zatem idąc za Waszymi poradami nie pozostaje mi nic innego, jak stanowczo zainicjować poszukiwania męża
Tylko gdzie???
Mam tu pewien problem, który dotychczas odsuwałam, ale on jest i to dość poważny. Otóż, kiedy mam powiedzieć mężczyźnie o mojej chorobie? Bo uważam, że powinnam. Ponadto powinnam to zrobić jakoś na początku znajomości, by być fair, ale kiedy. Przecież nie od razu po poznaniu, bo zwieje od razu
Problem ten pojawił się u mnie zaraz na początku mojego choróbska. Trochę się jakby rozwiązał, bo facet pracuje w tej samej firmie i dowiedział się o moim raczysku, gdy byłam w szpitalu.
No i "pozostaliśmy przyjaciółmi"
Nie obwiniam go.
Myślę, że związanie się z chorą osobą wymaga mega odwagi!
Ale wiecie co? Nie muszę się umartwiać, czy stracił zainteresowanie moją osobą z uwagi na odbiegające od ideału kształty ud, czy za małe piersi, bądź za krótkie włosy. Wszystko przez gada, bo przecież gdyby nie on, to jestem super !
Bo jesteś super
Jesteś cudowną ,ciepłą dziewczyną,która z dystansem podchodzi do swojej choroby i pomaga nam swoją wiedzą i doświadczeniem.
do tego empatia i komunikatywność
babą jestem, ale Twoja postawa robi na mnie wrażenie
Nie zadręczaj się pytaniem,kiedy powiedzieć temu jedynemu o chorobie,życie samo znajdzie rozwiązanie.
"tak więc trwają wiara nadzieja ,miłość-te trzy;
z nich zaś największa jest miłość'
tak to szczera prawda.
A z facetem to widocznie to nie był ten jedyny.Taka dziewczyna jak ty napewno znajdzie swoją wielką prawdziwą milość .Przecież w planie masz jeszcze 2 dzieciaczków.A marzenia trzeba spełniać.Pozdrawiam Barbara
_________________ Wszystkie bitwy naszego życia czegoś nas uczą, nawet te, które przegraliśmy.
— Paulo Coelho
Inicjuj zatem poszukiwania męża, a jak już trafisz na właściwy egzemplarz, sprawa z rozmową na TEN temat sama wypłynie, Tamten facet widać nie był Ci pisany i dobrze się stało.
Ja swojego kandydata poznałam w liceum. Miałam 15 lat, on 17. Rozchorowałam się w wieku lat 21. I tak się mnie bestia uczepiła, że jesteśmy razem 21 lat (po ślubie 14-minęło 16.08). No, jakoś nie uciekł wtedy gdy miałam wszędzie włosy tylko nie na głowie, a na spacer można było ze mną pójść jedynie na małe rzyganko do klozetu...Mamy 7-letnią córkę. Pieron nie z tej Ziemi Zobaczysz, wszystko samo się ułoży
harpiatoja, ale się uśmiałam
marjanno, choroba nauczyła mnie nie planować dalekosiężnie, ale brać garściami co się teraz ma, co teraz życie daje. Mieć marzenia, ale się nie zamartwiać na zapas. Bądź taka jaka jesteś, to chyba najlepszy 'przepis' dla Ciebie na znalezienie męża.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Mam tu pewien problem, który dotychczas odsuwałam, ale on jest i to dość poważny. Otóż, kiedy mam powiedzieć mężczyźnie o mojej chorobie? Bo uważam, że powinnam. Ponadto powinnam to zrobić jakoś na początku znajomości, by być fair, ale kiedy.
Ciekawe pytanie, może więcej osób nam opisze swoje doświadczenia? Bo ja też bym chciała jakieś przykłady z życia znać
I co powiecie na to, żeby przenieść posty o związkach w chorobie do działu psychoonkologia?
I co powiecie na to, żeby przenieść posty o związkach w chorobie do działu psychoonkologia?
To dobry pomysł.
Ja co prawda jestem, jak to teraz jest modnie mówi singiel. Zachorowałam mając 33 lata. Zachorowanie spowodowało, że z czegoś takiego jak 'szukanie partnera' wykluczyłam się.
A jestem ciekawa tego tematu i wypowiedzi na ten temat.
[ Komentarz dodany przez Moderatora: poli: 2011-08-30, 11:40 ] :) podzieliłam temat, mam nadzieję, że łatwo go znajdziecie w dziale psychoonkologia P.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
Zachorowanie spowodowało, że z czegoś takiego jak 'szukanie partnera' wykluczyłam się.
Wydaje mi się, że dotyczy to wielu młodych i samotnych chorych osób, takie dobrowolne "wykluczenie się" i cieszę się, że możemy o tym też pogadać na forum.
Mi się ostatnio bardzo spodobał film dokumentalny młodej amerykańskiej dziewczyny Kriss Carr, która podczas tworzenia filmowej relacji o swojej chorobie spotkała obecnego męża. Chłopak pracował jako jej operator i montażysta i od początku wiedział z czym się zmagają. Wydaje mi się, że dzięki tej wiedzy związek w ogóle zaistniał.
Witajcie!
Ja nie musiałam mojemu "przyszłemu"( wtedy jeszcze nie miałam żadnej pewności, że będziemy razem) nic mówić; wszystko działo się na jego oczach. Było trudno, bo dziewczyna w wieku 21 lat chce być atrakcyjna i pociągająca dla swojego faceta. Wokół pełno "lasek", a ja? Posterydowa buzia, tyłek, któremu przybyło z 12 kilo( po schodach ja w górę, a on uparcie w dół). Włosy całkiem mi nie wypadły, ale były bardzo mocno przerzedzone. Mama także mi nie ułatwiała przetrwania tego wszystkiego. Na przykład miała pretensje o to, że zewsząd wymiata moje włosy...Ale to osobna historia. Chcę napisać, że pomimo młodego wieku, mój przyszły mąż nie przeraził się, znalazł się w tej całej sytuacji. Zawsze mi pomagał i był obok, pomimo, iż nie miał pewności co do finału...A przy tym nie litował się nade mną. W sumie, z tego co pamiętam, stosunkowo niewiele rozmawialiśmy na temat mojej choroby. Nawet solidarnie pod sam koniec leczenia zaraził się ode mnie półpaścem...
Wydaje mi się, że gdybym nie była podczas choroby w związku z kimś, a poznała faceta w trakcie jej trwania-zachowałabym się podobnie jak Justyna. "Wykluczyłabym" się. Bo trudno jest walczyć z chorobą, a jednocześnie rozpoczynać coś nowego i martwić się jeszcze o reakcje (nie ukrywajmy rak nie jest "elegancką" chorobą)partnera.
Kiedy natomiast powiedzieć nowemu znajomemu o chorobie? Myślę, że to powinno się stać naturalnie, po prostu czuję się tę chwile(tak mi się wydaje). O ile obiekt uwielbienia wcześniej się czegoś nie domyśli i nie zapyta.
Poli, uważam że stworzenie osobnego wątku na temat związków to super pomysł
Pozdrawiam wszystkich gorąco, uciekam do pracy
Związki a moja choroba. Różne aspekty, moje przemyślenia.
Pamiętam, że przed chorobą miałam jakiś rodzaj parcia na ‘bycie z kimś’. Oczywiście ciotki, pociotki, wujki itp. to parcie podtrzymywali, co było bardzo wnerwiające. Po diagnozie stwierdziłam, że ja nie muszę kogoś mieć, nic na siłę. Okazało się (uzmysłowiłam sobie), że to ‘być z kimś’ nie jest tyle moim parciem, co parciem otoczenia, ciotek, pociotek itd. Owszem, fajnie jest mieć kogoś fajnego, ale mieć tylko aby mieć, bo tak chce otoczenie, to nie jest to.
I przede wszystkim to ja już nie muszę. Teraz, gdy już mnie ciotki, pociotki itd. przekreślili, to i z tym głowy mi nie suszą. A to akurat plus mojej sytuacji
I oczywiście wykluczenie siebie tkwi w głowie w związku z chorobą. Jakby nie patrzeć średnio rokuję na „długo i szczęśliwie”, a przede wszystkim na ‘długo’.
_________________ Człowiek ma dwa życia. To drugie zaczyna się wtedy, gdy zrozumiesz, że życie jest tylko jedno.
Choroba moim nauczycielem, nie panem.
szalony przystojniak na szybkim motocyklu to dopiero średnio rokuje! A jakie ma wzięcie
Może same tworzymy w naszych głowach to "wykluczenie" ??
Kiedyś dawno temu rak był chorobą na którą się umierało w kilka miesięcy. Ale czasy się zmieniły. To jedna z wielu chorób. Jedna z tych z którymi można długo długo żyć!
Ja mam taka teorie, moze zabrzmi to troche patetycznie, ale trudno - wg mnie choroba nowotworowa to podwojny egzamin; z zycia i z ralacji z ludzmi (lub ze zwiazku).
Z zycia, bo cale zycie pracujemy na to, jak bedziemy sobie z gadem radzic, potrzebna bedzie sila, opanowanie, rozsadek, kuuuuuuupa roznych informacji. Ze zwiazku, bo to egzamin z milosci, dojrzalosci, radzenia sobie w kryzysowych sytuacjach we dwoje/lub z przyjaciolmi, rodzina itepe.
A jesli chodzi o wykluczenie - rak cos nam zawsze odbiera, staje sie synonimem straty. Okaleczajace operacje czesto wymagajace ablacji calego zajetego organu, strate pracy, trwale pogorszenie zdrowia, ale takze czasem strate przyjaciol, partnera. Gadzina stawia granice w naszych glowach, ale tutaj powiedzmy mu STOP - przekraczajmy te granice i nie wykluczajmy sie dobrowolnie. Ostroznosc tak, rozwaga tak, ale na milosc boska dziewczyny - nie wykluczajcie sie z milosci, gdy sie pojawi - dajcie jej szanse
Zgadzam się z Aniaha. Nowotwór to paradoksalnie takie życie w pigułce, pokazuje nam dokładnie do czego jesteśmy zdolni. "Długo i szczęśliwie" to w bajkach, a w życiu to raczej "na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy", a tu nie jest zaznaczone, czy to już niedługo czy za 70 lat.
Kiedy koleżanki ze studiów dziwiły się, że po krótkiej w sumie znajomości z moim obecnym partnerem zdecydował się on na oświadczyny, wyjaśniłam, że po zastrzykach w brzuch, goleniu mi głowy maszynką na łyso i podtrzymywaniu przy wymiotach na ulicy nie mógł już mieć żadnych wątpliwości. Albo by odszedł, albo zostanie już na wszystko.
Finlandia, albo, gdy idzie poslusznie wykapac sie po raz osmy tego samego dnia, bo ciagle mi "smierdzi". Jak zreszta kazdy, wszystko i wszyscy.
Moj profesor po zakonczeniu leczenia powiedzial - a teraz uwazaj na swoje malzenstwo, wiele zwiazkow sie rozpada po stracie jajnikow Nie mial tutaj na mysli utraty zdolnosci reprodukcyjnych, lecz napady zlosci, smutku, ustate sensu zycia i ... bezkarnosc. Tak, bo podczas choroby wszystko nam wolno
Ale odbieglam od tematu. Ciezko jest, ale nie tragicznie. Jestem za szczeroscia - krotka pilka - jestem chora na raka, ale poza tym nic mi nie dolega. I dalej obserwujemy, co chlopina z ta wiadomoscia zrobi.
Ja nie rozumiem tylko jednej rzeczy... dlaczego od razu męża... partnera. Przecież nie o obrączkę chodzi a o bliskość. Szukanie "męża" skutecznie może skomplikować sprawę.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum