Teoretycznie, powinnam nie wybrzydzać tylko "iść pieszo, do Częstochowy" - jak ostatnio żartobliwie (?) zauważył dr pulmonolog na wizycie, bo tata załapał się przecież na operację. Jest w gronie szczęśliwców z lepszymi rokowaniami, a przynajmniej z jakimś procentem nadziei....i powinnam nie marudzić.
W porównaniu do wielu innych pacjentów jest teoretycznie w lepszej kondycji i sytuacji.
Tak, to wszysto wiem. Tyle, że to II stadium i tak okazuje się być potwornie stresująca sytuacją. Wznowa może być w każdej chwili. A jeśli sie pojawi, to szans na wyleczenie już żadnych. To takie balansowanie wielomiesięczne z naszymi emocjami...
Jest potworna diagnoza - szok, płacz, wielki stres, potem wielka radość - operacja, potem wielki dół i płacz - potrzebna jednak chemia, potem naświetlania. Gdy już po wielu miesiącach walki wydawało się, że powoli wychodzimy na prostą i że życie choć troszkę wróci do "normalności" to problem z biodrem - potrzebna operacja. Ból bowiem uprzykrza Taty życie już od lipca. Taka wegetacja. Siedzenie tylko. Poruszanie się o 2 kulach, nieprzespane z bólu noce. I teraz dylemat: co wybrać? Taty godne życie dzięki operacji biodra? Z możliwą szybką wznową, czy życie w wegetacji, ale z wznową może opóźnioną? Bo tak poważny zabieg operacyjny na biodrze może wywołać (przyśpieszyć znacznie) wznowę.
Od roku obserwuję Tatę. Moja czujność jest 24 -godzinna. Oglądam, doglądam, obserwuję jak wygląda, jak sie czuje, ile je, czy nie chudnie, czy zbyt mocno nie kaszle. Każdy ból, grymas na Taty twarzy budzi mój niepokój. Czy to już? czy to już wznowa? a może ten ból brzucha to przerzut? A może wymioty to nie dolegliwości ze strony wypełnionego po brzegi woreczka żółciowego tylko przerzut do mózgu?
Wiem Kochani, że wszyscy tak macie. Nie tylko ja żyję na tej "bombie."
Z drugiej strony wiem, jak cenne są te chwile. Cenne, bo Tata jest ciągle z nami.
Muszę się po prostu wyżalić, bo moja psychika troszkę szwankuje. Łapię tzw. "doły"
A więc, już nie marudzę. Zwieram szyki. I do boju!
Musze dać radę...
Katarzynko, czasami trzeba wykrzyczeć z siebie wszystko.
Nie zamartwiaj się, wszystko potoczy się swoją drogą i nieważne jaka będzie decyzja, to i tak będziesz się zastanawiała, czy była słuszna.
Poprostu taka jesteś.
Zaufaj tatusiowi, jeżeli chirurg zdecyduje się operować, a tatuś się zgodzi to, nie zastanawiaj się nad tym, tylko uszanuj jego decyzje. Sama wiesz jak bardzo ma dosyć ciągłego cierpienia.......
Prawdę napisała DSS:Choroba nowotworowa to niszczyciel wielokrotny - prócz zdrowia i życia ludzkiego niszczy nam również umiejętność czerpania radości z tego co mamy. ..........
_________________ "Odnajdź w sobie zalążek radości, a wtedy radość pokona ból"- R. Campell
Katarzynko36, a ja tu u Ciebie po prostu "jestem". Nie napiszę nic mądrego, bo poprzedniczki już to zrobiły i zgadzam się tym. Jestem tu i jak chcesz się wyżalić to oczywiście możesz Nie chcę tego zagłuszać, radzić. Rozumiem Cię. Czasem trzeba coś powiedzieć na głos, wykrzyczeć, napisać, żeby móc stanąć obok i lepiej zrozumieć. Czasem trzeba to z siebie wyrzucić, żeby móc wrócić do ukochanych osób i znów czerpać radość z przebywania z nimi.
Przytulam Cię mocno i ślę trochę (lubię bardzo tę emotikonkę)
Kasiu nie wiem czy czytałas o naszej wizycie ale jakby co to mój post został przeniesiony do mojego watku.Głowa do góry.Musimy być silne.Ja tak jak i ty wiem o chorobie taty najwięcej ale nie wszystko mówię mamie.Tak jest lepiej.pozdrawiam ciepło!
[ Dodano: 2011-03-22, 00:00 ]
A i dodam,że fajnie trafilismy bo pani doktor powiedziała"choroba nowotworowa została wyleczona" a to tatepodniosło na duchu.Wiem,żetak nie jest do końca ale dla taty takie słowa znaczą wiele.Buziaki.Zdrówka dla taty.
_________________ Miec nadzieję na nadzieję i wierzyc, że wiara istnieje..
Witaj Eluniu:)
Dziekuję za pamięć:)
Tak, tak to dzisiaj...
Tyle, że... nie przyjęli Taty i kilku innych pacjentów też:(
Juz tydzień temu domyślałam się, że tak będzie, bo ortopeda powioedział nam, że NFZ zmniejszył im liczbę operacji tzw. pilnych - zmniejszył limit bodajże do 3 w miesiącu!
I tym samym maja juz wyczerpany limit na kwiecień też i o tygodnia odprawiają pilne przypadki z kwitkiem...KOlejny termin za 6 tygodni...:(
Tata zdenerwowany, bo nastawił sie na pobyt w szpitalu i operację a teraz kolejne tygodnie z cierpieniem i kalectwem... Może troszkę też dobrze, bo jeszcze bardziej się zregeneruje? Nie wiem juz sama co o tym myśleć... Tydzień temu onkolog po raz kolejny powiedział, że nie widzi przeciwskazań do operacji. Na moje pytanie o to czy operacja może przyspieszyć wznowę, powiedział, że w jakims procencie tak, ale nie więcej niż grypa. Więc nie kazał nam specjalnie z tym zwlekać, bo jego zdaniem cierpienie i ból Taty też może powodować oslabienie odporności...
Z innej beczki a propos NFZ
Szlag człowieka trafia, że NFZ ogranicza limity przypadków pilnych.
Jak ta instytucja może wyrokować, że w tym miesiącu może sie "połamać" tylko 3 pacjentów? Skąd wiedzą ile osób zachoruje? A jak ktoś ma nowotwór kości i trzeba mu wymieniać kość, to mimo pilnego przypadku musi czekać co najmniej 6 tygodni?!
Boże, dziwny ten nasz kraj....
pozdrawiam:)
PS. Jutro jade po wynik rtg Taty, które na moją prośbę, onkolog zlecił tacie - w związku z pokasływaniem i dużą ilością wydzieliny...
Boję się okrutnie... Mam nadzieję, że to pokaszliwanie to nie jest wznowa....:(
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum