Dodam, że szanowna pani doktor która odesłała dziadka do domu... kandyduje teraz w wyborach miejskich. Oby w nich przeszła i odpuściła sobie zabawe w lekarza.
Kochani dziękuję Wam wszystkim za rady, jesteście wspaniali- udało się!
Dziś już mega zła poszłam do szpitala sama (do tego, z którego odesłali nas za pierwszym razem nie robiąc badania krwi), i porozmawiałam z lekarką ( całe szczęście była jakaś inna), wyjaśniłam dobitnie sytuację ( nawet nie wiedziałam, że umiem być taka uparta), i lekarka powiedziała, że przyjmie nas ze skierowaniem od lekarza rodzinnego, przy czym, jeśli z badania krwi wyjdzie, że dziadek ma naprawdę tą gorączkę neutropeniczną, to ten szpital nie ma takich leków i żebym poprosiła lekarza rodzinnego by je przepisał...
Lekarz rodzinny wystawił skierowanie do szpitala (bo wcześniejsze skierowanie babcia gdzieś zawieruszyła bo myślała że już nie będzie potrzebne, masakra), dał skierowanie na karetkę by przewieźć dziadka (problem trzeciego piętra...) ale leku nie wypisał, bo w sumie chyba słusznie stwierdził, że jak ma wypisać lek na coś, co nie jest jeszcze stwierdzone?
No ale uczepiłam się niteczki nadziei i ok 18 po dziadka przyjechała karetka, i w szpitalu lekarka przedzwoniła do szpitala w którym dziadek miał chemię ( ten do którego dziadka nie przyjeli z braku miejsc), zapytala czy na pewno nie ma możliwości by tam dziadka przewieźć, gdy się okazało że nie- skonsultowała jakie leki mu podać.
Dziadek od nieco ponad 2 godzin leży już w szpitalnym łóżku na oddziale wewnętrznym, pod tlenem, ma mieć podany antybiotyk. Zaraz po przyjęciu miał jakąś inhalację. Widzę, że jest spokojniejszy wiedząc, że jest pod opieką lekarzy...
Nie dostałam niestety do ręki badań krwi ale lekarka powiedziała mi, że to nie gorączka neutropeniczna, gdyż rozmaz wykazał że leukocyty są znacznie zawyżone i granulocyty podobno też, i że leczony jest jak na zapalenie płuc ze względu na długotrwałą gorączkę ( to dobrze, źle?)
Teraz żałuję, że nie wypytałam bardziej, ale wszystko działo się tak szybko a ja byłam piekielnie zmęczona po całym dniu walki z tym nieludzkim systemem.
Dziadek kolejną chemię miał mieć w poniedziałek, ale jej termin będzie przesunięty ze względu na jego stan.
Szpital w którym obecnie jest dziadek jest zwykłym szpitalem miejskim, nie ma oddziału onkologii, jednak nie mieliśmy dużego wyboru - szpital z oddziałem pulmonologii i nowotworów płuc w którym dziadek się leczy- nie ma miejsc.
Przykre to wszystko, ale mam nadzieję, że to co mi się udało uzyskać to już coś i że dziadkowi choć troszkę ulży.
Gaba, z tego wszystkiego to ja zapomniałam, że się w ogóle leczę
[ Dodano: 2014-11-07, 23:19 ]
Gaba, odpowiadając na Twoje poprzednie pytane "Wnioskuję że z drugim skierowaniem to już nie bawili się w przeprowadzenie pacjenta przez izbę przyjęć tylko spławili bez żadnego śladu w dokumentacji? " - tak, dokładnie tak było.