Witam Wszystkich forumowiczów.
Bardzo proszę o pomoc...
Wczoraj jak grom z jasnego nieba spadła na mnie straszliwa wiadomość - u mojej mamy stwierdzono nowotwór jajnika.
Do szpitala zgłosiła się ze znacznym wodobrzuszem - po szeregu badań znaleźli na jajniku 3 zmiany torbielowate (50, 40 oraz 10 mm).
Marker nowotworowy raka jajnika podniesiony znacznie - 232.
Pani dr delikatnie dała do zrozumienia, ze nowotwór jest zaawansowany - jako że jest płyn w otrzewnej znaczyć może, że są przerzuty do otrzewnej
Nie mogę w to uwierzyć - wydaje mi się, ze to jakiś zły sen:-(
dziś lub jutro pobierają płyn z brzucha na histo i czekamy na wynik...
Mama czuje się ogólnie dobrze, gdyby nie ucisk znacznie powiększonego brzucha.
Bardzo niepokojące i zagadkowe dla dr jest tempo przybywania płynu - brzuch napęczniał w ciągu 1 może 2 dni...
Mama jest załamana, boi się najgorszego, ja milczę, wmawiam że to pewnie mięśniak, że usuną cały narząd rodny i będzie dobrze.
Proszę pomóżcie - jakie są rokowania mamy zakładając że to faktycznie nowotwór. Czy faktycznie jest tak źle??
jak ukrywać przed chorym taka informacje jednocześnie jeżdżąc z nim na badania???
Dodam, że mama ma 60 lat, niestety jest schorowaną osobą - astma, niedokrwienna choroba serca, cukrzyca, Hashimoto, kręgosłup po operacji w dzieciństwie (znacznie skrzywiony, uciski na korzenie nerwowe i dyskopatia) ...
jak ukrywać przed chorym taka informacje jednocześnie jeżdżąc z nim na badania???
Cytat:
Nie ukrywać! Ukrywanie nic nie da, mama prędzej czy później się dowie/domyśli i będzie miała do Ciebie o to żal i straci całkiem zaufanie.
Nie zrozumiem nigdy tego ukrywania przed chorym jego stanu, w niczym to nie pomaga.
_________________ "Żyjemy dłużej, ale mniej dokładnie i krótszymi zdaniami.
Jestem jaka jestem. Niepojęty przypadek, jak każdy przypadek."
Witaj myszka141_2008, nie powinnaś ukrywać przed Mamą żadnych informacji,to się nie sprawdza,jeśli po badaniach okaże się ,że są to zmiany złośliwe ,współpraca chorego w trakcie leczenia będzie bardzo ważna,dodatkowo Mama ma szereg różnych innych dolegliwości ,które przed ewentualnym rozpoczęciem leczenia będą musiały zostać skonsultowane z lekarzem prowadzącym,a bez wiedzy samego zainteresowanego nie da się w tym przypadku leczyć właściwie.Jesteście w trakcie diagnozowania,dlatego trzeba niestety jakoś ten czas przetrwać,a jak już będziecie mieli wyniki,wpisz je tutaj ,a o rokowaniu jakaś mądra głowa się z pewnością wypowie
_________________ "Gdyby nie wyjątki, zasady byłyby nie do zniesienia."
Pozdrawiam Anna.
Nie mogę Jej powiedzieć - ona się całkiem załamie... Wczoraj przypadkiem usłyszała na USG o guzku na jajniku wielkości 5mm... Przepłakała całe popołudnie, przestała wstawać z łóżka - bo nie ma po co. Gdyby wiedziała jak duże są te guzy...i o ewentualnych przerzutach do otrzewnej... Troszkę odżyła gdy powiedziałam że to pewnie mięśniak, usuną cały narząd rodny i będzie dobrze. Mam już planuje wydobrzeć do grudnia, uśmiecha się, ze nie jest "tak poważnie". NIe chcę żeby ostatni czas żyła ze świadomością że umiera ;-( Pewnie kiedyś się domyśli ale myślę, że im później tym lepiej... Póki co rozmawiałam dziś z lekarzem rodzinnym (sam chorował na nowotwór oraz pochował żonę, która zmarła na raka). Nie dodał i nadziei - oczywiście zaznaczył, ze nie widzi wyników, ale z opisu wynika ze stan jest beznadziejny ;-(
Troszkę odżyła gdy powiedziałam że to pewnie mięśniak, usuną cały narząd rodny i będzie dobrze.
A co, jeśli się okaże, że niestety tak nie jest?
Każdą złą informację trzeba przepłakać, żeby potem móc się z niej podnieść - przy pomocy bliskich. Nie da się walczyć z czymś, o czym nawet nie ma się pojęcia, takie jest moje zdanie.
Sytuacja się sama rozwiązała - właśnie zadzwoniła mama - lekarze Jej powiedzieli.. Z jednej str się strasznie boję jej późniejszego zachowania, z drugiej cieszę się - ogromny ciężar ze mnie spadł... Brzuch jest tak ogromny że mama ma problemy z siedzeniem, mały jogurcik je "na dwa razy", nie wspominając o plecach... Dlaczego nie mogą spuścić tego płynu??
Proszę pomóżcie - jakie są rokowania mamy zakładając że to faktycznie nowotwór. Czy faktycznie jest tak źle?
myszka141_2008 napisał/a:
rozmawiałam dziś z lekarzem rodzinnym (sam chorował na nowotwór oraz pochował żonę, która zmarła na raka). Nie dodał i nadziei - oczywiście zaznaczył, ze nie widzi wyników, ale z opisu wynika ze stan jest beznadziejny
Podobnie możemy odpowiedzieć tutaj na forum: nie widzimy niemal jakichkolwiek rzetelnych informacji,
ale z tego co podajesz sytuacja wygląda niestety niedobrze.
myszka141_2008 napisał/a:
Bardzo niepokojące i zagadkowe dla dr jest tempo przybywania płynu - brzuch napęczniał w ciągu 1 może 2 dni...
myszka141_2008 napisał/a:
Dlaczego nie mogą spuścić tego płynu?
Uważam, że mogą, co więcej - powinno to być jedno z pierwszych działań,
jako stosunkowo prosty zabieg, a który powinien przynieść znaczną, choć jedynie doraźną poprawę samopoczucia.
W dalszej kolejności trzeba będzie wdrożyć możliwe przy obecnym stanie zdrowia leczenie,
być może zabieg operacyjny i/albo chemioterapię oraz potrzebne leczenie objawowe, w tym odbarczanie płynu w razie potrzeby.
Aby zaplanować odpowiednie postępowanie konieczne jest wykonanie badań diagnostycznych.
myszka141_2008 napisał/a:
jak ukrywać przed chorym taka informacje
Na tym forum panuje dość powszechna zgoda co do tego,
że jedyną dopuszczalną możliwością jest nie informowanie chorego o jego sytuacji
i to tylko wtedy, gdy on sam nie domaga się informacji lub chce aby ich mu nie udzielano.
Nie wolno natomiast zatajać czegokolwiek wbrew jego woli ani tym bardziej okłamywać go.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Myszka, moja Mama również choruje na raka jajnika. Również zaczęło się od wodobrzusza, w styczniu mamy 2 rocznicę diagnozy.
Jeśli chodzi o przekazywanie wiadomości. Ja powiedziałam Mamie osobiście, wyjaśniłam, iż możliwe, że będzie chemia. I Mama chyba lepiej zniosła taką wieść ode mnie. O przerzutach powiedziałam dopiero po operacji, jak doszła do siebie. Czuła się fatalnie po zabiegu i nie żałuję, że żyła 2 tyg. w nieświadomości. Moja Mama nie chciała wiedzieć, co Jej jest... Lekarze w szpitalu, gdzie była operacja o wszystkim informowali mnie... Taka była Jej wola.
lilith.p czyli jest jakaś szansa na dłuższe życie...że nie zakończy się ono po kilku tyg...
Zastanawia mnie tylko opieszałość lekarzy - dlaczego od poniedziałku nie pobrali mamie płynu do badania...dlaczego go nie upuścili, tylko ciagle zastrzyki przeciwbólowe robią??? Ta niemoc jest okropna - siedzę w domu z anginą i 40 stopniami gorączki, 2 małych dzieci również gorączkujących, maż w pracy do 15...jak wraca w szpitalu nie ma już z kim rozmawiać. A jedyną osobą, która pomagała mi w opiece nad dziećmi (abym mogła wyjść i coś załatwić) była moja mama. Co prawda do lekarzy chodzi mój brat, ale on zupełnie nie rozumie co lekarze do niego mówią...wiec nie potrafi nawet tego powtórzyć... Zastanawia mnie dlaczego lekarze (skoro podejrzewają przerzuty do otrzewnej) nie zrobią tk brzucha????? Wczoraj wieczorem zajrzał do mamy chirurg (zdaje się z rentgenem w oczach) - obejrzał brzuch, poprzyciskał i stwierdził, ze nic więcej złego nie ma w brzuchu... Przecież to jakaś paranoja!!! Ja wiem, ze pacjentów onkologicznych jest "cała masa" ale tu liczy się czas, każdy dzień jest ważny
Myszko, mało prawdopodobnie, że twoja mama będzie miała TK jamy brzusznej przed operacją. I nie ma takiej potrzeby. Zabieg operacyjny jest tu konieczny, a po otwarciu brzucha wszystko będzie wiadome. Być może nie odbarczają płynu, bo planują to zrobić za jednym zamachem w czasie operacji. Chociaż, moim zdaniem, powinni to zrobić wcześniej, jeśli płynu jest dużo, by ulżyć pacjentce.
I jeszcze w kwestii - mówić czy nie mówić, a jeśli mówić - to jak? Moja żona też miała taki sam dylemat, kiedy zachorowała jej matka. Bała się, że prawda ją załamie, ale powiedziała. Nasze mamy są tak naprawdę o wiele bardziej odporne niż my.
O przerzutach, które potem następowały, jednak teściowej nie mówiliśmy. Lekarzy też prosiliśmy o to samo. Prawie do samego końca teściowa czuła się bardzo dobrze zarówno fizycznie jak i psychicznie. Żyła jak zdrowa kobieta, nawet wierzyła, że lekarze się pomylili z tym rakiem. Nie żałujemy, że ukrywaliśmy przed nią prawdę.
Kochani, dziękuję za wszystkie podpowiedzi. Na chwilę obecna mama jest jest już po upuszczeniu części płynu (upuścili niecały litr, próbkę wyślą do analizy. Ze szpitala wychodzi prawdopodobnie we wtorek, wtedy też będzie już komplet dotychczasowych badań. Dalszy nasz kierunek to dr Suzin Łódź - polecony nam prof. Ginekolog onkolog - wizyta w czwartek.
Michał21, sprawa powiedzieć - nie powiedzieć zamknięta - mama dowiedziała się wczoraj od lekarzy na porannym obchodzie - o dziwo przyjęła to ze spokojem, nawet mam wrażenie, że jest spokojniejsza, jakby kamień spadł jej z serca. Wręcz odnoszę wrażenie, ze jest przekonana o swojej wygranej, zupełnie nie dopuszcza do siebie myśli, że będzie inaczej. To dobrze, ja niestety nie jestem tak pozytywnie nastawiona. Dużo czytam historii ludzi zmagających się z nowotworem i wiem jak to nierówna walka, jak ciężka - stąd mój strach. Oczywiście mama nigdy nie dowie się o moich obawach...
No, widzisz. Dodam tylko, że nie zawsze i nie z każdą osobą można tak postąpić, jak my. Trzeba zawsze się liczyć z tym, że prawda może wyjść na jaw i to w najmniej spodziewanym momencie.
Rozumiem twój lęk o mamę. Ja przeżywam to samo. Teraz choruje moja żona, ma nawrót choroby, liczne i odległe przerzuty. O swoim stanie i rokowaniach wie wszystko. Psychicznie trzyma się nad wyraz dobrze. Chyba lepiej, niż ja. Pozdrawiam!
Michał21 - bardzo współczuję:-( Rodzice są dla każdego człowieka bardzo ważnymi ludźmi, ale współmałżonek i dzieci jednak najbliższymi. Nawet nie mogę sobie wyobrazić co przeżywasz:-( Twoja żona musi być bardzo dzielną i mądrą osobą - dzielnie znosi przeciwności losu nie zamęczając swoim strachem innych. Dzięki temu sama jest oparciem dla Ciebie. Trzymam za was kciuki.
Od czasu ściągania płynu mama nie daje mi spokoju, ciągle pyta albo przynajmniej wspomina to bolesne przeżycie. Więc postanowiłam zapytać Was. Czy zwykle odbarczanie odbywa się w taki sposób - kilkukrotne nakłuwanie otrzewnej??? Czy pielęgniarki są u nas mało kompetentne (czy to możliwe, że miały problem z przebiciem otrzewnej????? Igła zamiast przebić tylko kuła i uciskała).
Kolejna sprawa to kwestia samego płynu - pielęgniarki przez zabiegiem naszykowały mamie podusię, kocyk i powiedziały, ze trochę sobie poleży (wsadzą rureczkę i płyn sam będzie sobie uciekał przez około 2 godziny). Tymczasem nie chciał lecieć wcale i musiała przyjść lekarka, uciskać brzuch, żeby nieco "wycisnąć". Po wielu mękach udało się uzbierać pojemniczek wielkości około 200 ml. Mama mówi, że z tego co zdążyła zerknąć płyn był żółty. Zastanawia mnie dlaczego tak wszystko się odbyło?? Czy to faktycznie tak ciężki i bolesny zabieg?? i Dlaczego płyn surowiczy jest żółty?? Przepraszam za chaos i natłok pytań
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum