Dziękuję wam bardzo za pomoc, wsparcie, odpowiedzi i za to, że mogę tu czasami się wygadać.
Po rozmowie z lekarzem wiemy więcej. Powiedział nam, czego możemy się spodziewać. Popłakałam się tam jak to wszystko usłyszałam. A miałam być twarda.
Tatuś dostał skierowanie na naświetlanie płuc i nadnercza, ale nie wiadomo co z tego będzie. Decyzja należy do lekarzy. Podobno ma pomóc w kaszlu, który zaczął niedawno go męczyć.
Już nie jest tak senny, ale często się chwieje i jest słaby. Ma teraz takei chudziutkie łydki i zapadnięte policzki. Dziwnie to wygląda w porównaniu z czasem kiedy to jadł za czterech i nie trudno było tego po nim nie zauważyć
Po wizycie u lekarza- z którego mało co udało mu się wyciągnąć. Jest pełen energii, nadziei i planów. A my dylematów, pytań i obaw.
Lekarz powiedział, że w takim wypadku chorzy żyją ok 3 miesiące. Zastanawiam się od kiedy liczy się ten czas? Od wykrycia, naświetlania czy jak? Podobno po 3 miesiącach od naświetlania tatuś miał mieć kontrolę głowy. Czy to możliwe, że naświetlali tatę mająć świadomośc, że może nie dożyć kontoli?
Straszna jest ta bezsilność. Tak bardzo chciałabym pomóc a nie mogę ;(
Tato od dwóch dni stracił praktycznie głos. Mówi , krótko bo zaraz ma wrażenie że brakuje mu powietrza. Taki cichy, chrypiący głos.
Czy to tymczasowe "zdarcie" jak przy zwykłym przeziębieniowym kaszlu- które minie. Czy może jest to skutek choroby? Może wam wyda się to głupie pytanie, ale ja już nic nie wiem...
Nie wygląda na przeziębionego.
Od jakiegoś czasu ma kaszel, ale nie wydaje się on być spowodowany chorobą inną niż rak i jego "dodatki". Lekarz jako "lekarstwo" na kaszel - czyt. złagodzenie, wypisał tacie skierowanie do szpitala na radioterapię. Normalnie pomyślałabym, że to gardło zdarte od wiecznego kaszlu, ale aż tak? Ledwo mówi i to na takiej totalnej dziwnej chrypce. Mówi, że jak za długo mówi to traci zupełnie głos i ma problem z oddechem :(
Kazał nam kupić jakieś środki na przeziębienie, ale nawet nie wiemy co. Mówi też że ma wrażenie że brakuje mu powietrza .
gorzkajakmokka, u mojego taty ta chrypka czasami była bardzo duża tzn czasami aż zanikał tacie głos lub mówił "cichutko", a z czasem po prostu samoistnie zanikała (?) i było ok. tata mógł normalnie mówić.
(może też ciut pomogła radioterapia, którą tato podczas chrypki rozpoczął)
Już sama tam dotarłam i przyznam że wycisnęło ze mnie to trochę łez-a przeczytałam tylko kilka stron.
Tato jest teraz b. słaby. Niechętnie wstaje z łóżka więc nie wiem jak u niego będzie wyglądała ta radioterapia i czy w ogóle. Ponieważ decyzja należy do szpitala do którego skierował tatę lekarz.
Tato od kilku dni skarży się na kaszel. Mówi, że ma wrażenie jakby własne płuca wykasływał. Mówi, że okropnie wygląda to co wykasłuje. Z tego co mówi i krew i jakieś brunatne "coś"... Nie miał tak wcześniej.
Co to może oznaczać? Przepraszam za głupie pytania, ale naprawdę nie wiem. Dużo o tym wszystkim czytam, widziałam też w szpitalu, że to było bardzo częste u innych pacjentów, ale to pojawiło się tak nagle. I zastanawiałam się czy może świadczyć o czymś konkretnym, czy jest np. stałym etapem przy tej chorobie.
Dzisiaj tato był u lekarza. Lekarka powiedziała, że dobrze bo nie chudnie i węzły nie są powiększone... ale na ten kaszel nic nie powiedziała.
To absolutnie nie jest głupie pytanie, ale nam niestety ciężko na nie odpowiedzieć co dokładnie tata odkrztusza.
Być może guz nacieka na jakieś naczynie, i stąd krew w plwocinie. Być może gardło jest podrażnione przez ciągły kaszel. A może i to i to.
Czy ta lekarka, u której był tata dzisiaj, to jego onkolog? Czy tata powiedział jej o tym kaszlu (może to głupio brzmi, ale pacjenci często nie przyznają się lekarzom do niepokojących objawów)?
Taty lekarz, powiedział, że nie ma już leku który tacie pomoże i on jest dla nas, chętnie poradzi, odpowie na dręczące pytania, ale już niewiele pomoże. Odesłał nas do szpitala w którym robią naświetlenia ( jak stwierdził ten onkolog w celu polepszenia i osłabienia tego kaszlu) i to tam tato był na wizycie u lekarki. Całkiem nowej dla niego.
Podobno mówił o kaszlu, ale stwierdził, że nie dostał odpowiedzi.
Szczerze mówiąc, jak wczoraj nam o tym powiedział to mówił , że ma wrażenie że to co wykasłuje to wnętrzności- tak nieprzyjemnie to dla niego wyglądało, ale trochę nierealnie to brzmi. Dzisiaj mama mówi że tato ją zawołał i widziała, że to krew, jakby brunatna wydzielina. Tato na nic podobnego nie skarżył się wcześniej.
Morfologi nie miał ok. miesiąc temu. Dzisiaj z tego co słyszałam sprawdzała węzły chłonne i chyba nic więcej.
To ja bym koniecznie zrobiła na początek morfologię, a poza tym - skoro ta lekarka odnośnie kaszlu niczego nie stwierdziła - poszła do lekarza rodzinnego. Albo zadzwoniła do Waszego onkologa z wyjaśnieniem, że lekarka, do której Was odesłał, niestety w kwestii kaszlu nie pomogła.
Faktycznie, chyba to najlepsza myśl. Dziękuję za odpowiedzi.
A co do morfologi. Co ona miałaby teraz na celu? Tato dobrowolnie nie pójdzie, musiałby mieć skierowanie. Nam nie wierzy, tylko lekarzom myślisz, że mogę poprosić o takie skierowanie lekarza?
Witam. Jak zwykle, późną porą przychodzę pomęczyć was pytaniami.
Otóż dzisiaj rozmawiałyśmy dużo z mamą i mamy pewne wątpliwości sprzeczne zdania w kilku sprawach i chciałam prosić o wyrażenie zdania w tym temacie.
Z tego co powiedział lekarz Tato powinien być pod naszą stałą opieką/kontrolą. Staramy się jak możemy. Jednak gdy tylko tato nabiera sił lub wie, że ma coś ważnego do zrobienia wychodzi z domu- do swojej pracy. To zaledwie kilka minut drogi a praca lekka przy komputerze we własnej firmie, ale jednak przy jego zachwianiach równowagi, problemach z mową ( ale o tym za chwilę) i wielu innych czynnikach, wydaje się, że nawet taka droga jest niezbyt dobrym pomysłem. Tato tam w gorszych chwilach kładzie się, ale mimo wszystko nie jesteśmy w stanie być tam na okrągło przy nim. Z drugiej strony tato jest strasznie uparty i nawet w gorszych chwilach ( np. wtedy kiedy miał ten dziwny atak) potrafi uparcie stawiać na swoim i wykłócać się... Zawsze taki był a my w sumie nauczyłyśmy się, że ulegamy aby uniknąć sprzeczki. Dzisiaj zastanawialiśmy się co by było w sytuacji kiedy tato upiera się zostać tam do późna ( a bywało tak) i nie jesteśmy w stanie na niego wpłynąć a sami nie jesteśmy w stanie być przy nim ( praca, małe dziecko itp). Czy gdyby w takie sytuacji nastąpił atak padaczki, utrata przytomności czy świadomości z jakimiś dalszymi konsekwencjami czy moglibyśmy mieć w wziązku z tym jakies problemy prawne... skoro to my sprawujemy nad nim teraz opiekę?
Drugi problem dotyczy właśnie problemu ze zrozumieniem taty. Gubi słowa, nie umie nazwać przedmiotów. Rozmowa z nim to aktualnie wspólna zgadywanka. Myślałam, że to kolejny skutek choroby, ale okazuje się, że Tato znowu nie przyjmuje leków.
Czy w takim wypadku jest sens wciskać mu je na siłę? Czy można je pokruszyć i dodać do jedzenia? Czy mogą stracić w ten sposób swoje wartości?
Może ten post zabrzmieć tak jakbym miała w nosie Tatę i martwiła się tylko o siebie- ale tak nie jest. Czujemy taką bezsilność, że szkoda gadać. Z jednej strony bezsilność związana z chorobą a z drugiej ta, dotycząca niesamowitego uporu i "małej walki" z tym związanej.... ah.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum