Bozenko, dziekuje za dobre slowo....jesli chodzi o moja mamusie, to ona poki co nie mysli o chemii tylko o tej operacji, ktora ja czeka. Boi sie co oni tam powycinaja, co zostanie, czy da rade, czy w ogole ja beda operowac....ona czuje sie dobrze. Jedna chemie miala po to by to dziadostwo przybralo bardziej forme guza do wyciecia a nie jakiegos plynu na calej otrzewnej, ale czy zadzialala, czy jedna wystraczy?Profesor jak z nami rozmawial pierwszy raz to dawal nadzieje, mowil ze jest zaawansowane cholerstwo, ale chce robic ta duza operacje, nawet kosztem okaleczenia, bo widzi sens, bo mama jest jeszcze mloda....ale czy tak naprawde jest? ile cierpienia ja czeka? Po pierwszej operacji, ktora byla krotka 1,5g bardzo ciezko dochodzila do siebie, a podczas jej w sumie usuneli tylko wieksza czesc guza, nie ruszali wnetrznpsci, a teraz? Usuniecie wszystkiego co kobiece, sledziony, troche jelit....nie wiadomo co jeszcze....
Pelasiu rozumiem ale tak naprawdę to po otwarciu operatorzy zdecydująco i jak. Mamy XXI wiek i jestem pewna że lakarze operatorzy zrobia wszystko żeby jak najszybciej doprowadzic do długotrwałego zaleczenia co sie nie uda skalpelem dobija chemią . Człowiek zniesie duzo Twoja mamusia nawet nie podejrzewa ile ma w sobie siły wierzę głęboko że wszystko sie uda.
_________________ ...Przyjaciele są jak Anioły,które podnoszą Nas,kiedy nasze skrzydła mają kłopoty z przypomnieniem jak sie lata....
Witaj
Twoja mama jest jeszcze młoda, nawet młodsza od mojej mamy.
Naprawdę warto poddać się tej operacji!! Strach jest i wcale sie nie dziwię. Ja byłam po niej bardzo obolała, tez mialam dużo plynu w otrzewnej, guzy dosłownie wszędzie ale jakoś żyje a było to 2 lata temu.
Co do cierpienia...jeśli sie wytnie co trzeba to i bol bedzie mniejszy, potem chemia zalatwi resztę.
Ja przez ostatnie 2 lata, najsilniejszy lek jaki wzięlam to ketonal, po chemioterapi bolały mnie kości.
Żyje w miarę normalnie pomimo, że miałam 2 wznowy. Apetyt mam ogromny:), wyjeżdżam, mam syna ktory ma 4 lata więc nie mam czasu posiedzieć.
Fakt, że wlosy wypadają ale zaszalałam z perukami, mam włosy jakie chciałam miec:)
Już pomijam, że pannie w w ieku Twojej mamy lepiej znosiły wszystko ode mnie:). Po operacjach śmigały aż milo bylo patrzeć.
Fraszko, dziekuje za slowa otuchy....my jeszcze wciaz jestesmy w zawieszeniu, bo nie wiemy jak rozlegly jest nowotwor. Nie wiemy czy to IIIc czy IV. Nie wiemy czy sa jakies rozlegle przerzuty, poki co wiemy, ze sa w otrzewnej, ale maja zrobic Pet i wtedy decyzja co dalej...jak to jest mozliwe, ze w takim zaawansowaniu chorobe wykrywa sie przypadkowo? Mamie nic nie bylo....wodobrzusze malutkie, czasem wieczorem ja wzdyma, ale to tak, ze troche ubrania ja ciagna jakby wiecej zjadla...po pierwszej chemii ciagnie ja w dole brzucha, tak jakby schodzilo z gornych partii do jajnikow, le przed pierwsza operacja nie bylo zadnych objawow....mam wiele watpliwosci, czy jest szansa dla osob w tak mocno zaawansowanej chorobie? Ten Pan Rauchiel napisal, ze w sumie nie....zalamalam sie kolejny raz...czy to jest tak, ze trzeba czekac na smierc? Znacie kogos, kto wyszedl z tego calkowicie, albo kto zyje 5 i dluzej lat z takim zaawansowaniem?
Mamusia jest juz w szpitalu. Od razu miala robione badanie pet, wynikow nie ma. Prof. Wicherek poinformowal nas, ze szykuje operacje na czwartek. Mama dzis caly dzien chodzi od lekarza do lekarza i zbiera zaswiadczenia-serce, nerki, puls....krew....ma to byc bardzo rozlegla operacja, w trakcie ktorej byc moze podadza chemie dootrzewnowa (ten nowotwor to gruczolak, ale nie wiemy czy stadium III czy IV-to powie nam chyba pet). Czy znacie kogos, albo same mialyscie taka chemie? Taki zabieg? Czy to bezpieczne, skuteczne nawet przy bardzo zaawansowanej chorobie? Wszyscy bardzo sie martwimy i modlimy. Kochamy mame z calego serca i ciagle o niej myslimy....ja zawsze wyznawalam zasade, ze pok lekarz chce leczyc to jest nadzieja i szansa, ale....czasem trace wiare...wtedy patrze na twarz mojej silnej i kochanej mamy i znow wierze....
Mamusia dzis dostala tylko sniadanie, a pozniej juz nic. Poki co przygotowuja ja do operacji na czwartek. Dzis nie bylo wynikow pet, ale badali krew i wszystko ma w normie, jedynie leukocyty nieznacznie ponizej normy, wiec dali jej jakis steryd, ale lekarz powiedzial, ze to rutynowe i ze spadek byl niewielki. Prof. Wicherek mowil cos o chemi dootrzewnowej, ale decyzja chyba dopiero podczas operacji. Strasznie sie martwimy ta operacja, bo to naprawde duzy i rozlegly zabieg....w czwartek jest w tym szpitalu jakies sympozjum i konferencja. Przyjezdzaja pro z francji i wloch i maja konsultowac operacje, ktore sie odbeda tego dnia....gleboko wierze, ze mama bedzie w dobrych rekach. Operowac ma ja prof. Wicherek....jutro mama ma imieniny i mysle, ze bedzie jej bardzo trudno, bo duzo osob bedzie dzwonic z zyczeniami, a dla niej to bardzo trudne. Ja jutro jade do mamy, co z tego, ze do bydgoszczy mam 300 km-jade:-) prosze trzymajcie kciuki by operacja sie udala i zeby byly pozytywne rokowania....nie moze byc inaczej....
[ Komentarz dodany przez Moderatora: Richelieu: 2013-03-12, 23:10 ] Trzymam i serdecznie pozdrawiam imieninowo
Witam, wlasnie wrocilam ze szpitala. Jutro od rana operacja. Operowac bedzie prof. Richter z Krakowa. Dzis mamie garsciamimzaczely wychodzic wlosy, wiec zdecydowalysmy, ze je obetne, a nastepnie ogole glowe, no i tak zrobilam....straszne przezycie, ale mama wie, ze konieczne. Jesli chodzi o pet to nie bylo jednoznacznego wyniku, ale lekarz powiedzial, ze nie stwierdza sie przerzutow odleglych. Zaatakowana jest jama brzuszna, otrzewna wlasnie. Troche sie zdenerwowalam, bo jakis mlody lekarz przyszedl z papierami do podpisu no i zaczal tlumaczyc, ze moga wylonic stomie jelita, ale rowniez pecherza....mama zapytala jak mozna zyc z dwoma workami, a ten jej odpowiedzial, ze ludzie z takim czyms zyja 5 miesiecy! Normalnie jak mi mama to powiedziala, to myslalam, ze go zastrzele....jak mozna cos takiego powiedziec pacjentce, ktora nastepnego dnia ma miec powazna operacje? Mama jest silna psychicznie i choc dzis miala tez trudne chwile (dzis miala imieniny, wiec przegadala caly dzien przez tel) to wciaz stara sie myslec pozytywnie. Bardzo przezyla nasze rozstanie dzis, plakala a ja razem z nia, chociaz sie mocna powstrzymywalam...ta choroba zabija cala rodzine, miazdzy nas psychicznie....jutro wybieram sie do szpitala pewnie kolo 15-16 bo wczesniej pewnie nic sie nie dowiem....modle sie goraco by usuneli wszystkie ogniska przy jak najmniejszym uszczerbku na narzadach.....Boze daj sile jej by przetrwala ten zabieg i wyszla z tego obronna reka......
Bądź przy mamie tak często jak tylko możesz, bo (niestety) na pielęgniarki w bydgoskim C.O. nie można za bardzo liczyć. Po operacji mama będzie potrzebowała pomocy- np. zwilżanie ust wacikiem, pilnowanie aby dostała na czas środki przeciwbólowe, potrzymanie za rękę.
Jeśli masz daleko to może warto zastanowić się nad hotelem przy C.O.? Na dłuższą metę nie da się jeździć tyle kilometrów...
A jeśli chodzi o worki..... Można z nimi jakoś żyć, choć na początku jest ciężko.... ale te worki to właśnie życie- nawet jeśli miałoby to być 5 miesięcy.... Dzięki tym workom moja mama miała podarowane dodatkowe 6 miesięcy życia.
Trzymaj się.
mama zapytala jak mozna zyc z dwoma workami, a ten jej odpowiedzial, ze ludzie z takim czyms zyja 5 miesiecy!
Mogło to też oznaczać np. tylko stomie czasowe, wyłaniane np. na czas regeneracji jelit po zabiegach operacyjnych,
kiedy pozostają wyłączone z pracy przewodu pokarmowego.
W takich przypadkach po kilku tygodniach/miesiącach wykonuje się ponowną operację przywrócenia funkcjonowania naturalnego przewodu pokarmowego, a stomie zostają usunięte.
Postępowanie takie oczywiście nie dotyczy chorych na zaawansowane nowotwory,
lecz jest spotykane w innych chorobach przewodu pokarmowego.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
Dziwne to wszystko - bo jeszcze w poniedziałek lekarz mówił, że jeśli mama się nie podda operacji to to jest kwestia max 2 lat ... a operacja ma jej przedłużyć życie, a nie skrócić ... wiem, że nikt nie da gwarancji, ale głęboko wierzę, że damy radę ... przecież to nie jest chyba tak, że wszyscy umierają po kilku miesiącach? czytam różne opracowania i przy normalnym leczeniu IIIC 5 letnie przeżycia to jakieś 30%, a przy chemii dootrzewnowej to jakieś 50-70% ... oczywiście zalezy od przypadku, każdy jest inny, ale ja rozumiem, ze długoletnie przeżycia zdarzają się coraz częściej, a nie rzadziej ... operacja trwa a ja odchodzę od zmysłów ... wzięli mamę na blok ok 8 rano. Dziś w Bydgoszczy robią 4 takie operacje równolegle. W każdej uczestniczą profesorowie z Polski oraz jeden z Mediolanu, a drugi chyba z Francji - jako konsultanci ... myślę, że ok 14-15 pojadę do szpitala i będę czekać ....wierzę, że mama jest w dobrych rękach i będzie jeszcze długie lata cieszyć się życiem ....
[ Dodano: 2013-03-14, 21:35 ]
Mama jest po operacji. Udalo mi sie porozmawiac z lekarzem asystujacym. Zabieg trwal 7 godzin, a pozniej jeszcze przed zamknieciem 1,5 g chemia dootrzewnowa. Lekarz powiedzial, ze zrobili calkowita cytoredukcje. Usuneli wszystkie ogniska, usuneli wszystko co kobiece, sledzione, jelito grube no i cala otrzewna....lekarz powiedzial, ze sam zabieg wyszedl zdecydowanie lepiej niz sie spodziewali, bo podobno usuneli wszystko. Niestety nie udalo mi sie porozmawiac z profesorem Richterem, ktory wykonywal ta operacje, ale jutro mam nadzieje, ze sie uda. Rozmawialam z prof. Wicherkiem i tez mi powiedzial, ze wszystko wypadlo pomyslnie, ze mama czuje sie dobrze. Jest obecnie na oiomie. Miala przytaczana krew, ale prof powiedzial, ze przy chemi dootrzewnowej podawane na otwartym brzuchu to normalne. Nie wiem jak mozna zyc bez tych wszystkich narzadow? Przeciez teraz nie ma w ogole odpornosci.....prof Wicherek mowi zeby byc dobrej mysli, i ze zrobili ta operacje nie po to by umrzec za kilka miesiecy, ale by wznowa nie przyszla co najmniej kilka lat. Zapytalam go czy mozna z tego wyjsc w takim stopniu zaawansowania, i on powiedzial, ze mozna i ze robia wszystko by tak bylo....jutro jade do mamy, podobno mnie wpuszcza na oiom jesli wszystko bedzie ok....zobaczymy jak to bedzie....wiem, ze mama bedzie bardzo cierpiala, ale mam nadzieje, ze bedzie dobrze...dzieki Wam za dobre slowa
Pelasiu, moja Mama śledzionę miała usuniętą w 1995 roku (wypadek samochodowy).
Od tego czasu Mama ani nie przeziębiała się częściej, ani częściej nie chorowała. Do września 2012 roku, kiedy to okazało się, że ma nowotwór szyjki macicy IIB, od czasu wypadku nie musiała przyjmować żadnych antybiotyków. W październiku/listopadzie 2012 roku chemię, radioterapię oraz brachyterapię - choroba się cofnęła i do tej pory Mama w dalszym ciągu nie choruje częściej, chociaż teraz bardziej zwracamy uwagę na "nie narażanie się". Nie martw się na zapas! Trzymam kciuki i pozdrawiam!
_________________ Jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna.
Pelasiu bardzo sie cieszę ze juz po - bardzo szybko doszło do operacji i to jakimi rekoma .Super czuwa nad Wami Aniołek mam nadzieje ze mamuśka szybciuto zostanie uruchomiona u mnie rehabilitanci byli tak upierdliwi ze chciał nie chciał trzeba było ruszyc zbolały tyłeczek i mknąc oplątane w dreny rurki z pochyłą podłogą która falowała w rękch rogi od chodzika i prawie biegiem marsz:) po korytarzu tam i z powrotem .Pozdrawiam serdecznie pa
_________________ ...Przyjaciele są jak Anioły,które podnoszą Nas,kiedy nasze skrzydła mają kłopoty z przypomnieniem jak sie lata....
Mama jest jeszcze na oiomie, ale tylko dlatego, ze o to poprosila, bo czuje sie tam pewniej. Ma swietna opieke, naprawde ludzie pracujacy na tm oddziale to anioly:-) mama czuje sie dobrze, zdecydowanie lepiej niz po poprzednije 1,5 g operacji. Sama sie przewraca zboku na bok, juz w piatek tak robila, wow, sama siada. Dzis chciala juz wstac, ale jeszcze pielegniarki bez zgody lekarza nie chcialy jej pozwolic. Jest usmiechnieta i wierzy, ze wygra z tym cholerstwem. Profesor powiedzial, ze usunal wszystko co sie dalo, a pozostawil jedynie malutkie wszczepy w kresce jelita cienkiego, ale z tm powinna sobie poradzic chemia. Sa one podobno na tle male, ze mama bez problemu zakwalifikowala sie do tej chemii dootrzewnowej, a jesli bylyby wieksze niz 1cm2 to wtedy nie podaliby tej chemii, bo nie mialaby ona skutecznosci...wiec jestesmy dobrych mysli. Ciagle sie tylko zastanawiam czy z takiego stopnia zaawansowania mozna wyjsc? Mamusia wszystkie parametry ma w normie, temperatura w normie, ob w normie, rana wyglada bardzo ladnie, zadnych zaczerwienien nie ma. Prosze Boga by dal mamie szanse na dlugie, normalne zycie i wiem ze profesor Richter z zespolem zrobili bardzo duzy krok by to sie moglo udac....zobaczymy teraz jak zacznie wstawac jak bedzie. Poki co ciagle odzywiana jest pozajelitowo, bo w brzuchu jeden zar, ale w koncu zaczna podawac normalne jedzenie i zobaczymy wtedy....dzieki za dobre slowa
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum