Dziękuję za słowa otuchy.
Czytam wątki forumowiczów i przeklinam wszystkie choroby.
Co jakiś czas, jestem tu... z Nią.
Sam i z Wami.
Czytam i..........wiadomo.
Nie jestem tak silny, mocny- jak by Ona tego chciała.
Był czas nieustannej walki i jak potrafiłem tak stawiałem czoło przeciwnościom losu.
Teraz jestem słaby, beznadziejnie zagubiony.
Żeby mi się tak chciało,(czegokolwiek) jak mi się nie chce- to byłoby to -nie inaczej jak- mistrzostwo świata.
Chandra, nostalgia, nieme szlochanie.
Tak co jakiś czas, trwa to we mnie i ze mną.
Teraz jestem sam (syn wybył na wakacje) i nie muszę się krygować z maskowaniem tego co mną targa.
Niesłychanie powoli odbudowuję spokój ducha i swą siłę wewnętrzną.
To tochę jak czkawka a apetytu na życie brak...
Powinienem zdaje się otworzyć na ludzi.
Rzucić w wir pracy.
I wcielić w życie swoje zamiary powrotu znikąd, by trwać i wytrwać.
Wiem, że nie jestem sam w swych doznaniach po stracie Najmilejszej Osoby.
Tyle, że to nie pomaga..... a uświadamia, że nikt i nic nam dane na zawsze nie jest.
Zawsze to podkreślać będę- Dziękuję wszystkim tworzącym to Forum.
Nie wiem czy kiedykolwiek spojrzę na ten czas z dystansem to chyba nie możliwe.
Czy na historiach tu opisanych "buduje" się coś dobrego?
Myślę, że mimo wszystko Tak.
Bo w doli i niedoli nie jesteśmy tak do końca samotni.
Ślepi- gdzieś tam w oddali skrzy się promień nadziei.
Pozdrawiam serdecznie
obertas
Ps.
zapuszczam brodę- ukryję się w niej tak dla niepoznaki