Ciężko jest mi zebrać myśli, a jeszcze ciężej przelać je na papier, ale może kiedyś komuś ta historia w czymś pomoże, więc mimo wszystko piszę.
Oznaki postępowania choroby nowotworowej u mojego teścia widać było już w trakcie drugiego rzutu gemzaru jednak nie byliśmy pewni czy są to efekty uboczne terapii czy oznaki progresji, więc czekaliśmy spokojnie na rediagnostykę (miała być w drugiej połowie listopada). Już wówczas teść skarżył się na ból w lewym biodrze, ale lekarze konsekwentnie mówili, że to rwa kulszowa (zarówno na tym etapie jak i później). W ostatnich kilku dniach października teść zaczął się bardzo źle czuć (był splątany, zagubiony, miał delikatny niedowład lewej ręki), więc zdecydowałem się pojechać z Nim do szpitala i wybłagać u lekarki prowadzącej przyśpieszenie diagnostyki. Miałem znacznie więcej szczęścia niż rozumu i teść został przyjęty na oddział. Okazało się, że powodem pogorszenia stanu nie jest metastaza do mózgu, ale mały udar niedokrwienny. Zostało włączone odpowiednie leczenie i teść lepiej się poczuł. Jednocześnie zrobiono teściowi całą gamę badań diagnostycznych, które wykazały znaczną progresję raka (wyniki w załączeniu). Guzy na lewym płucu się znacznie powiększyły, pojawiły się dwa dodatkowe ogniska na płucu prawym, powiększone węzły śródpiersia, meta na żebrze oraz znaczna ilość płynu w opłucnej. Jasne stało się dla nas, iż pozostaje leczenie paliatywne i/lub badania kliniczne, onkolog prowadząca nawet nie rozmawiała z teściem (wcześniej poszliśmy prywatnie do Niej zapytać o dalsze plany, ale nie otrzymaliśmy konkretnych odpowiedzi).
Płyn w opłucnej stanowił duży problem, gdyż bardzo utrudniał teściowi oddychanie. Dodatkowy problem polegał na tym, że lekarze w Łodzi nie mogli tego odsączyć z uwagi na liczne zrosty. Otrzymaliśmy wówczas nieocenione wsparcie od Magdy (DSS), która umożliwiła nam skonsultowanie teścia w poradni torakochirurgicznej w Warszawie. Okazało się, że płyn się częściowo wchłonął i nie ma go jeszcze tak dużo by móc go odsączyć.
Przystąpiliśmy wówczas do szukania badań klinicznych dla teścia, który bardzo chciał wziąć udział w badaniu. Okazało się, że jedyne, w których mógłby wziąć udział wymagają by miał mutację pewnego genu (Met) i należy to zbadać na próbce guza (rekrutacja była w Łodzi). Niestety takimi próbkami nie dysponowaliśmy, bo teść miał robioną biopsję cienkoigłową. Otrzymaliśmy od Karoliny (absenteeism) namiary na onkologa w Łodzi, która zachowała się znacznie bardziej po ludzku od onkolog, która prowadziła teścia i skierowała nas do osoby odpowiedzialnej za rekrutację. Moja żona wyprosiła u torakochirurga w Łodzi umówienie terminu bronchoskopii. Niestety, torakochirurg nie mógł pobrać wycinka, gdyż (jak to ujął) 'w płucu jest pełno ropy'. Plan wzięcia udziału w badaniu się nie powiódł.
W międzyczasie zapisaliśmy teścia w kolejce do hospicjum domowego i czekaliśmy na pierwszą wizytę lekarza. Z uwagi na pogarszający się stan teścia (szczególnie stan psychiki), Magda znalazła dla teścia lekarkę o specjalności medycyny paliatywnej (to dobrze, bo jak się później okazało lekarz z hospicjum był anestezjologiem). Dzięki temu już w połowie grudnia teść miał dobrze ustawione leki przeciwbólowe i przeciw duszności. Było to kilka dni po bronchoskopii. Mieliśmy nadzieję, że sytuacja się ustabilizuje.
Niestety, po pierwszej wizycie lekarza z hospicjum stan teścia bardzo się pogorszył - pojawiła się ropna wydzielina z płuc, krwioplucie i bardzo uciążliwe duszności (było to około 20-go grudnia). Lekarz z hospicjum nie śpieszył się z wizytą (mimo telefonów), więc poprosiliśmy o wizytę lekarza POZ. Teść dostał antybiotyk na zapalenie płuc, które rozpoznał lekarz. Sytuacja jednak nie uległa poprawie, więc wypożyczyliśmy z hospicjum koncentrator tlenu.
23-go grudnia wezwaliśmy pogotowie, bo teść mimo koncentratora był prawie nieprzytomny z braku tlenu. Ratownicy z pogotowia podali 100% tlen i trochę sie poprawiło. Teścia jednak bolał dół brzucha z lewej strony. Co więcej z tej lewej strony brzucha pojawił się na skórze czerwony obrzęk sięgający od biodra do pępka. Był już późny wieczór, a my nie wiedzieliśmy co począć. Po raz kolejny ogromnym wsparciem okazała się być Magda (DSS) oraz Pani dr Magda, które telefonicznie wyjaśniły nam, że przyczyną dolegliwości może być zator jelita i powinniśmy podać leki rozkurczowe i poczekać do rana. Niestety, rano w Wigilię sytuacja się nie poprawiła a teść słabł w oczach. Zadzwoniliśmy po raz kolejny do lekarza z hospicjum, ale ten powiedział, że najlepiej będzie jak podamy pyralginę i no-spę. Mimo naszych zapewnień, że od wczoraj teść dostaje leki (również wspomniane przez Niego) i sytuacja się nie poprawia, lekarz nie chciał przyjechać. Wezwaliśmy po raz kolejny pogotowie i zasugerowaliśmy, że boimy się, że to zator jelita i widać, że to się pogłębia (stan teścia pogarszał się z godziny na godzinę). Tym razem ratownicy zdecydowali się na zabranie teścia do szpitala, by skonsultować to z chirurgiem. W szpitalu chirurg wykluczył zator oraz guzy w otrzewnej. Jednak z uwagi na bardzo duże problemy z oddychaniem i potrzebę obserwacji zmian na brzuchu teść został przyjęty do szpitala.
Święta spędziliśmy w szpitalu, na rozmowach z lekarzami, gdyż obrzęk na brzuchu się zwiększał i rozlewał oraz teść miał ogromne problemy z oddychaniem, które spowodowane były ropną wydzieliną z płuc. Lekarze powiedzieli, że teść ma naciek nowotworowy pod skórą w pachwinie i stąd ten obrzęk. Nie byli jednak pewni czy jest to jedynym powodem rozlewającego się coraz bardziej po skórze na brzuchu obrzęku, więc podawali teściowi silne antybiotyki i sterydy w nadziei, że sytuacja się poprawi. Dzięki temu teść się nieco lepiej poczuł przez święta, ale nadal prawie nie jadł, nie mógł chodzić samodzielnie i bardzo ciężko oddychał, co powodowało wyraźne niedotlenienie mózgu.
26-go grudnia wieczorem rozmawialiśmy z Magdą, która zasugerowała, iż mogą to być rzeczywiście niespecyficzne przerzuty nowotworu do skóry. Taką kolej rzeczy potwierdzili również lekarze, którzy dokładnie obejrzeli teścia po świętach (27-go grudnia). Później, przeglądając literaturę fachową sam przekonałem się, że mieli Oni wszyscy rację, choć taka sytuacja nie zdarza sie często.
27-go grudnia stan teścia niestety się znów pogorszył i nie było już z nim prawie kontaktu. Mimo silnych antybiotyków i sterydów ropna wydzielina nadal zalewała teściowi płuca (oddychał bardzo ciężko i słychać było odgłosy 'bulgotania'), a obrzęk na brzuchu się rozszerzał mimo okładów kojących z altacetu (obrzęk powodował ucisk przepony i dodatkowe kłopoty z oddychaniem).
Nadzieja odchodzi zawsze ostatnia - w tym przypadku odeszła z ostatnim oddechem teścia, 28-go grudnia 2012 roku o godzinie 15:05.
Chciałbym okazać moją wdzięczność, która nie da się wyrazić słowami, dla wszystkich osób, które służyły nam radą (w szczególności dla DSS, absenteeism, niki i Madzi70) oraz wsparciem (tych osób jest za wiele, bym mógł je tu wymienić).
Dziękujemy!