Nie wiem od czego mam zacząć. Dwa lata po ślubie, długo oczekiwana, upragniona ciąża a po 3 miesiącach diagnoza rak jądra u męża.Po długim leczeniu wyzdrowiał. Myślałam, że już zawsze będzie fajnie a ja zamiast nadal go wspierać popadam w coraz to silniejsze lęki. Na początku byłam przekonana, że mam raka szyjki macicy, ponieważ krwawiłam z dróg rodnych 3 miesiące po porodzie, potem doszedł rak jelita grubego, jamy ustnej, czerniak itd. Każde znamię jest podejrzane a gdy tylko coś mnie zaboli to myślę o najgorszym. Nie ma dnia abym nie przeglądała fora onkologiczne o nowych przypadkach zachorowań.
Kiedy tylko zbliżają się kontrole męża wariuje i nie potrafie znaleźć sobie miejsca. Mąż kiedy wstaje rano zawsze mierzy sobie temperaturę ze strachu przed nawrotem. Bardzo mnie to irytuje, pomimo, że sama nie jestem od niego lepsza.
Mamy synka. Nie chce żeby miał rodziców wariatów. Mąż to wspaniały człowiek. Kiedy był chory trzymał się bardzo dzielnie o dziwo ja też. Były oczywiście gorsze dni np. kiedy oboje w tym samym czasie leżeliśmy w szpitalu, nawet nasz pies zdychał przy budzie a weterynarz kazał go uśpić. Ja wtedy nie żyłam a jedynie wegetowałam. Jednak przetrwaliśmy wszyscy W domu samotne noce były koszmarem, zawsze miałam w mężu największe wsparcie aż tu nagle go zabrakło. Mieszkam z teściową, która przychodziła do mnie ze słowami: chyba będzie miał nawrót bo drzwi od łazienki skrzypią (a to według niej oznacza chorobę), lekarz mi powiedział, że z moim synem jest bardzo źle, ale nie kazał mi tobie nic mówić bo jesteś w ciąży, mąż mi się przyśnił i mówił, że on znowu jest chory itd itd. Cały czas podsyca i tak już beznadziejną atmosferę.
Ta kobieta moje życie zamieniła w koszmar. Ona wyzwala we mnie to, co najgorsze, szuka we mnie wad i męczy mnie psychicznie. Dzieci też od niej uciekają. Nie potrafię sobie z nią poradzić. Mam szacunek do ludzi starszych, jednak do niej mam go coraz mniej. Jej mąż a ojciec mojego męża zmarł na raka, a ja byłam przy jego śmierci.
Kiedy mąż zachorował czułam jakbym była w jakimś złym śnie. Jakbym znowu przerabiała to samo, jednak już z o wiele większym strachem. Teraz rok po całkowitej remisji BOJE SIĘ panicznie nawrotu. Pomóżcie mi bo nie daje rady, do psychologa nie pójdę bo nie mam odwagi
A czemu nie masz odwagi wybrać się na taką wizytę?
Lęk przed rakiem mają osoby, które nigdy nie były chore lub nie miały osób chorych w rodzinie. Tym bardziej więc Wy, jako osoby, które bezpośrednio miały styczność z chorobą, nie macie się czego wstydzić.
Myślę, że psycholog byłby dobrym rozwiązaniem, bo lęk przed nawrotem raczej nigdy nie zniknie - to chyba naturalne, że człowiek nie chce mieć styczności z chorobą ponownie. Rzecz w tym, by z tym lękiem nauczyć się żyć i by nie opanowywał on człowieka całkowicie.
Najbardziej boje sie równiez tego, że nasze życie uzależnione jest od raka. który jak sie zastanowi to albo wróci albo nie a my nie mamy na to żadnego wplywu. Zmieniliśmy tryb życia, inaczej sie odżywiamy ale boje sie że to i tak nie wystarczy. Nie umiałabym przejśc przez to ponownie. Nie miałabym sił, nie wiem skąd je miałam wtedy...
Ostatnio odbierając wyniki swojej morfologii potrzebne mi do pracy tak się cieszylam, że są ok, że pani w przechodni patrzyła na mnie jak na wariatke. Termin obrony miał byc w czerwcu a ja wciąż go przesuwam i przesuwam woląc przeglądac fora onkologiczne.
Strach jest silniejszy, w środe kontrola, potem za tydzień tomografy potem wyniki, chyba oszaleje...................!!
lęk przed nawrotem raczej nigdy nie zniknie - to chyba naturalne, że człowiek nie chce mieć styczności z chorobą ponownie. Rzecz w tym, by z tym lękiem nauczyć się żyć i by nie opanowywał on człowieka całkowicie.
Jestem po pierwszej wznowie i lęk przed kolejnym na pewno mam większy niż przed pierwszą wznową. Ale nie żyję ciągłym strachem, w ciągłym lęku. Jednak znów mi podarowano życie i myślę, że nie po to, aby spędzić dany mi czas w strachu. Podarowany czas chcę wycisnąć jak cytrynę, do samego końca, do ostatniej kropli.
Myślę, że życie w ciągłym leku jest niedowytrzymania. Dlatego warto otworzyć się na pomoc. Korzystanie z pomocy innych ludzi (również tych wykwalifikowanych) ma ogromne znaczenie i może wiele wnieść.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Ten lęk będzie towarzyszył już nam chyba zawsze.
Raz w większym raz w mniejszym stopniu ,ale zawsze będzie się w pobliżu czaił.
Sztuka polega tylko na tym ,aby nie dać się zwariować,nie zamykać w sobie i rozmawiać po prostu rozmawiać chorobie.
Mówi się,że z czasem człowiek przyzwyczaja się do pewnych rzeczy ,sytuacji i coś w tym jest.
Na początku choroby miałam większe "strachy"przed każdorazowym zrobieniem np.wyników.
Teraz podchodzę do tego z dystansem.Na zasadzie co ma być to będzie i moje strachy w tym nie pomogą.
Jestem za tym ,żeby żyć pełną piersią.
Wychodzę z założenia ,że każdy nowy dzień mam podarowany z czego się ogromnie cieszę. Fakt niekiedy przez łzy.
Pozdrawiam.
No to ja się dołącze. Oto moja historia (jeśli ktoś ma chęć / ochotę / czas):
Byłem sobie piękny, mądry, zdrowy, aż pewnego dnia koleżance równie pięknej, równie zdrowej i w dodatku mądrzejszej, trafił się rak żołądka. Walczy teraz, chociaż... walka jest delikatnie mówiąc bardzo trudna.
Trochę się tym przeraziłem, w zasadzie dotarło do mnie, że również mogę przestać być takim okazem zdrowia i "złapać" raka. Zacząłem robić badania (nic mnie nie bolało), ot tak kontrolnie. Wszystko wychodziło pięknie. I teraz uwaga, co dalej zaczęło się dziać:
- zaczęło się lekkie krwawienie podczas oddawania stolca. Moja diagnoza: rak jelita/odbytu, diagnoza lekarza: hemoroidy,
- powiększony węzeł chłonny, czerwone gardło, długo trwająca chrypka. Moja diagnoza: rak krtani, diagnoza lekarza: alergia. Skończyły się pyłki, przeszło. Samo,
- dziwne znamie na ręku, moja diagnoza: czerniak, diagnoza dermatologa: nic specjalnego, zwykłe znamie, nawet nie podejrzane o bycie czerniakiem
- bóle żołądka, moja diagnoza: rak żołądka, przeszło samo: zapewne powiązane ze stresem,
Do tego wchodzę oczywiście raz na tydzień na wagę, aby sprawdzić czy czasem nie zacząłem chudnąć itd.
"Fajnie", nie?
Oczywiście, odpukać, czuję się wyśmienicie i nic mi nie wiadomo abym chorował na cokolwiek.
jacekplacek z leksza mi tu pachnie hipochondrią.
Zdrowy ,młody człowiek doszukuje się choroby.
Wiesz ,że jest takie powiedzenie "nie wywołuj wilka z lasu".
Radzę Ci nie myśl o swoich wyimaginowanych bolączkach a zajmij się koleżanką.Jej jest ta pomoc i wsparcie duchowe bardzo na pewno potrzebne.
Pozdrawiam optymistycznie.
nowotwory to jakaś plaga. Jest ich coraz więcej i niestety chorują młode osoby nie wspominając już o dzieciach. Czym one sobie na to zasłużyły. Zamiast się bawić i cieszyć dzieciństwem, leżą smutne w szpitalach nie mając zupełnie pojęcia co się dzieje. Przyzwyczaiły sie i myślą, że tak musi być, że życie boli. Serce się kroi. Jest mi żal mojego synka jak musi zmagać sie z kaszlem kiedy jest przeziębiony a gdzie dalej...
Na mojej ulicy nie ma domu w którym nie byłoby raka. Koleżanka kiedyś mi powiedziała, że rak jest rakiem i zawsze prędzej czy później się wróci. Znam jednak ludzi, którym sie nie wrócił i mają się dobrze. Sąsiadka jest już 10 lat po raku piersi, ma się dobrze i jest zdrowa, mój kolega w dzieciństwie miał białaczkę a teraz o chorobie już nawet nie pamięta.
Uważam, że nowotwory sami sobie wyhodowaliśmy. Chemia jest wszędzie w jedzeniu w piciu, w powietrzu. Ale czego się nie robi dla szybkiego i łatwego zarobku.
Myśle sobie, że tylko szczęśliwcy nie umrą na raka. Inna śmierć bedzie przywilejem. Bo co jest gorszego od świadomego umierania...
Przepraszam jeśli kogoś zdołowałam tym co napisałam ale tak to widze. Widziałam jak teść zmaga się z tym czymś. Nikł w oczach. Leżal i patrzył w sufit, chodził spać w rzeczach dnia codziennego, zreszta cały czas leżał. Jak zobaczyłam, że po dwóch latach mąż leży na tym samym oddziale a lekarz oznajmił nam, że nie będzie mężowi wbijał ostatniego gwoździa do jego trumny to świat nagle mi się zawalił. A teraz pomimo zażegnanego kryzysu, znowu, tym razem przez swoje wymysły ciągne siebie w jakiś dołek z którym nie moge sobie poradzić.
[ Dodano: 2011-09-06, 21:35 ]
Kiedy wszyscy mnie straszyli, że będzie tak źle to wstyd sie przyznać ale prosiłam Boga, żeby odszedł teraz, zaraz bo ja NIE BĘDĘ BEZSILNIE PRZYGLĄDAĆ SIE JEGO ŚMIERCI. ZA BARDZO GO KOCHAM!!!nie chciałam przechodzic jeszcze raz przez to samo.
kex,
Ja oprócz wizyty u psychologa, polecam także leki antydepresyjne. Mnie osobiście bardzo,bardzo pomogły. Dziś dni pełne strachu, panicznego lęku,płaczu, poirytowania to rzadkość, kiedyś codzienność. Leki antydepresyjne nowej generacji leczą nie tylko depresję, ale ale także róznego rodzaju lęki w tym lęki postraumatyczne. Taką traumą bez watpienia jest choroba nowotworowa i trudno sobie samemu z tym poradzić. Gdybyś nie odważyła się pójść do psychologa\psychiatry,leki może wypisać,także lekarz domowy .
[ Dodano: 2011-09-06, 21:35 ]
Kiedy wszyscy mnie straszyli, że będzie tak źle to wstyd sie przyznać ale prosiłam Boga, żeby odszedł teraz, zaraz bo ja NIE BĘDĘ BEZSILNIE PRZYGLĄDAĆ SIE JEGO ŚMIERCI. ZA BARDZO GO KOCHAM!!!nie chciałam przechodzic (...) przez to (...).
Każdy z członków rodziny wcześniej czy później przez to przechodził.
Jedni, jak się okazuje, dłużej egoistycznie prosili: "jeszcze chwilę (dla kogo? dla chorego?)"... inni, równie egoistyczni, bo nie umieli patrzeć: "niech się to skończy, natychmiast".
Nie wiem czy będzie to dla Ciebie pocieszeniem, ale rodziny osób, które umierają nagle też nie umieją się z tym pogodzić. Jesteśmy TYLKO ludźmi... Albo AŻ ludźmi, dlatego tak to przeżywamy (tak myślę).
_________________ „Żółw musi być aż tak twardy, bo jest aż tak miękki”. St.J.Lec
Lider czerwonej kreski./Kuba Wojewódzki (tego forum).
antydepresyjne leki? nie chce już ich. Myślę, że nie mam depresji aczkolwiek tak to może wyglądać. Owszem mam skłonności. Kiedyś pracowałam w masarni i po 3 miesiącach wylądowałam u lekarza. Nie mogłam patrzeć juz na krew i bałam się tak bardzo, że z łóżka nie wychodziłam. Noc w której odstawiłam afobam była koszmarem bo się uzależniłam. Postanowiłam juz więcej tego nie przeżywać.
Na co dzień jestem pogodna. Wstaje idę do pracy, śmieje się z koleżankami a gdy przychodzę do domu trzęsę sie bo jest w nim teściowa. Potem bawie się z synkiem, spotykam z przyjaciółmi,idziemy z dziećmi na spacery, przychodzi mąż z pracy i jest fajnie. Ale kiedy synek zasypia wchodzę na fora onkologiczne i zaczynam czytać i czytac, i tak w kolo macieja. Popadam w dolki, wynajduje sobie choroby bo coś mnie zaboli itd
Wiem, że muszę z tym skończyć puki będzie za późno i dostane na łeb
Jacekplacek dopóki dociera do Ciebie że przesadzasz, to nie ma mowy o hipochondrii, przejdzie Ci to też samo jak te wspomnienia zbledną albo natrafisz na coś co Cię pochłonie całkowicie. Zdrowia życzę
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum