Chciałabym am opowiedzieć historię mojej mamy, chorej na raka szyjki macicy.
Niestety zakończonej źle. mama umarła.
Tak dla przestrogi, sama mało znalazłam porad w internecie, być może gdyby było ich więcej mama by żyła?? Nie wiem
Chorobę zdiagnozowano w maju 2008, zaawansowane stadium, mama nie chciała iść do lekarza, ja ją zmusiłam.
Jak znajdę dokumenty napiszę co było w wycinku pobranym tydzień póżniej.
Objawy od roku się pojawiły - upławy, brzydki zapach, bóle.
w centrum onkologii zdiagnozowane zaawansowanie na 3b, tak naprawdę tylko po badaniu usg - to był pierwszy mój błąd.
Twoją inicjatywę opowiedzenia historii Mamy odbieram b. pozytywnie ale proponowana przez Ciebie forma mi nie odpowiada. Natomiast, na pewno z dużym zainteresowaniem przeczytam jak będzie już całość.
_________________ Miejsce człowieka jest tam, gdzie jego wolność nabiera pełnego sensu.
Twoją inicjatywę opowiedzenia historii Mamy odbieram b. pozytywnie ale proponowana przez Ciebie forma mi nie odpowiada. Natomiast, na pewno z dużym zainteresowaniem przeczytam jak będzie już całość.
Maja
Nie wiem czy dobrze odczytuję Twoją intencję ale wydaje mi się, że historię Mamy chcesz przedstawić w wielu odcinkach/częściach. Ponieważ po przeczytaniu części pierwszej miałam pewien niedosyt informacji pozwoliłam sobie na ten komentarz i chyba to nie było potrzebne. Przepraszam.
W całości , czy w częściach na pewno z zainteresowaniem przeczytam wątek Twojej Mamy.
_________________ Miejsce człowieka jest tam, gdzie jego wolność nabiera pełnego sensu.
Niestety to długa opowieść, a nie mam na raz tyle czasu, chciałam to opowiedzieć żeby przestrzec pacjentów, ich rodziny, teraz kiedy mamy już nie ma wiem że wiele rzeczy mogłam, mogłyśmy zrobić inaczej. Może wtedy inny byłby koniec tej historii.Pozdrawiam
Mój błąd polegał na tym że nie upierałam sie w rozmowie z lekarzem żeby mamę zbadać dokładniej, zaufałyśmy mu do końca... Mama i tak za dużo nie chciała wiedzieć, wystarczyło jej że lepiej się czuje w miarę upływu czasu. Mniej boli i mniej krwawi. Mama została zakwalifikowana do radykalnej radiochemioterapii, dostała 26 naświetlań zewnętrznych, 2 brachyterapie i sześć chemii. dwa razy dostała krew bo nie miała za dobrych wyników, była też strasznie chuda, bo nie jadła przez bóle.
Minął miesiąc, półtora- wyszła ze szpitala. Ja rozmawiałam z jej lekarką, zapewniła mnie że mama dobrze odpowiedziała na leczenie, bez żadnych rewelacji ze strony jelit, zalecenia były żeby uważać na siebie i odpoczywać. Na wypisie rokowania- niewiadome ze względu na zaawansowanie nowotworu.
Kontrola za miesiąc polegała na badaniu ginekologicznym
Następna miała być za trzy miesiące. Mama wchodziła sama do gabinetu i do końca nie wiem co jej mówiono, ale wychodziła zadowolona. Podobno wszystko było ok.
Za następny miesiąc zaczęła boleć mamę noga, była u swojego lekarza rodzinnego- skierowanie na dopplera- nic, rentgen- nic, badania krwi - w miarę ok, więc dostała leki przeciwbólowe. Za następny miesiąc do nogi doszły plecy, od rodzinnego dostałą tramal i przyjechała do onkologa- mówiłam żeby naciskała na jakieś badania to dostała skierowanie na rentgena kręgosłupa- oczywiście nic nie wyszło więc wysłali ją do rodzinnego. Na lekach przeciwbólowych była jakieś dwa miesiące w końcu dostała skierowanie do neurologa.
Termin w miarę szybki i pani neurolog dała mamie skierowanie na rezonans z podejrzeniem rwy kulszowej- niestety w związku z tym że mama nie mogła się położyć do badania- bo nie leżała z bólu- spała na siedząco- trzeba było szukać miejsca gdzie robią ten rezonans ze znieczuleniem, a tam już trochę trzeba było czekać.
W międzyczasie dwie wizyty u onkologa- tam pytanie czy może wyjechać do mojej siostry na miesiąc do Wielkiej Brytanii- pani onkolog nie widziała przeciwskazań- o bólach w plecach i nogach oczywiście wiedziała- skierowania na badania mama nie dostała.
W lutym mama wyleciała, miała lekko spuchnięte nogi w kostkach- miała wrócić w marcu i od razu na rezonans, niestety spuchła jej tam noga okropnie, wylądowała w szpitalu.
Tam stwierdzono że to zakrzepica, próbowano robić jej rezonans, ze względu na bóle w plecach, ale nie udało sie do końca- lekarz powiedział jej że ma przerzuty w plecach.
W końcu musiałam po nią polecieć, bo sama by nie dała rady wrócić, znów schudła, bóle były coraz silniejsze, mogła zostać tam, ale musiałaby sama leżeć w szpitalu odległym o 100 km od miejsca zamieszkania siostry, poza tym nie znała angielskiego.
Wróciłyśmy od razu do onkologa, dał nam receptę na zastrzyki na zakrzepice i powiedział mi że guz się rozrasta stąd te opuchlizny- po prostu. tylko dlaczego dwa miesiące wcześniej pozwolili jej jechać??? Nie umiem zrozumieć postępowania lekarzy...
Mam chwilę żeby napisać ciąg dalszy zmagań mojej mamy z chorobą-
Od kwietnia codziennie zastrzyki Fraxiparine raz albo dwa dziennie w zależności od wyników badań krwi-.Jedno dobre posunięcie to wizyta w poradni leczenia bólu- dostała morfinę i zaczęła normalnie spać w nocy i jeść.Chyba na jakiś czas odżyła nie czując bólu,w połowie kwietnia mama zaczęła przysypiać, nawet w środku rozmowy- Bardzo niska hemoglobina i pobyt w szpitalu- podano krew, mama lepiej się poczuła. Zapisałam ją do hospicjum domowego- za radą onkologa, pani doktor była na pierwszej wizycie, ale zdecydowałyśmy że będziemy dzwonić gdy będzie potrzeba. Spuchła druga noga... Strasznie- widocznie guz się rozrastał w tempie błyskawicznym, zrobiło się wodobrzusze. Początek maja - w końcu rezonans- mama źle go zniosła, spała prawie 48 godzin- taka osłabiona była. Tydzień czekania na wyniki- w międzyczasie znów wizyta w szpitalu- postanowiono na razie nie cewnikować nerek ponieważ wodonercze nie było takie wielkie. Mama dostała kilka kroplówek i wróciła do domciu z zapasem furosemidu. Bardzo dobrze wspominała wizyty w tym szpitalu-lekarze z sercem i bardzo dobrym podejściem do pacjenta. Kiedy odebrałam wyniki rezonansu- staneło mi na chwilę serce- takie spustoszenie poczyniło raczysko, że aż miałam wyrzuty sumieniaże mamę narażałam na ten stres. Wszystkie narządy prawie zajęte przez nacieki, moczowody, pęcherz, tętnice, przerzuty w kościach i złamania patologiczne kręgosłupa..... Do onkologa poszłam już sama, bo mama nie bardzo miała siły, z małą iskierką nadziei że jeszcze coś można zrobić..Niestety pani doktor odmówiła - cały świat spadł mi na głowę- jak miałam to powiedzieć mamie? No jak? Dostałam leki na wzmocnienie kości- to było gdzieś około 12 maja. Gdy wróciłam do domu mama wiedziała- zadała tylko jedno pytanie- to już mnie tam nie chcą?
Moje serce rozpadło się na tysiąc kawałków..............
Powiedziałam jej że musi najpierw kości wzmocnić, stąd te tabletki. Łykała ich wszystkich około 25 dziennie. Przestała za jakiś tydzień, brała tylko morfinę, nie jadła, spała cały czas...Nie mogła się załatwić więc dostała od lekarza rodzinnego syrop- który jak się póżniej okazało spowodował niedrożność jelit. Wezwałam panią doktor z hospicjum- w ten dzień mamę mieli odwiedzić przyjaciele- czuła się super- po tygodniu zjadła trochę galaretki, miała super humor i nie spała cały dzień. Pani doktor stwierdziła na podstawie badań krwi że można zrobić to cewnikowanie nerki- dostałyśmy skierowanie do szpitala.
Wieczorem spotkanie z mamy przyjaciółmi naprawdę czuła się super, zasnęła spokojnie- następnego dnia rano potrzebowała już mojej pomocy żeby dość do toalety- dostła krwotoku z jelit. telefon na pogotowie, do hospicjum, w końcu stwierdziłyśmy że pojedziemy ze skierowaniem na urologię- Trafiłyśmy na szpitalny oddział ratunkowy- mama na wózku przesiedziała około 5 godzin przysypiając- bo lekarz nie raczył nawet tam zajrzeć. W końcu badania krwi i usg- niedrożność jelit- wizyta u urologa- on nie zrobi cewnika bo trzeba się położyć- to są jego słowa...
Wróciłyśmy na SOR myślałam że ją wezmą na chirurgię- sama miałam niedrożność więc wiem jakie to niebezpieczne. Znów czekanie.. Lekarz pojawił się po godzinie po bolesnym badaniui kazał zrobić wlewkę mamie!!!
Mi prosto w oczy powiedział żeby ją zostawić- niech umrze!! Na moje pytanie o operację powiedział że żaden chirurg jej nie ruszy!
Nigdy sobie nie wybaczę że mamę tam zawiozłam.
Wróciłyśmy grubo po 22- nawet mój mąż zauważył że coś jest nie tak. W nocy dwa razy pomagałam mamie iść do toalety, nie chciała być sama, rano już nie wstała z łóżka, dziwnie się zachowywała, była taka nieobecna i ciężko oddychała. Chciałam dzwonić po lekarza ale mówiła żeby tylko okno szerzej otworzyć bo jej duszno.
Zapaliła sobie papierosa, już nie mogła sie nawet zaciągnąć, nie mogła łyka soku wypić, a mi nawet do głowy nie przyszło że ona umiera...
Nigdy sobie tego nie wybaczę, nigdy... Cały czas myślę co by było gdyby...
Poszłam nakarmić córeczkę, mama w tym czasie umarła...
Taka właśnie jest ta smutna nasza historia, nigdy jej nie zapomnę.
Mamo Kocham Cię, i przepraszam.
Maju współczuję Ci bardzo.
Nie masz za o przepraszać mamy. Byłaś przy niej cały czas, opiekowałaś się nią, zrobiłaś wszystko co było możliwe.
Nie gdybaj już,bo to nie ma sensu.Mama miała bardzo zaawansowanego raka, więc nic już się nie dało zrobić.Męczyła się bardzo.pomogłaś jej przejść przez to, mogła na Ciebie liczyć i to najważniejsze.
Trzymaj się i proszę nie gdybaj i nie przepraszaj bo nie masz za co a dodatkowo się dołujesz.
Przytulam Cię mocno
Maju współczuję Ci bardzo.
Nie masz za o przepraszać mamy. Byłaś przy niej cały czas, opiekowałaś się nią, zrobiłaś wszystko co było możliwe.
Nie gdybaj już,bo to nie ma sensu.Mama miała bardzo zaawansowanego raka, więc nic już się nie dało zrobić.Męczyła się bardzo.pomogłaś jej przejść przez to, mogła na Ciebie liczyć i to najważniejsze.
Trzymaj się i proszę nie gdybaj i nie przepraszaj bo nie masz za co a dodatkowo się dołujesz.
Przytulam Cię mocno
Dziękuję za słowa wsparcia, musiałam to z siebie wyrzucić, wszystko wiem i logicznie próbuję sobie tłumaczyć, ale przychodzą takie momenty że nie daję rady. Gdyby nie moja malutka córeczka- zesłana przez Boga jak cud- to bym chyba wpadła w czarną rozpacz.
Już zaczęłam myśleć o pomocy psychologicznej, tylko nie za bardzo wiem dokąd się udać.
Tym bardziej że w sierpniu pożegnaliśmy na zawsze moją teściową, tak się zastanawiam ile człowiek może wytrzymac??
Moja siostra stwierdziła że to ja zostałam wybrana żeby być z mamą do ostatnich chwil, bo jestem silna. A ja wcale się taka nie czuję.
doskonale Cię rozumiem, nie dawno też pochowałam tatę, umarł na rękach mojej mamy i też wciąż miałam setki pytań, gdybałam nawet do dzisiaj gdybam...
jest ciężko ale tak jak piszesz masz córeczkę, ja też mam 2 dzieci i musimy dla nich być silne i się trzymać mimo bólu jaki czujemy. Ciężko być silnym w takiej sytuacji niestety.
Czytając to co napisałaś Twoja mama mogła zawsze na Ciebie liczyć, cokolwiek się działo zabierałaś ją do szpitala, wzywałaś lekarza.Pomogłaś jej jak tylko mogłaś, więcej się nic nie dało zrobić.Wiem, że każdy będzie pisał, że już nie cierpi i tak lepiej itp.Ja jak czytałam jak ktoś mi tak pisał to Mnie krew zalewała, ale po czasie zdałam sobie sprawę że to racja.
Że mimo tego że mój tata nie czuł bólu fizycznego to bardzo go musiało boleć jak patrzymy jak umiera i nie potrafimy nic zrobić by mu było lepiej.Do dzisiaj zastanawiam się czy nie trzeba może było z nim rozmawiać że odchodzi, że nie dało się nic zrobić, że mi przykro, że to go spotkało.Ale mój tata zamknął się w sobie, nie chciał rozmawiać, leżał albo spał z zamkniętymi oczyma i wszystko mu już było jedno.
Bezsilność jest okropna.
Rodzina chce żebym się wypisała z tego forum bo nic tylko się dołuję, jak ktoś umiera, opisuje ból,ale ja jakoś nie potrafię, zawsze mogę wypłakać się, co czuje jak się czułam, tak jak teraz Tobie.Jeśli chcesz z kimś porozmawiać to w hospicjum na pewno jest ktoś taki, wiem, bo mojej mamie i Mnie również oferowano taką pomoc.
Maju - bardzo Ci współczuję. Zrobiłaś dla mamy wszystko co mogłaś i nie musisz za nic przepraszać. Jestem pewna , ze mama doskonale wiedziała jak bardzo ją kochasz, umarła w domu wiedząc, ze jestes blisko, czując się bezpiecznie...a to niezmiernie ważne
Osteomed, dlaczego piszesz o tym tutaj? Uważam to za brak taktu, chyba, że wyżej w wątku przeoczyłam pytanie tego dotyczące Trochę wyczucia!
[ Dodano: 2011-03-14, 11:39 ] maja12, bardzo Ci współczuję, trzymaj się
[ Komentarz dodany przez: DumSpiro-Spero: 2011-03-14, 11:48 ] Sprzeczny z Regulaminem Forum post użytkownika Osteomed został właśnie usunięty. Pozdrawiam, DSS.
Ja przeszłam to samo z moją mamą u nas od wyników do śmierci minęło 2 i pół miesiąca. Chociaż leci już piąty rok jak nie ma mamy to i tak czasem sobie popłacze z tęsknoty za nią .
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum