Mamusia umarła wczoraj chwilę po 22...
ok. 13 przyjechała pielęgniarka, powiedziała że stan Mamy jest bardzo ciężki
ok. 14 przyjechał ksiądz, nie proboszcz ode mnie z parafii, a taki zaprzyjaźniony, dobry człowiek...
mama była świadoma, odpowiadała, wyspowiadała się i pomodliła...
ksiądz powiedział jej że nie ma się czego bać, że to nie koniec a przejście...
i Mama chyba była spokojniejsza...
ok. 18 mama zapadła w śpiączkę... my nie wiedzieliśmy i cały czas trzymaliśmy ją za ręce, mówiliśmy, podawaliśmy morfinę, głaskalismy...
mieliśmy fantastycznego lekarza z hospicjum...
przyjechała ok.20, zbadała mamę, powiedziała że to już koniec, że mama już nic nie czuje, ze jej łapczywe i wg. nas bolesne oddechy już nie sprawiają jej bólu, że jest nieświadoma...
i żeby nie sprawiać nam problemu z pogotowiem, to jesli mama odejdzie do 24, to wtedy ona przyjedzie, wystawi akt zgonu itd...i przyjechała... nie musieliśmy długo czekać...
...
do samego końca trzymałyśmy ją za obydwie ręce... jeszcze jak odpowiadała kiwnięciami głowy, to mówiliśmy jak bardzo ją kochamy, że nie ma się czego bać, że ją już nie będzie bolało...
nie umiem żyć bez mojej Mamy