Na początku chciałam podziękować wszystkim za komentarze, cenne rady, wskazówki i wytrwałe odpowiadanie na moje pytania, a przede wszystkim za udzieloną pomoc zarówno tu, za pośrednictwem PW i telefonicznie.
Niestety sytuacja (lekko mówiąc) dobrze nie wygląda. Stan siostry się nie poprawia, być może zmierza ku gorszemu. Wciąż nie je, nie jest w stanie nic przełknąć (twierdzi, że staje jej w przełyku), nie wstaje z łóżka, nawet nie siada, na nowo zaczęła wymiotować (wróciliśmy więc do Metoclopramidum), kaszle bardziej niż wcześniej, nieustannie jest jej słabo (co chwilę podłączamy jej tlen), ma coraz częstsze duszności.
Ogólnie jej stan jest bardzo zły.
Mimo wielu starań i aktywnych działań w stronę leczenia w Gdańsku będziemy chyba musieli stawić się na II cyklu chemioterapii już po jutrze, w czwartek.
Pytanie teraz takie:
Czy w obecnym stanie, w jakim jest moja siostra, zostanie jej podana kolejna chemia.? Czy jest w ogóle sens męczyć ją godzinną podróżą w jedną stronę do szpitala tylko po to, by być może dowiedzieć się, że jej stan nie pozwala na przyjęcie drugiej chemii.?
Pani doktor z hospicjum (dopisując kolejne leki i sceptycznie wyrażając się na temat konsultacji w innych miastach oraz ewentualnym przewiezieniu tam siostry) radziła, by zadzwonić do lekarza prowadzącego z Łodzi i zapytać o możliwość przełożenia tej chemii o ok. tydzień do czasu aż stan siostry się nie poprawi.
Szkopuł tkwi w tym, że do Łodzi nie mogliśmy się od kilku dni dodzwonić (będziemy próbować jeszcze jutro, do skutku). Dodatkowo nie zapowiada się, by stan zdrowia siostry się nagle poprawił...
Gdyby zechciał wypowiedzieć się jakiś lekarz albo ktokolwiek, kto się orientuje w temacie, co w takiej sytuacji postąpić, byłabym wdzięczna. Czy jest w ogóle możliwe odroczenie chemii na później.?
Bardzo podobną sytuację mieliśmy z naszym tatą, choć on jeszcze próbował chodzić, jadł w miarę normalnie, a do szpitala mieliśmy 15 minut .Dodatkowo dobrą znajomą pielęgniarkę i lekarza a wyniki krwi przyzwoite ,mimo to tata nie dostał kolejnej chemii (drugiej) .Lekarz powiedział że mogłaby go zabić.W takim stanie jak jest twoja siostra raczej na pewno chemii nie podadzą, a podróż, badania, czekanie na wynik, konsultacja to strasznie wyczerpujące dla tak chorej osoby i może się źle skończyć
_________________ Zbyt szybko się to potoczyło 08.12.14 -18.02.15
Mało prawdopodobne żeby siostrze podali chemię. Po pierwsze nie wiadomo czy wyniki z krwi będą w granicach normy ale i ważny jest stan siostry a jak piszesz nie wygląda to dobrze, przykro mi.
Próbujcie się dodzwonić, porozmawiać z lekarzem czy jest sens męczyć siostrę podróżą, dla Niej to będzie nie lada wyczyn i ogromne cierpienie, które nic nie wniesie.
Dodzwoniliśmy się wczoraj wieczorem do lekarza w Łodzi i powiedział, że bez względu na to jak się czuje siostra mamy ją przywieźć jutro rano do szpitala, ponieważ to nie w naszej gestii należy ocena, czy stan siostry wyklucza podanie chemii czy nie.
Jest szansa, że być może siostra będzie przewieziona do szpitala karetkę, ale wszystko się okaże w ciągu najbliższych godzin.
Pozwolę sobie odpowiedzieć za enikate.
Walka trwa. Nie wiemy jaki będzie jej wynik.
Udało się wszakże ustalić rearanżację genu ALK i zdobyć lek (celowany - kryzotynib).
Czy na czas - tego jeszcze nie wiemy.
Musimy się uzbroić w cierpliwość.
pozdrawiam.
Jest dokładnie tak jak napisała DumSpiro-Spero.
Wiele niewyobrażalnie ciężkich dni za nami, przed nami pewnie też...
Póki co same niewiadome. Ale wciąż walczymy i błagamy los, by okazał się łaskawy, choć zmartwień nie ubywa...
Pozostaje czekać.
Pozdrawiam serdecznie.
PS.
Swoją drogą wielkie podziękowania dla DumSpiro-Spero za... wszystko, naprawdę za wszystko. Choć mam nadzieję, że jeszcze przyjdzie czas na osobiste wyrażenie wdzięczności.
Od wczoraj wieczór jesteśmy w końcu w domu. Trzy tygodnie nieustannego siedzenia dzień i noc w szpitalu, czuwania i zamartwiania się dały nam porządnie w kość, ale miejmy nadzieję, że najgorsze już za nami...
Siostra czuje się o niebo lepiej, tak mówią też wszyscy, rodzina, lekarze. Wszystko wskazuje więc na to, że lek działa. Co więcej, udało się uzyskać zgodę od producenta leku na udostępnianie go siostrze na cały okres leczenia (w ostatnich dniach był to jeden z większych naszych problemów - źródło finansowania tego leku).
Siostra (niestety) wciąż pozostaje pod opieką łódzkiego szpitala, który zupełnie nietrafnie podał jej chemioterapię, co ją mocno osłabiło, za mocno... i wraz z postępem choroby doprowadziło do stanu krytycznego... Tym samym mnie osobiście mocno zniechęcili do siebie. Po interwencji niżej wymienionego Wielkiego Człowieka oczywiście próbują stanąć na rzęsach, by znów czegoś nie zawalić w leczeniu siostry, ale... złego się nie zapomina.
Na szczęście, wielkie serce prof. Dziadziuszko okazało się i nam niewyobrażalnie pomocne. Zupełnie bezinteresownie podarował siostrze opakowanie leku i tym samym uratował jej życie, gdy już jedną nogą była na tamtym świecie. Gdyby ktoś kiedykolwiek miał styczność z podobnym przypadkiem raka niech się nie zastanawia nawet nad wyborem szpitala/lekarza.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum