W związku z faktem, że nie uprawiam żadnych praktycznie warzyw z wyjątkiem ziół (bazylia, mięta, lubczyk) w moim ogrodzie rosną mieczyki, begonie, dalie, georginie.
Oprócz kwiatów wieloletnich przygotowuję kilka miejsc, gdzie żona wysiewa jakieś jednoroczne badziewie, tak że ogród kwitnie do późnej jesieni.
Nie mam ogrodzenia, bo moje płoty rosną, od południowej czołowej strony warstwowo rosną bukszpany i tuje, pomiędzy plączą się hortensje wszystkimi kolorami tęczy od niebieskich po zielone kwiaty, niżej oczywiście żonkile, tulipany, krokusy, narcyzy i oczywiście konwalie.
Generalnie jest to trochę szalone, bez ładu i składu, ale mam w tym swoją metodę.
Szkoda tylko, że toczę nieustanne boje z wielbicielami psów i kotów, kilka osób już nauczyłem, że moją posesję należy omijać szerokim łukiem, potrafię być naprawdę niesamowicie przykry dla osób, które ze smyczą w ręce przystają obok mojego żywopłotu, ale polskie poczucie prawa własności jest dziwne... a z uwagi na istniejący arsenał środków zaradczych... niektórzy jakoś nie kochają mnie, a ja potrafię zagazować nawet pekińczyka czy pudla, mnie tam wsio ryba, zwłaszcza jak leje na moje bukszpany czy skalniaki.
Wredny jestem.
Justynko ogród to frajda, ale niekiedy stres i nerwy, chyba że ktoś lubi płoty...